piątek, 13 grudnia 2013

Rozdział 14

Wiem że czekacie na te-ta-te pomiędzy Snape'em a Luną, ale nie chce też żeby było za słodko, bo co za słodko to też nie dobrze bo może zemlić Was :P Nie wiem kiedy będzie następny rozdział bo święta i wogule ale myśle że jeszcze jeden dodam w tym roku. Miłego czytania!
-----------------------------------------------
Ginny, Neville i Luna siedzieli wspólnie przy stole Gryffindoru i jedli kolację.
- Dziś ostatni raz idziesz na szlaban do Snape'a, tak?
- zapytał Neville nalewając sobie właśnie soku dyniowego do pucharu.
- Tak, dziś ostatni dzień. Ale myślę że poproszę go aby pouczył mnie trochę eliksirów...
- Że co? Z własnej nieprzymuszonej woli chcesz spędzać czas z tym czymś? Luna Ty oszalałaś?! -obużyła się Ginny, ale Luna była przygotowana na taką reakcję i wiedziała już co powie.
- Nie, chodzi o to że potrzebuje trochę pomocy przy eliksirach które robię dla GD, a jak by nie patrzeć nie znamy nikogo kto byłby w tej dziedzienie tak dobry jak Snape - nie lubiała okłamywać przyjaciół ale prawdy też nie mogła im powiedzieć. Po za tym to nie dokońca było okłamywanie, żeczywiście miała chwilami problemy z ważeniem tych eliksirów.
- A Slughorn? Jestem pewna że Ci pomoże a zawsze to lepsze toważystwo niż też Śmierciożerca.
- Ginny, doskonale wiesz że Slughorn mnie nie lubi, nie należę do Klubu Ślimaka i nie mam zamiaru. Patrzy na mnie za każdym razem jak bym była jakimś dziwnym wynalazkiem który niepowinien być
puszczony między ludzi.
- Ale mnie lubi, może jak go poproszę...
- Nie Ginny, dam sobie radę sama ze Snape'em. W końcu wytrwałam tyle tygodni szlabanu i napisałam tyle prac dla niego, ten tydzień czy dwa nie sprawi różnicy.
- Jak chcesz, ale jak zmienisz zdanie to tylko powiedz a pomówię ze Slughornem.
Reszta posiłku minęła im w ciszy, a Luna wiedziała że przyjaciołom wydaje się nie do pomyślenia że
ktokolwiek z własnej woli będzie chciał spędzać czas z Mistrzem Eliksirów, tym bardziej sam na sam. Jednak w ciągu tych tygodni które minęły od rozpoczęcia roku szkolnego (Snape niewiedzieć
czemu 3 razy przedłużył jej szlaban o kolejny tydzień) krukonka zdąrzyła już poznać swojego Dyrektora i przekonać się że pomimo tego że jest hamski, sarkastyczny, złośliwy, niespawiedliwy i przerażający to dało się z nim wytrzymać, a zdarzały się nawet momenty bardziej niż znośnie. Choć przez pewien czas musiała obchodzić się z tym to czego brzydziła się najbardziej - robakami - to stwierdziła że właściwie wyszło jej to na dobre, bo teraz jedynie budziły w niej delikatny wstręt, ale nic po za tym. W dodatku szybko wróciła do krojenia składników, a Mistrz jej w tym pomagał, choć bardziej polegało to na krzyczeniu jej do ucha przez co po wyjściu z Sali na ogół miała ochote iść do Pani Poppy żeby sprawdziła czy czasem nie jest bliska stracenia słuchu. Oczywiście jego pomoc polegała tylka na krótkiej instrukcji jak ma pokroić poszczególne składniki z którymi niegdy
wcześniej nie miała styczności, ale zdarzało się że zostawał w sali kilka minut układając coś w szafkach albo przesuwając słoniki na półkach i w takich chwilach zawsze starała się jakoś zagadać
nauczyciela. Na początku kończyło się to na tym że albo wychodził z sali całkowicie ją ignorując, albo najpierw krzyczał, odejmował kilka punktów i dopiero wtedy wychodził, ale z czasem zaczął rzucać jakieś złośliwe komentarze do jej wypowiedzi, raz nawet zauważył jak jego lewy kącik ust unosi się delikatnie, ale gdy zobaczył że go obserwuje oczywiście przybrał swoją sławetną maskę obojętności i nakrzyczał że powinna patrzeć na to co kroi bo właśnie zmarnowała korzeń bijącej wierzby. Czasami też poprostu siadał za biurkiem i udawał że przegląda jakieś dokumenty a tak naprawdę ją obserwując, choć oczywiście taktownie udawała że tego niewidzi (czasami świerzbił ją język żeby rzucić jakąś kąśliwą uwagę w jego stylu ale hamowała się). Kilka krotnie była też znów w
