środa, 26 sierpnia 2015

Rozdział XXVI

Oto jestem z nowym rozdziałem. Szczerze mówiąc nie myślałam ze dodam jeszcze cos w tym miesiącu ale odwiedził mnie Pan Wena i oto jest. Troche sie dzieje, mam nadzieje ze wam się spodoba i nie zabijecie mnie ze mecze nasza bohaterke. A z Harry'ego dalej robię gnojka. Może kiedys przestane sie nad nim znęcać.
Liczę na komentarze bo następny rozdział pojawi sie dopiero gdy będą przynajmniej 5.
Buziaki


Rozdział XXVI
Luna siedziała na transmutacji wpatrując sie nieprzytomnym wzrokiem w profesor McGonagall. Wczoraj prawie sie wydała. Jak mogla być taka głupia? Musi uważać. Od wczorajszego wyjścia z gabinetu Snape'a wmawiała sobie ze myśli o wczorajszym wieczorze kręciły sie tylko wokoło tego ze omal sie nie wydala. Ale okłamywała sie. W rzeczywistości myślała o nim. O jego silnych dłoniach zaciskających sie wokół jego nadgarstków gdy prawie na nim leżała (prawie leżała!!!!) o oddechu który prawie czuła na swojej skórze, o twarzy poznaczonych zmarszczkami - o wiele większymi niż te które maja zwykle mężczyźni w jego wieku co bylo zapewne efektem stesu i cala ta podwójną gra - i czarnymi oczami zdającymi sie przeszywac ja na wskroś, obnarzac jej dusze. Tych oczu właśnie najbardziej nie mogla zapomnieć. Nawet nie wiedziała kiedy skończyła sie transumtacja a później zaklęcia i obiad a ona wciąż nie mogla sie pozbyć tych oczu ze swoich myśli. Nagle do miejsca gdzie siedziala pomiędzy Ginny i Harrym którzy wciąż byli w stanie wojny podleciała sowa. Zdziwiona wzięła do reki list zaadresowany do niej dając przy okazji donosicielce kawałek ciastka i wyjela wiadomość.


Zapraszam dzis po obiedzie do mojego gabinetu.
Albus Dumbledore


Pewnie juz wie o jej wczorajszej wpadce. Nie czekając na koniec obiadu zarzula torbe na ramie i ruszyla w stronę gabinetu. Wypowiedziała hasło i z sercem na ramieniu weszla do środka.
- Witam panno Lovegood. Cieszę sie ze juz jesteś. Mam dla ciebie świetną wiadomość.
Tego sie nie spodziewała.
- Tak?
- Twój ojciec sie obudził. Jesli jego stan nie ulegnie zmianie to jutro wypiszą go z Munga.
Minęło kilka sekund zanim do niej dotarło.
- Tatuś? Obudził sie? O Boże...
Łzy radości popłynęły po jej policzkach. Nie mogła zaczerpnąć tchu, a jej pierś przepełniała radość jakiej nie czuła od miesięcy. Jej tatuś zyje i znów jest z nią!
- Mogę go zobaczyć?
- Dzis jest do niestety nie możliwe, dzień wewnetrzy w szpitalu. Przyjdź jutro po poludniu, przeniosę cie prosto do Nory byś mogla sie z nim na spokojne zobaczyć.
- Dziekuje profesorze. Od dawna nie bylam tak szczęśliwa.
- Domyślam sie. A teraz zmykaj, chyba nie chcesz sie spuznic na eliksiry?




Wpadla do sali o ulamek sekundy za późno. Ale nie obchodziło jej to. Nie dzis. Dzis nic, kompletnie nic nie moglo popsuć jej humoru.
- Minus 10 punktów Lovegood.
- Dzień dobry profesorze. Przepraszam za spóźnienie - odpowiedziała radosnym tonem.
- Minus 5 punktów.
Nawet nie zwrucila uwagi na ta stratę. Usiadła rozanielona wpartujac sie w tablice. Lekcja przeleciała jej jeszcze szybciej niż poprzednie. Uwazyla idealny eliksir wesołych nóg za co Snape odjal jej kolejnych 5 punktów. Chyba byl dzis w złym humorze. Jednak ona miała to gdzies. Nic nie sprawi ze będzie sie dzis smucić. Dzis jest najlepszy dzień od kilku dobrych tygodni.
- Luna, cos taka wesola?
- Ginny, uściskaj mnie. Mój tatuś sie wybudzil!!!
Wyszly juz z eliksirów i podarzaly właśnie do biblioteki.
- Na prawdę?! Luna, to cudownie!!!
- Wiem. Jutro sie z nim zobaczę. Juz nie mogę sie doczekać.
- Cieszę sie. Na ktora masz do Snape'a?
Krukonka nie wiedziała co odpowiedzieć. Bo nie wiedziała czy wogule powinna do niego iść. Po tym co wydarzyło sie wczoraj... Ale z drugiej strony najlepiej byloby udawać ze nic sie nie stalo. Jesli będzie sie dziwnie zachowywać tylko wzbudzi jeszcze większe wątpliwości w Mistrzu Eliksrow.
- Na 18 jak zawsze. A Ty jakie plany na dzis?
- Jestem umowiona z Harrym w pokoju życzeń. Ciekawe co przygotuje...