pokoju dyrektora gdzie za każdym razem spoglądała kątem oka czy miecz wciąż jest w gablocie i nigdy się nie rozczarowała - rubiny w rękojęści miecza wciąż odbijały światło sprawiając że wyglądały jak lśniące krople krwi. Miała wrażenie że w jakiś nieuchwytny sposób zbliżyła się do profesora Snape'a ale oczywiście on się przed nią nie otworzył - czasami miała wrażenie że jej praca jest taka jak Syzyfa któremu zabrano różdżkę i zakazano taszczyć pod górę kamień, a Luna wiedziała że jeden fałszywy ruch a będzie musiała zacząć taszczyć swój kamień pod górę jeszcze raz jak mitologiczny czarodziej. Przerwała swoje rozmyślenia na temat profesora Snape'a i odruchowo spojrzała w stronę stołu przy którym siedziała kadra nauczycielska - krzesło po środku było puste. Odwróciła się w stronę gryfonów, krótko się z nimi pożegnała i po wyjściu z sali ruszyła w stronę lochów. Przeszła przez salę i usłyszawszy zaproszenie weszła do gabinetu gdzie jak zawsze siedział Mistrz Eliksirów zapatrzony w dokumenty. Po kilku minutach czekania w których obserwowała jak
dyrektor swoimi dużymi dłońmi trzyma pióro kreśląc pochyłym pismem zgrabne jak na mężczyznę literki. Patrzyła na siatkę żył które wyraźnie odcinały się na dłoniach profesora chowając się pod mankietem białej koszuli wystającej spod czarnej szaty. Zachwycała się nad czarnymi włosami lśniącymi w świetle, zasłaniającymi mu niemalże całą twarz. Nos - podobny do tych które mają orły, dodający mu męskośni i takiej niemożliwej do opisania drapieżności. I oczy. Te czarne oczy które właśnie spojrzały na nią przez opadające włosy, przyłapując ją na przyglądaniu się jego rysom. Luna zmieszana od razu wbiła wzrok w podłogę i usłyszała ciche skrzypnięcie krzesła które świadczyło o tym że profesor się wyprostował. Cisza przeciągała się aż w końcu uczennica podniosła wzrok na nauczyciela.
- Profesorze Snape, ja...
- Później Lovegood poopowiadasz mi o tych narglach i sterowalnych śliwkach. Teraz idź i pokruj składniki potrzebne do Eliksiru Wielosokowego. Luna rozchyliła lekko usta. Więc jednak słuchał jej
opowiadań, a co wiecej zapamiętał nawet nazwy stworzeń o których mówiła! Uśmiechnęła się szeroko, odwróciła się i wyszła z gabinetu. Wyjęła z szafki potrzebne składniki i nucąc cicho "Kociołek pełen płynnej miłości" zaczęła kroić je na równe części co zajęło jej prawie dwie godziny. Gdy skończyła odłożyła wszystko na miejsce i z bijącym sercem podeszła do drzwi i już miała nacisnąć klamkę gdy drzwi nagle się otworzyły i ukazał się w nich jej profesor. Był tak blisko niej że doskonale czuła jego zapach, a jeden mały krok więcej a stykaliby się ze sobą. Nieodsuwając się uniosła wysoko głowę by spojrzeć w czarne oczy śmierciożercy który patrzył prosto na nią. Na kilka krótkich chwil zatopiła się w jego oczach, w tej czarnej otchłani mając wrażenie że przyciąga ją do siebie, i pewnie stała by tak wiecznie gdyby nie wark który wydobył się z ust dyrektora:
- Czego się tak patrzysz Lovegood? Czyżbyś zobaczyła jakieś nowe wymyślone stworzenie?
Zmieszana spuściła głowę prubując opanować rumieniec który nagle pojawił się na jej bladej na ogół
twarzy i odsunęła się kilka kroków w głąb sali.
- Chciałam tylko powiedzieć profesorowi że skończyłam.
- Tylko to? - uniosła delikatnie głowę i spojrzała na niego nieśmiało. Jak miała go poprosić żeby pomugł jej przy eliksirach? Cała przemowa którą przygotowywała przez ostatnich kilka dni całkowicie wyparowała jej z głowy i stała patrząc jak głupia.
- Widzę że wciąż nie wyleczyłaś się ze sklerozy. Więc ja zaczne pierwszy, jak sobie przypomnisz to na koniec mi powiesz. W ciągu tych 5 lat które uczęszczasz do szkoły i kilku ostatnich tygodni kiedy
to w miare dobrze robiłaś to co Ci kazałem zauważyłem u Ciebie talent do eliksirów. Niewielki, no
ale zawsze lepsze to niż nic. Nie myśl oczywiście że jesteś jakaś wyjątkowa. W ciągu tych 20lat które tu spędziłem miałem 2-3 uczniów którzy nadawali by się na mistrzów i odsyłałem ich do innych Mistrzów na nauki. Ty na Mistrza się nie nadajesz, ale warto rozwijać Twoje zdolności, a ze względu na obecną sytuację proponuje Ci praktyki u mnie. Nie żebym był zachwycony persepktywą spędzania z tobą choć jednego wieczoru w tygodniu ale myślę że piątki tak jak dotychczas były by odpowiednie. Zainteresowana czy nie?
Luna stała jak wmurowana i patrzyła na Mistrza Eliksirów nie mogąc wydobyć z siebie słowa. On
uznał ją za godną nauki u niego? To nie do wiary! Wszyscy wiedzą że nigdy nawet Dumbledore nie namówił go do wzięcia praktykanta. Żeczywiście musi być bardzo samotny tak jak przypuszczał nie żyjący już dyrektor.
- Co, teraz zapomniałaś już nawet że masz język w gębie? Może warto by skorzystać w pomocy szkolnej pielegniarki?
- Nie profesorze, czuje się dobrze, niepotrzebna mi wizyta w skrzylde szpitalnym - w końcu odezwała sie cicho, aczykolwiek stanowczo - A co do Pana propozycji, jestem gotowa na nią przystać, termin naszych spotkań również mi odpowiada. Jeśli to wszystko chciałabym już iść.
- Grzeczniej Lovegood bo jeszcze zmienie zdanie i odwołam swoją propozycję. To nie przypomniałaś sobie co chciałaś mi powiedzieć?
- Nie odwoła Pan swojej propozycji profesorze ponieważ zawsze dotrzymuje Pan danego słowa. A co do pytanie to niestety, myślę że gdzieś był tu gnębiwtrysk i padł mi do ucha bo całkowicie zapomniałam o co chciałam profesora zapytać - odpowiedziała z niewinną miną.
- Oh na Merlina, Rovena Ravenclow przewraca się w grobie słysząc co mówi uczennica należąca do jej domu. A dlaczego myślisz że zawsze dotrzymuję słowa?
- Ależ profesorze, przecież umarli nie mogą
przewracać się w grobie, oni nie żyją - odpowiedziała
rozsądnie - A to że jest Pan słowny wiem, ponieważ zawsze gdy obiecuje Pan zadać trudną pracę domową dotrzymuje pan słowa.
- I tylko dlatego uważasz że jestem słowny? Dobrze się czujesz?
- Może wydaje się to błache, ale tak jest. Jeśli w tak błachej sprawie dotrzymuje Pan słowa, to w innych na pewno również. Stąd mój wniosek.
Spojrzał na zegarek.
- Zmiataj mi już stąd do wieży.
Odwrócił się i poszedł do swojego gabinetu trzaskając drzwiami, a Krukonka z szerokim uśmiechem na twarzy ruszyła do swojego dormitorium zachaczając przy okazji o kuchnię po odrobinę budyniu.

Neville siedział z Ginny w Pokoju Wspólnym gdy nagle weszła do środka Anne, która jak tylko
zobaczyła gryfona słodko się zarumieniła, a Neville niepewnie uśmiechnął się do niej. Tamta usiadła w jednym z foteli w głębi pokoju, wzięła do ręki jakąś książkę i udawała że czyta w żeczywistości
obserwując siedzących przy kominku przyjaciół.
- Widzisz jak ona na Ciebie patrzy?
- Ginny oczywiście że widzę, i to właśnie ją miałem poprosić o pomoc w zdobyciu Luny ale jakoś jeszcze nie było okazji..