Ginny spojrzała na zegar w Pokoju Wspólnym. Za 2min powinien pojawić sie Harry. Miała wiele wątpliwości co do dzisiejszego wieczoru. Nie wiedziała co tamten przygotuje. A jesli w pokoju życzeń okaże sie być sypialnia? Chyba ucieknie. Nie wie czemu sie opierala. Poprostu czula ze to nie to. Kochala go. Byl jej pierwsza miłością, nie wyobrazala sobie zycia bez niego. Ale jednocześnie cos bylo nie tak. Na poczatku jego ciągle prozby sprawialy ze czula sie wyjątkowo - wybraniec proszacy właśnie nią o ten wyjątkowy wieczór. Później czula sie smutna i zalamana bo wpojone jej wartości nie pozwalaly jej na cos więcej niż pocalunki kiedy w kazdej chwili mogli zostac przylapani. Później nadeszła kolej na olewanie go. Poprostu czekala aż znów pójdzie po rozum do głowy i przestanie naciskać. Ale od kilku dni poprostu sie go bala. Na sama myśl ze zacznie znów natarczywie dotykać jej piersi lub pośladki miała ochotę uciekać. Gdy pomyślała o tym ze znów zacznie obsliniac jej szyje zrobilo jej sie nie dobrze. Kochala go, ale nie mogla. Poprostu nie mogla. Spojrzała na zegar. Powinien sie pojawić minutę temu. Decyzje podjela w ciagu sekundy. Wstala z fotela i juz miała wyjść z wieży gdy uslyszala za sobą glos jej ukochanego.
- Ginny, przepraszam ze sie spuznilem...
Zdecydowala sie pól minuty za późno...




- Proszę.
Powitanie jak to u Snape'a. Stanela na środku gabientu starając sie przywdziać maskę spokoju podczas gdy toczyly sie w niej miliony emocji - radość z odzyskania ojca, przerażenie faktem ze nauczyciel mogl sie czegoś zacząć domyślać, troska o Ginny i jej spotkanie z Harrym... Sporo tego bylo. Jednak mimo wszystko stala z kamienna twarzą i czekala aż profesor da jakiemuś pierwszorocznemu trola i odlozy jego prace na miejsce juz sprawdzonych. Gdy bez słowa wdzial sie za sprawdzanie następnej pracy postanowila sie odezwać.
- Jak sie Pan czuje profesorze?
- Świetnie jak zawsze.
- Po pierwsze chciałam Panu podziękować. Po to przyszłam wczoraj.
Odlozyl pióro i podnisul głowę z nad pergaminu ale wciąż nie odezwał sie słowem.
- Chciałam Panu podziękować za do co Pan zrobil dla tych uczniów. To bylo naprawde szlachetne z Pana strony. A po drugie chciałam przeprosić za moje wczorajsze zachowanie. Poczułam sie nazbyt swobodnie i pewna siebie gdy Pana opatrywalam.
- Wiesz doskonale ze dalbym sobie rade sam.
Szczerze w to watpila ale postanowila ze lepiej w tej kwestii ustąpić.
- Oczywiście profesorze. Jednak w ten sposób chciałam Panu podziękować za to co Pan zrobil i jakie ryzyko wziął na siebie.
Bez słowa przytaknal jakby sie nad czymś zastanawiał.
- Skąd wiedziałaś?
O kurczę. Obiecala nie wkopać Dracona.
- Nie wiedziałam. Przyszłam jak codzien na lekcje. Nie bylo pana wiec posyanowilam poczekać przed klasą. Nie wiem kiedy usnelam. Obudziłam sie dopiero gdy usłyszałam pana w oddali.
Poczula jak wchodzi do jej glowy. Czym prędzej skupila sie na tym by zrekonstruować wspomnienie które byloby odbiciem tego co właśnie powiedziała. I chyba jej sie udalo bo nauczyciel nie drazyl tematu dalej. Wstal od biurka i ruszył w stronę jednej z pulek.
- Dzis zaczniesz dość nietypowy eliksir leczniczy. Musisz wiedzieć ze nie wolno spożywać go częściej niż raz na rok bo jeden z jego składników jest mocno uzalezniajacy ale i mocno lecznicy. Porafi doprowadzić do zdrowia ludzi nawet na granicy zycia i śmierci. Uwazenie go zajmuje ponad miesiąc wiec w międzyczasie będziesz zajmować sie tez innymi eliksirami. Na tronie 714 zajdziesz instrukcje na dzis. Składniki znajdziesz w schowku pierwsza polka od góry w schowku.
Pracowala kilka godzin w skupieniu. Gdy slonczyla bylo juz dobrze po północy. Znów nie zjadła kolacji ale nie czuła sie glodna.
- Cos jeszcze na dzis profesorze?
- Nie, możesz iść spać.
- Dziekuje. Dobran...
Zrobilo jej sie ciemno przed oczami a po sekundzie byla ponownie na polu walki. Kleczala nad cialem mężczyzny podczas gdy wkolo niej blyskaly zaklęcia i wszędzie dało sie słyszeć okrzyki bólu. Nevilowi odalo sie powalić jakiegoś smierciozerce, kawelek dalej Pani Weasley walczyla zaciekle z Bellatrix. W oddali uslyszala krzyk mężczyzny:
- Czarny Pan nadchodzi!!
Okrzyki zadowolenia wydobyly sie spod czarnych masek. Spojrzała na mężczyznę nad ktorym kleczala. Blond włosy zaslanialy mu twarz ale przerażenie zdarzylo ja zalać niczym wodospad. Odslonila włosy i spojrzała w martwe oczy ojca.


Severus spojrzał w stronę dziewczyny ktora urwala w polslowa. Nie zdarzył podbiec by ja złapać jak upadala na podłogę ale gdy tylko znalazł sie kolo zrozumiał co się działo. Miała wizje. I musiała być ona straszna. Z jej oczu wyplywaly rzeki łez, machala rękami we wszystkie możliwe kierunki. Wziął ja w ramiona aby ograniczyć jej możliwość zrobienia krzywdy sobie lub jemu. Ale dopiero gdy usłyszał ten pelen bólu krzyk zrozumiał co widziała i jak straszne to dla niej musiało być.
- Tato!!
Otworzyla szeroko przytomne juz oczy z których zaczely wyplywac jeszcze większe potoki łez.
- On nie żyje!
Wtulila sie w jego ramiona i szlachala. Odruchowo przytulił ja i zaczął glaskac po glowie kolyszac sie w przód i w tyl. Gdy po dobrych kilkunastu minutach nie zapowiadalo sie ze sie uspokoji przywolal fiolkę z eliksirem uspokajającym. Sprubowal ja lekko odsunąć aby dać jej do wypicia ale ona jedynie bardziej sie do niego wtulila.
- Lovegood, wypij to.
Nie planowal zabrzmieć tak surowo. Rozluznila uścisk i bez słowa przechylila fiolkę opróżniając jej zawartość za jednym razem. Po chwili zapytal:
- Lepiej?
- Tak profesorze, dziekuje. I przepraszam.
postanowił nie skomentować ostatniego słowa. Podniusl sie z posadzki, ona zaraz za nim.
- To teraz do dyrektora. Powiesz mu co widziałaś.


Po prawie godzinie wrócił do swoich ukochanych lochów. Dubledore standardowo wysluchal w spokoju wieści na bierzaco trawiąc je i nikomu nic nie mowisc po czym pozwolił jej odejść. Usiadł w fotelu ze szklanka czystej mugolskiej wódki i zanurzyl sie w ponurych myślach. Szkoda mu bylo Lovegood. Ojciec jest jej jedyna rodzina. Jak go straci zostanie sama. Dokladnie tak jak on. Z tym ze ona ma przyjaciol. Na wakacje i swieta pewnie zapraszać ja będzie Molly, a w szkole i tak nie mogla widywać sie z ojcem. Ale z drugiej strony wiedział doskonale ze to sie tylko tak łatwo mówi. Nie plakal jak zmarł mu ojciec. Jedyne czego zalowal to ze mu nie pomógł. Byl wtedy w ostatniej klasie, pojechał na pogrzeb tylko po to żeby miec pewność ze na pewno mugole w szpitalu sie nie pomylili i to właśnie jego ojciec w końcu zszedl z tego świata. Ale z matka rzecz miała sie zupełnie inaczej. Byl w czwartej klasie gdy dowiedział sie ze juz więcej jej nie zobaczy. Plakal kilka dni choc oczywiście nie dal nikomu po sobie poznać jak bardzo kochal matkę. To byl jeden z najgorszych okresów w jego zyciu. Nigdy nie przestanie za nią tęsknić. On stracił jednego rodzica którego kochal, ona niebawem straci drugiego. Wychylił szklankę i pozbył sie jej zawartości na dwa łyki i od razu nalał sobie drugiego drinka. Spojrzał na zegar. Byla prawie druga w nocy. Pomimo zmęczenia wiedział ze nie uda mu sie zasnąć. Niepotrzebnie zatopil sie we wspomnieniach o matce. Dopiero gdy butelka byla pusta pograzyl sie we snie.