- Neville, okazji było wiele, ale ty poprostu nie masz odwagi do niej...
- Jak to nie mam odwagi? Walczyłem z Bellatrix a ty mówisz że nie mam odwagi żeby ją o to poprosić? - chłopak zrobił się czerwony na twarzy nie wiadomo czy ze złości czy zawstydzenia, ale miał zamiar udowodnić że może to zrobić i już miał się podnosić gdy przyjaciółka pociągnęła go za rękaw.
- A nie wydaje Ci się że ona będzie smutna że chcesz tylko żeby pomogła Ci zdobyć inną?
Na to pytanie chłopak ponownie usiadł i zapatrzył się w ogień.
- Wiesz, ja myślę że ona jest bardziej zauroczona tym że byłem w Ministerstwie, moim udziałem w Bitwie na koniec zeszłego roku. Jestem prawie pewien że jak pozna mnie bliżej to od razu jej się odwidzi.
- Jesteś pewien.
- Tak.
- No to idź, porozmawiaj z nią, ale sprubuj jej to wytłumaczyć delikatnie.

Anne siedziała patrząc na Nevilla który rozmawiał po cichu z tą swoją przyjaciółką. Papużki nierozłączki, ciagle razem. I jeszcze ta Luna. Nie miała nic do dziewczyn, ale chciała żeby więcej uwagi poświęcał jej, niż im. Coś ją okropnie ciągnęło do niego i nawet sama nie wiedziała co. Pochyliła głowę nad książką do transmutacji i prubowała skupić się na czytanym tekście i prawie jej się to udało gdy usłyszała niepewne
- Część
Spojrzała w górę i zobaczyła twarz chłopaka w którym była zadużona. Serce podskoczyło jej do góry jak zawsze gdy był bezpośrednio koło niej ale nie co zdziwiona odpowiedziała na jego przywitanie. Usiadł i po wymienieniu kilku słownych uprzejmości powiedział jej z jaką proźbą do niej przyszedł. Cały czas czerwienił się jak piwonia i widać było że ciężko mu o coś takiego prosić. Oczywiście jego proźba sprawiła że poczuła się okropnie - jak mogła nie zauważyć że chłopak podkochiwał się w tej
krukonce? W pierwszej chwili zalała ją fala złości na siebie i na niego, miała ochotę wykrzyczeć mu przy wszystkich jak może się uganiać za jakąś tam Pomyluną skoro ona kocha go całą sobą i odejść z
podniesioną wysoko głową, ale po krótkiej analizie uznała że na nic się to nie zda bo jej ukochany zacznie ją poprostu omijać a na zdobycie tamtej i tak znajdzie sposób. Postanowiła więc zagrać inaczej - będzie udawać jego dziewczynę a przy okazji spubuje go w sobie rozkochać. Jeśli jej się uda - bedzie jej. Jeśli nie, to pogratuluje Lunie że zdobyła miłość takiego mężczyzny jak Neville.
- Dobrze, zgadzam się. Kiedy zaczniemy ze sobą chodzić?
Neville uradował się przeogromnie i uścisnął ją po przyjacielsku.
- Dziękuję Ci bardzo. Myślę że jutro byśmy spotkali sie  tutaj, a później poszli razem na śniadanie. Jak myślisz?
- Świetny pomysł - nawet udało jej się uśmiechnąć dzięki myśli że nadeszła jej pewnie jedyna szansa na zdobycie chłopaka.
- Dobrze, no to do zobacznia. Jeszcze raz dzięki.
I odszedł zostawiając dziewczynę wśród własnych myśli.

Ginny siedziała na ławce w pustej sali zapatrzona w tablicę i mysląc o wszystkim i o niczym. Czuła się taka zmęczona, taka dobita, taka nijaka... W nocy śnił jej się Harry, Ron, Hermiona i wszyscy
przyjaciele, cała jej rodzina, nawet Percy - wszyscy stali w Pokoju Życzeń i naradzali się nad czymś, ale nie pamiętała nad czym, następnie wszyscy wyszli zostawiając ją samą. A później zaczęło się piekło - otwarta walka na śmierć i życie gdzie każdy z nich mógł być kolejna ofiarą.  A jeszcze później coś, czego nie mogła sobie przypomnieć, ale wstrząs jakiego doznała gdy to zobaczyła nie opuścił ją do obecnej chwili. Gdy o tym myślała wszystko ponownie stawało jej przed oczami, a łzy popłynęły po bladych policzkach. Podkuliła nogi i oparła brodę o kolana pozwalając łzom tworzyć mokre smugi na jej twarzy. Nie wie ile tak siedziała ale w pewnym momencie uznała że trzeba wracać. Wyszła z sali, ale nim pokonała chociaż kilka metrów usłyszała za sobą głos
- Panno Weasley, jest godzina 21.30 Od przynajmniej połtorej godziny powinna być Pani w swojej wieży.
Ginny odwróciła się powoli wiedząc już czyją twarz ujrzy przed sobą. Carrow.
- Przepraszam profesorze, ćwiczyłam zaklęcia na jutrzejsze zajęcia i straciłam poczucie czasu. Już
wracam do swojej wieży.
- Oczywiście, ale najpierw poinformuję że oczekuję Pani w sobotę o godzinie 18 tam gdzie zawsze.
Łamanie szkolnego regulaminu nie może być od tak akceptowane.
Odwrócił się i odszedł ze złościliwym uśmiechem na twarzy a gryfonka załamała ręce. A świadomość że już pojutrze znów będzie musiała znaleść się w sali tortur i znosić klątwy Amycusa dobiła ją jeszcze bardziej niż była wcześniej.

Snape siedział w swoim gabinecie dyrektora patrząc w ogień w kominku i przechylając co chwilę szklankę z bursztynowym mocnym płynem. Kątem oka zerknął na miecz znajdujący się w szklanej gablocie. Chciał już oddać go Potterowi żeby nie musieć za każdym razem wszystkim którzy przychodzili do niego wciskać kitu że to tylko podróbka i obawiać się że któregoś razu ktoś przyprowadzi ze sobą goblina który od razu pozna orginał. Ale Dumbledore twierdzi że jeszcze nie czas na to, żeby jeszcze troche poczekał. Dyrektor na początku chciał przenieść miecz do swojej skrytki u Gringotta, a tu trzymać kopię, ale po dłuższym namyśle stwierdził że to niezbyt bezpiczne - jeśli Czarny Pan poprosi go o udostępnienie skrytki pewnie nawet nie będzie miał czasu zabrać miecza, a wtedy mocno zagrzmi w podstawach jego posada w szeregach śmierciożerców. Nalał sobie kolejną szklankę Ognistej,  i wraz z nią w jego myślach znów pojawiła się krukonka. Snape skrzył się - nie chciał o niej myśleć, a ona i tak praktycznie cały czas chodziła mu gdzieś po umyśle. Po co właściwie zaproponował jej praktyki? Przecież wcale nie była taka dobra, nawet na szlama Granger była lepsza od Lovegood w eliksirach a i tak nie była wystarczająco dobra na Mistrza Eliksirów. Choć nie chciał, to sam przed sobą musiał przyznać że poprostu Pomyluna była jedyną osobą w zamku która zachowywała się wobec niego normalnie - uczniowie się go zwyczajnie bali (nie licząc ślizgonów - oni byli zazdrośni że ich rodzice nigdy nie zajdą tak daleko jak on mimo że wiernie służą Czarnemu Panu, i mimo że popierali nowe żądy to łypali na niego z wyrzutem), nauczyciele, nawet ci
którzy kiedyś traktowali go całkiem normalnie (Minerwa, Slughorn, a nawet Sprout) teraz odzywali się do niego tylko gdy było to konieczne, w kręgu śmierciożerców wszyscy traktowali go albo z wyrzutem że tak daleko zaszedł, albo ze strachem że jedno jego skinienie i będzie po nich. Sam Czarny Pan nie jest w stanie mówić o niczym innym jak zabijanie mugoli, rządzenie Ministerstwem Magii i o tym wszystkim do czego i jak doszedł. Są jeszcze Malfoyowie, ale oni są w całkowitej rozsypce - Lucjusz jest wrakiem człowieka, odkąd Czarny Pan zabrał jego różdżkę boi się własnego cienia, i chyba zaczyna dochodzić do tego ile błędów popełnił i zwyczajnie ich żałuje. Narcyza natomiast nie jest w stanie myśleć o niczym innym jak tylko bezpieczeństwie Dracona, i choć wie że w szkole nic mu nie grozi to obawia się że Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać znów da mu jakąś misję której nie podoła i tym razem w konsekswencji straci syna. Kiedyś to małżeństwo należało do najlepszego jakie znał - Lucjusz zarabiał na rodzinę, Narcyza zajmowała się domem, z czasem przyszedł na świat syn. Między nimi co prawda już kilka lat nie układało się zbyt