Ginny przerażona patrzyła na widok przed sobą. Ogromne lóżko z czerwona satynowa posciela, stolik z butelka Ognistej i dwoma szklankami, drzwi prowadzące zapewne do łazienki. A wiec to byl jego plan. Upić ja, a następnie wykorzystać jej chwila niepoczytalność. W ciagu kilku sekund jej zlosc urosla do rozmiarów ośmiornicy z jeziora nieopodal szkoły.
- Harry Potterze! A wiec to jest twój plan? Upić mnie a następnie przeleciec? Jak możesz?
Chłopak wyglądał na zdezorientowanego. Na pewno nie spodziewał sie ze od razu przejrzy jego pomyśl.
- Ja...
- No co ty, no co?
- Ja myślałem ze może poprostu wypijemy a później zobaczymy co z tego...
- Nic z tego nie wyjdzie bo ja wychodzę! Nie myślałam ze jesteś az takim idiota. Z kim ja wogule jestem? Z chłopcem który myśli ze tania sztuczka zaliczy dziewczynę?
- Ginny ja przepraszam nie powinieniem...
- Oczywiście ze nie! Ale stalo sie! Nie chce Cie widzieć!
Wyszła z pokoju życzeń trzaskając drzwiami. Nie miała ochoty oglądać go przez resztę swojego zycia. Jak on smial? Złość emanowała z niej na kilometr. Nie byla w stanie myśleć, nie wiedziała nawet gdzie tak pędzi korytarzami i schodami do puki nie stanęła przed drzwiami do gabinetu Lupina. Nie powinna tu przychodzić. Nie powinna widywać sie z nim sam na sam. Wzięła kilka głębokich oddechów i miała juz odchodzić gdy drzwi przed nią otworzyły sie.
- Witaj Ginny. Cos sie stalo?
Zaniemówiła na chwile. Nie myślała ze wyczuje jej obecność za drzwiami.
- Tak.. Nie... Nie powinnam ci przeszkadzać, juz późno lepiej...
- Widzę ze cos sie stalo. Wejdz, powiedz mi na spokojne.
Zaparzył herbatę z cytryną, posadził ja na sofie przed kominkiem i dopiero wtedy zapytał co się stało. Powiedziała mu wszystko. Wysłuchał jej w milczeniu i zachował je jeszcze dobrych kilka minut po tym jak skończyła.
- Nie myślałem ze jest do tego zdolny.
- Ja tez nie.
- Teraz juz nie wiem co ci doradzić. Starałem ci się pomóc jak tylko mogłem ale na jego dzisiejsze zachowanie nie mam słów. Ginny wiem ze go kochasz ale obawiam sie ze powinnaś zmienić chłopaka. Harry jeszcze nie dojrzał do związku.
- Wiem Remusie, ale nie potrafię go zostawić. Nie jestem w stanie. Kocham odkąd zobaczyłam go w naszym domu po raz pierwszy i chyba nigdy nie przestane. Ale z drugiej strony nie zniosę takiego traktowania. Nie wiem co robic...
Schowała twarz w dłoniach. Złość ustąpiła miejsca uczuciu zawodu, rozczarowania, braku sensu tego wszystkiego co się miedzy nimi działo...
- To moja wina...
Łzy same zaczely spływać po jej policzkach.
- Nie Ginny. To nie jest twoja wina. Poprostu nie jesteś jeszcze gotowa. Choc, przytul sie i uspokuj...
Wziął ja w ramiona i wpatrywał sie w płomienie czekając aż ruda sie ospokoji. Ona natomiast poczuła sie bezpiecznie i tak spokojnie... Zadno z nich nie wiedziało kiedy zapadlo w sen.










































środa, 5 sierpnia 2015

Rozdział XXV

Witajcie!
Wracam po prawie miesiącu przerwy z nowym rozdziałem. Wiem, dlugo musieliście czekać ale mam nadzieje ze długość rozdzialo i to co się w nim dzieje wynagrodzi wam jakos to czekanie.
Co do błędów - na prawdę nie mam sily ich poprawiać dlatego tez naprawde zalezy mi zeby ktos zglosil sie na moja betę. Będę na prawdę bardzo wdzięczna.
Buziaki




Rozdział XXV
Po raz kolejny caly Zakon Feniksa został zebrany w trybie alarmowym i właśnie siedzieli juz wszyscy z wyjątkiem Severusa który został wezwany czekali na to co powie dyrektor.
- Porwano trzech pierwszorocznych, wszyscy z mugolskich rodzin.
Po gabinecie rozległ sie szum przerażenia.
- Jak to możliwe? Hogwart to najbezpieczniejsze miejsce w calej Anglii!
- Fred, mysle ze juz nie. Komuś musiało udać sie przedostać przez nasze zaklęcia ochronne.
- Albusie, a może korytarz prowadzący do Wrzeszczacej Chaty? - glos Lupina był pelen bólu jak by juz obwiniał sie za to ze ten tunel powstał z jego powodu i został wykorzystany przez smierciozercow.
- Nie. Luna mówiła ze uciekali w stronę Zakazanego Lasu.
- Ron, ale mogli sie tam tylko ukryć na kilka chwil i wtedy pobiec do tunelu.
Gdy tylko zobaczyła znikające postacie w Zakazanym Lesie od razu pobiegła do dyrektora który zwołał zebranie.
- Wątpię żeby byli tak inteligetni...
- To ze nie pomyślałeś o tym nie znaczy ze w naszych szeregach mamy takich samych idiotów jak ty Weasley.
Drzwi do pomieszczenia otworzyły sie i stanął w nich Severus Snape.
- Witaj Severusie. Jakie masz dla nas wieści?
- Czarny Pan kazał porwać troje uczniów z mugolskich rodzin w nadzieji ze dasz sie namówić na wymianę.
W gabinecie zapadła cisza.
- Ja pójdę.
- Nie Remusie, nie pozwolę ci... - w glosie Tonks słychać było przerażenie.
- Dora, to moja....
- Po pierwsze Lupin to nie twoja wina wiec nie użalaj sie nad sobą bo to obrzydliwe. Każdy z nas mógł pomyśleć o zabezpieczeniu tunelu. A po drugie co Czarny Pan miałby z posiadania ciebie? Może miec tylu wilkolakow ile mu sie zamarzy wiec po co byłbyś mu ty, obdarty mierny nauczyciel.
- Zatem kogo chce dostać Voldemort?
Snape rozejrzał sie po twarzach zebranych jakby sprawdzając czy są gotowi na taka informacje.
- Minerwę, Nevilla Longbottoma i Ginny Weasley.
Wszyscy zbladli a przez gabinet przeszedł szloch Pani Weasley.
- Tylko nie moja Ginny, po co mu ona...
Schowala sie w ramionach męża aby kilka sekund później podbiec do jedynej córki i objąć ja ze wszystkich sil. Ginny jedynie stala i nic nie mowila jakby byla w głębokim szoku. Jej twarz wyrażała niedowierzanie.
- Po co nas....?
- To proste. Z toba Weasley ma pewne polaczenie. Gdy bylas pod jego wpływem w pierwszej klasie w pewien niewytłumaczalny sposób zostaliscie razem związani a ta cienka nic nie została zerwana do dzis. Longbottoma chce dla czystej zabawy, a Minerwę... Sentyment.
Nauczycielka transmutacji wyglądała na oburzoną i przerazona jednocześnie.
- Co? Ale przeciez...
- To ze Czarny Pan umarł i zmartwychwstał nie znaczy ze nie pamięta szkolnych lat.
Pierwszy raz dzisiejszego wieczoru odezwał sie Harry.
- Pani profesor...
- Mysle ze to pytanie nie na miejscu Harry - upomniał go delikatnie nauczyciel zaklęć.
- Jak najbardziej na miejscu. Maja prawo wiedzieć - powiedziała Minerwa patrząc w nieokreślony punkt na ścianie - przyjaźniłam sie z nim w czasie szkolnych lat. Oczywiście nie wiedziałam o jego mrocznych planach, horkruksach ani morderstwach które popelnial juz wtedy podczas wakacji. W ostatnim roku przez chwile z jego strony to bylo cos więcej niż przyjaźń ale wtedy spotykalam sie juz ze swoim pierwszym mężem wiec dalam mu kosza. Od tamtego dnia juz nigdy więcej nie rozmawialismy.
- Spotykała sie Pani z Voldemortem?!
Luna miała wrażenie ze gałki oczne Rona nie dalej niż za pól minuty wypadną i potoczą sie po podłodze.
- Nie, nie z Voldemortem. Przyjaźniłam sie z Tomem.
 - Panie Weasley proszę zebrać szczękę z podłogi i nie zadawać głupich pytań albo odejmę Panu punkty.
Słowa wypłynęły z ust Mistrza eliksirów. Krukonka nie podejrzewała ze ktos taki jak on stanie w obronie kobiety, a juz na pewno nie gryfonki.
- Nie jestesmy tu po to aby roztrząsać przeszłość ale by myśleć o tu i teraz - przywrócił ich wszystkich do porządku Dumbledore - a jesli chodzi o wymianę. Co sie stanie jesli sie nie zgodzę?
- Bellatrix dostanie ich równo za 24h do zabawy aż w końcu ich zabije.
Pani Weasley i Tonks otwarcie płakały pociągając nosem, padło tez kilka soczystych przekleństw.
- Jestem gotowa.
Wszyscy spojrzeli na Ginny której matka z niedowierzaniem patrzyła na córkę.
- Ginny nie możesz! Nie pozwalam...!
- Ja tez.
Tym razem usłyszeli glos Nevilla.
- Czy wyście stracili zmysly?! Albusie nie możesz do tego dopuścić!
- To mamy pozwolić na to żeby te dzieci zginęły?! Mamo, one tez maja rodziców, rodzeństwo i rodzinę ktora będzie ich opłakiwała!
- Ale Ginny...
- Cisza. Severusie, czy można wytargować z Voldemortem ze weźmie tylko mnie w zamian za życie tamtych dzieci?
Luna obserwowała uważnie twarz nauczyciela. Na pierwszy zut oka była jego standardowa maska, jednak Luna zobaczyła coś jeszcze. Ból.
- Nie. Albo cala trojka pójdzie albo tamci zgina. To jak Albusie?
Oczy wszystkich spoczęły na starszym mężczyźnie. Blondynka patrzyła na niego nawet nie próbując zastanowić sie co ona zrobiłaby na jego miejscu. Wybierać miedzy życiami, decydować kto ma prawo do następnego dnia a kto nie... Nie byłaby w stanie.
-. Wy wiecie o wiele więcej niż tamte dzieciaki. Nie możemy ryzykować. Wymiany nie będzie.
Nikt sie nie cieszył. Bo i z czego. Ostatecznie i tak ktos zginie. Nie zależnie od tego co zrobia.