dobrze, ale i tak byli wzrową rodziną, a to czym byli teraz to jakiś koszmar. Nigdy nie myślał że taki ród jak Malfoyowie będą kiedykolwiek skuleni jak szczury bojąc się o własne życie. I takim cudem nagle, w ciągu jednego dnia wiele zyskał, a jednocześnie praktycznie wszystko stracił. Co z tego że jest dyrektorem Hogwartu, zastępcą Voldemorta skoro nawet nie ma do kogo gęby otworzyć żeby porozmawiać jak człowiek z człowiekiem? A ta Lovegood (no co za idiotyczne nazwisko!) zdawała się wogule nie pamiętać tego co zrobił, nie widzieć tego co robi cały czas. Czasami gdy wdziera się do jej umysłu i szuka jakiś wskazówki co o nim sądzi to nigdy nie znajduje nic negatywnego, ale nie może znaleść powodu tego pozytywnego go traktowania. Nigdy zbytnio jej nie lubił - lubił osoby konkretne, przyziemne a nie rozmarzone ciągle z głową w chmurach. Jednak z drugiej strony po kilku tygodniach gdy nie miał do kogo otworzyć ust a nikt już nie patrzyła na niego jak na człowieka to przy niej czuł się wprost cudownie - jak zwykły prosty człowiek, dlatego też czasami zdarzało mu się wchodzić tam przyglądając się jej pracy, i nawet jak zaczynała bredzić głupoty to starał się podrzymywać rozmowę co w sumie nie było takie trudne bo usta jej się nie zamykały, choć wiedział że kiedy trzeba to potrafi siedzieć cicho. Skąd przyszło mu do głowy poprosić ją o lekcje eliksirów? Nie wiedział. Gdy powiedział że chce jej coś powiedzieć na początku szlabanu nie wiedział jeszcze co chce powiedzieć, a pomysł zrodził się w momencie gdy ją o to poprosił. Gdy stał tak przed nią czuł się jak jakiś uczniak proszący nauczyciela o możliwość poprawienia jakiegoś egzaminu który mu nie wyszedł. Tak bardzo bał się że odmówi - straciłby nawet tą 2-3h w tygodniu w ludzkich warunkach. A co to tego jak gówniara go pociąga... Z tym sobie też poradzi - pewnie poprostu wszedł w wiek kiedy mężczyzna potrzebuje więcej seksu, a na to wystarczą częstrze spotkania z Rajni i po sprawie. Bo przecież taka małolata która mogłaby być jego córką nie może go pociągać. To pedofilia, a on nie był pedofilem. To właśnie sobie zmawiając nalał sobie kolejną szklankę Ognistej która przeważyła szalę pijaństwa profesora, i już po kilkunastu minutach szklanka wypadła z jego dłoni rozbijając się o podłogę, głowa odchylona była do tyłu, a z jego ust wypływała powoli i statecznie ślina.

Luna siedziała z Ginny od kilka minut przy stole gryfindoru i jadły śniadanie. Gryfonka wyglądała okropnie - podkrążone oczy od niewyspania i mina która zdradzała całkowite załamanie więc jej przyjaciółka od razu rzuciła zaklęcie nie pozwalające innym podsłuchiwać je i wyciągnęła w rudej informacje o wydarzeniach poprzedniego wieczora, co ta na koniec skwitowała stwierdzeniem
- A nic mi nie będzie, nie pierwszy raz, i pewnie nie ostatni. A ciekawe gdzie Neville? - od chwili gdy wczoraj rozmawiał z Anne nigdzie go nie widziała. W tej chwili jak na zawołanie do Wielkiej Sali wszedł Neville trzymając za rękę Anne. Ginny kopnęła krukonkę pod stołem i wskazała wzrokiem na wejście do Sali. Luna od razu zobaczyła że pierwszą osobą na którą gryfon spojrzał była ona i od razu zrozumiała zamiary chłopaka.
- Ginny, to Ty podsunęłaś mu ten pomysł?
- No tak, liczyłam na to że może prubując wprawić Cię w zazdrość sam zakocha się w tej dziewczynie - przyznała Ginny przyzwyczajona do tego że przyjaciółka często odgadywała intencje innych.