Tej nocy Luna nie przespała. Spędziła ja wypłakując sie w poduszkę. Na drugi dzień nie miała sily nawet wstac choc wiedziała ze musi. Miała do napisania trzy eseje. W oczach ponownie zebrały jej sie łzy. Tamte dzieci za kilka godzin będą wily sie kilkanaście dni z bólu zanim umrą a ona musi sie martwic o referat na zielarstwo. Czemu świat jest taki niesprawiedliwy?




Znów byla w lochach warząc eliksir prawdy. Spojrzała na zegarek. Za trzy godziny minie doba od porwania pierwszorocznych. Na sama myśl poczuła w gardle ogromna gule a pod jej powiekami zebrały sie łzy. Jedna właśnie splynela po policzku.
- Nie płacz Lovegood, mamy wojnę.
- To nie jest powód!
- Oczywiście ze jest. Kończ ten eliksir jestem zaproszony na przyjęcie do Malfoy Manor.
To jak mówił o przyjęciu sprawilo ze w Lunie cos peklo. Jak mogl myśleć o dzikiej imprezie w rytm krzyków niewinnych dzieci?!
- Jak możesz?! Przyjęcie? Czy ty nie masz serca? Jak możesz wogule myslec o czymś takim wiedząc ze kilka metrów dalej te dzieciaki będą umierały z bolu?! No tak, co cie to interesuje. Grunt ze ty zechlasz sie w trupa i będziesz sie dobrze bawil co?!
Nigdy nie wypowiedziała by na trzeźwo tych słów. Nie nie byla pijana. Byla tak zrozpaczona tym co sie wokół niej dzieje. Umierali ludzie a ona wazyla eliksir, on szedł na imprezę a Dumbledore siedział w swoim gabinecie i z fotela zadzil ich zyciami. A ona nie mogla zrobić nic oprócz stania tu i wydzierania sie na niego.
- To co twoim zdaniem powinienem zrobić?
- Niewiem, cokolwiek! Na pewno da się cos zrobić żeby ich uratować! To tylko niewinne dzieci! Czemu to wlasne one muszą być ofiarami tej wojny?!
- Nie są ani pierwszymi ani ostatnimi. To jest wojna a nie zabawa w chowanego. Zrozum to wreszcie.
- Nie mogę, nie chce....!
Łzy splywaly jej jedna za druga po policzkach tworząc istne rzeki bólu a ona cala sie trzesla i nie byla juz w stanie wypowiedzieć ani słowa. Po kilku sekundach znów byla w jego ramionach, silnych bezpiecznych ramionach. Wtulila sie w nie i plakala.