- Mam nadzieję że masz rację.
- Cześć dziewczyny! Co słychać? - odezwał się Neville który już siadał na swoim miejscu przy stole, a przy nim usiadła jego nowa dziewczyna - Poznałyście już wcześniej Anne?
Reszta dnia minęła w miarę przyjemnie, Neville nie odstępował ładnej gryfonki nie licząc momentów gdy byli na lekcjach, ale przy tym raz po raz zerkał na Lunę, a ta oczywiście uśmiechała się tylko promiennnie dając mu do zrozumienia że cieszy się jego szczęściem i wogule nie dając po sobie poznać że domyśla się jaki ma plan. Po lekcjach posiedzieli trochę w pokoju życzeń odrabiając razem lekcje, a teraz Luna stała przed dyrektorem w jego gabinecie czekając jak zawsze aż skończy coś pisać.
- Dziś uważymy eliksir Wiggenowy. Wiesz jaki to eliksir?
- O ile się nie mylę to on jest chyba na leczenie cieżkich ran, aczykolwiek nie jestem pewna.
- O na Salazara, i taką głupią dziewuchę wziąłem na nauki do mnie? Jak to nie jesteś pewna? Powinnaś być jeśli chcesz być Mistrzem Eliksirów!
- Bardzo przepraszam, obiecuję czytać więcej na temat eliksirów.
- Mam nadzieję bo jeśli nie to długo nie pociągniesz u mnie na stażu, ale twoja odpowiedź była poprawna. Główne składniki to śluz gumochłona, płatki ciemiernika  i kora drzewa Wiggen. Wszystkie składniki są w sali w szafce zaraz przy wejściu do gabinetu, wyjimij wszystko, pokruj je według instrukcji w tym podręczniku - wskazał księge leżącą na jego biurku - i zawołaj mnie jak skończysz.
Luna od razu wzięła się do pracy i już po kilku minutach wsadziła głowę do gabinetu i poinformowała że wszystko już jest gotowe. Profesor oderwał sie od swoich papierów i wszedł do sali. Spojrzał zdziwony na stolik na którym były nie tylko składniki, ale również właściwy do tego eliksiru srebrny kociołek i odpowiednią chochelkę do mieszania eliksiru.
- Skąd wiedziałaś co jeszcze przygotować?
- Z podręcznika profesorze.
Snape zastanowił się chwilę po czym podejrzliwym głosem, przewiercając ją wzrokiem na wskroś zapytał
- A skąd wiedziałaś gdzie szukać kociołka?
- Nie wiedziałam. Przywołałam go zaklęciem.
- Minus 10 punktów za branie moich rzeczy bez pozwolenia.
- Przepraszam profesorze - spuściła głowę udając skruchę, a w myślach śląc mu przekleństwa, bo przecież i tak pewnie kazałby jej wziąść ten kociołek no nie?
- Nie kazałbym Ci go wyjmować bo sam bym to zrobił. Nie lubie gdy ktoś grzebie w moich rzeczach.
W pierwszej chwili przeraziła się że wypowiedziała na głos swoje myśli, ale po chwili zoriętowała się że on poprostu wdarł się do jej umysłu. Gdy ta wiadomość dotarła do niej starając się być miła zwróciła profesorowi uwagę:
- Profesorze, jeśli mamy razem pracować myślę że dobrze byłoby zachować trochę prywatności. Ustalmy że ja nie będę dotykała Pana rzeczy bez pozwolenia, a Pan bez mojego nie będzie mi wchodził do umysłu. Zgoda?
Snape obrucił się w jej stronę a jego oczy ciskały gromy w jej stronę.
- Jeśli myślisz że to Ty będziesz ustalać warunki naszej współpracy to grubo się mylisz. Jesteś tu dzięki mnie, i na moich warunkach, więc jeśli zachce mi się wchodzić do Twojej głowy to będę to robić kiedy tylko będę chciał. Jak Ci nie pasuje to wiesz gdzie są drzwi.
Luna zastanowiła się chwilę. Jeśli teraz ustąpi to będzie jej chodził po głowie tak jak przerzuca strony w swoich księgach a to jej nie pasowało - mimo że mu ufała to jej prywatna sprawa co myśli. Ruszyła więc w stronę drzwi i wychodząc cicho je zamknęła zostawiając swojego profesora w całkowitym osłupieniu.