- Co zrobilas?!
Krukonka z Gryfonka siedziały w bibliotece przeglądając księgi które pomogly by im w referacie na zaklęcia.
- Wiem Ginny, nie powinnam. Nie wiem co mnie napadlo naprawde. Nie chciałam tak na niego nakrzyczeć ale... Sama nie wiem.
- Nie chodzi o to ze na niego nakrzyczalas. Każdemu czasem puszczają nerwy, nawet tobie - ostoi inteligencji i spokoju - ale jak to możliwe ze jeszcze żyjesz?
- Sama nie wiem. Pocieszyl mnie i nie pozwolił mi dokończyć eliksiru twierdząc ze cos popsuje bo jestem za mocno roztrzęsiona, odjal mi 20 punktów i wyslal do wieży.
Ginny patrzyla na nią oczami wielkimi jak spodki.
- Pocieszyl Cie?
- No tak.
Luna czula ze za chwile jej policzki obleje rumieniec i choc starala sie go opanować i zywic nadzieje ze przyjaciolka nie dopyta jak ja pocieszal to ta juz otwierala usta.
- Jak? Wybacz te pytania ale chyba nikt w zamku nigdy nie widział pocieszającego nietoperza.
- On no... Przytulił mnie.
Jesli Luna myślała wczesniej ze twarz rudej nie moze wyrażać większego zdziwienia to teraz wiedziała ze sie mylila. Na dobra minutę zabrakło jej słów.
- Przytulił Cie? O boże Luna, czy miedzy Wami...
- Nie. Oczywiście ze nie. Ale chyba poprostu nie jest tak nieczuly jak sie nam wszystkim wydaje.
- No proszę. Snape topniejący w obliczu kobiecych łez. To zupełnie do niego nie pasuje.
- Wiem.
- Tylko nie mów nic chłopakom, oni go zabija za to ze prubowal cie tknąć opuszkiem palca a co dopiero pocieszać i przytulać.
- Nie powiem. Wiem ze zle zby sie to skonczylo. A co z toba i Harry'm?
- Po kilku dniach wyjątkowego zrozumienia powrucil do starych zwyczajów.
- Znowu się kluciliscie?
- Tak, ale nie ma co się martwic. Ciągle sie klucimy. Nic nowego.
- I ciągle o to samo.
- Niestety... Luna ja na prawdę tak nie mogę. Ciągle sprzeczki i klutnie i zawsze o to samo. Ja wiem ze to facet ze on potrzebuj ale przeciez mogłabym go zadowolić w inny sposób.
- Proponowalas mu to?
- Owszem! I wiesz co on na to? Ze reka to on sam może sobie zrobić.
Luna nie miała juz pomysłów co doradzić przyjaciółce. Gdy tylko zaczęli sie o to klucic dziewczyna byla zalamana plakala, teraz juz teraz byla tylko zła lub zrezygnowana po kolejnych prubach tłumaczenia. Blondynka ja oczywiście rozumiala. Jej matka zmarla zanim jeszcze przyszla do Hogwartu ale to nie znaczy ze nie miała wpojonych podstawowych wartości. Wszystkiego co powinna wiedzieć mloda czarownica dowiedziała sie z pamiętników jakie pisala jej matka.
- A co z profesorem Lupinem?
Ginny prubowala udawać ze nie wie o co chodzi ale Luna wiedziała.
- Nie udawaj. Wczesniej chetnie rozmawialiście i czuliscie sie swobodnie w soim towarzystwie. Widziałam Was wczoraj. Nawet na siebie nie spojrzeliscie a co dopiero przywitać sie. Czuć ze miedzy Wami cos sie stalo. Pokluciliscie sie?
Widac bylo ze dziewczyna walczyla ze sobą przez chwile zanim wypowiedziała słowa których blondyna zupełnie sie nie spodziewala.
- Prawie go pocalowalam.
Zatkalo ja.
- Ale jak...?
- Niewiem! Uzalalam mu sie ze znów poklucilam sie z Harry'm, wypiliśmy po kremowym piwie i w pewnym momencie dotarlo do mnie ze zastanawiam sie jakby to bylo pocalowac go!
- Oj....
- Wiem, proszę nie komentuj. To sie juz nie powtórzy. Postanowilam trzymać sie zdala od niego. Koniec ze wspólnymi wieczorami, koniec z urzalaniem mu sie, koniec spotkań sam na sam.
- Ale...
- Nie Luna. Koniec tematu. Nie chce o tym rozmawiać. A teraz bierzmy sie do roboty bo nie wyjdziemy stad do jutra rana w tym tepie...




Krukonka od dobrych kilku minut stala przed wejściem do sali eliksirów zastanawiajac sie gdzie sie podział mistrz. Co prawda wczoraj jak wychodzila to nie kazał jej dzis przyjść ale po tylu tygodniach ich codziennych spotkań nie wydawalo sie to koniecznie. A teraz go nie ma. Luna postanowila poczekac jeszcze dziesięć minut kiedy uslyszala czyjeś kroki. Po chwili dostrzegla Dracona idącego w jej stronę.
- Hej Draco.
- Czesc Luna. Co tu robisz?
- Czekam na profesora Snape'a.
- Kazał ci dzisiaj przyjść?
- Nie, ale zalozylam ze...
- To zle zalozylas. Po tym co zrobil wczoraj dostal....
Chłopak urwal zmieszany ze wogule zaczął ten temat. Prubowal cos ukryć.
- Co wczoraj zrobil?
- Ja nie powinienem... - prubowal odejść ale chwycila go za rękaw.
- Proszę...
Po chwili ktora trwala wieczność w końcu zdecydował sie odpowiedzieć.
- Tylko nikomu ani słowa.
- Dobrze.
- Wczoraj moja ciotka miala torturowac a później zabić trójkę porwanych uczniów. Gdy zostali wezwani na ring okazalo sie ze nie żyją. Snape podal im truciznę ktora zapewnila im bezbolesna śmierć w ciagu minuty. Czarnemu Panu powiedzial ze to byl rozkaz Dumbledore. Teraz właśnie jest karany za to co zrobil.
- Co? Karany?
- Tak. Sprzeciwił sie woli Czarnego Pana. Oczywiście ze jest ukarany. Ale nie martw sie, Voldemort nie zabije jedynej osoby ktora wie co się dzieje w drużynie dobra.
I odszedł a Lune zalala fala strachu o profesora ale tez dumy za to co zrobił. Nie pozwolił tamtym dzieciakom umrzeć w męczarniach za co sam teraz balansuje na granicy zycia i śmierci. Osunela sie po ścianie na zimna posadzkę. Byla mu wdzieczna za to co zrobil dla tych niewinnych istot. Ale nie zasluzyl sobie na cierpnienie. A ona winna mu jest przeprosiny. Obecność na przyjęciu byla tylko pretekstem aby dostać sie do piwnic gdzie trzymani są więźniowie. Poczeka tu aż jej profesor wróci, przeprosi go a później zajmie sie nim jesli będzie potrzebował opieki.


Bylo juz dobrze po północy gdy uslyszala szum w końcu korytarza swiadczacy o tym ze ktos nadchodzi. Szybko podniosła sie z posadzki i ruszyla w kierunku z którego dochodzily glosy. To co zobaczyla sprawilo ze zachwialo jej sie w glowie. Jej nauczyciel szedł o lasce, powluczac za sobą lewa noge ktora wygladala na zmiazdzona, włosy miał posklejane krwią ktora byla rozniez na posiniaczonej twarzy, szaty byly porozrywane jakby szarpal je wsciekly pies a pod nimi byly rany których choc nie widziała to byla pewna.
- Profesorze Snape, juz biegnę po pielegniarke...
- Minus 20 punktów za szwendanie sie nocą po szkole.
- Dobrze, tylko przyprowadzę...
- Ani mi sie waz. Potrzebuje jedynie kilka eliksirów i odrobine odpoczynku nie jestem przeciez umierający.
Słychać bylo ze próbuje zamaskować ból w głosie ale nie do końca mu sie to udalo.
- A właśnie ze Pan jest!
- Zmiataj stad do swojej wierzy albo odejmę Ravenclow 50 punktów.
- Proszę bardzo. Może być i sto. Ale nie zostawie tu Pana. Idziemy.
Chciała wsiąść go za ramie i pomóc pokonać ostatnie metry do sali lekcyjnej ale oczywiście sie nie zgodził.
- Nie rob ze mnie kaleki. Jak juz mocno chcesz to zostac ale nie pozwolę żebyś ciągnęła mnie na plecach do lozka!
Pozwoliła mu by sam doszedł do sypialni gdzie pomogła mu zdjąć szate i buty tak ze został teraz jedynie w czarnej koszuli i spodniach.
- Proszę poczekać przyniose wode i niezbędne eliksiry.
- Nie pozwolę żeby taka łamaga jak ty dotykała moich cennych....
Nie usłyszała końcówki wypowiedzi. Nie chciała usłyszeć. Bez zastanowienia sie weszła do jego schowka i wyjęła potrzebne miktury po czym przyszykowała miskę z wodą i gazami i zaklęciem przeniosła to wszystko do sypialni. Profesor siedział na łóżku w dokladnie tym samym miejscu w ktorym go zostawila.
- Teraz możesz juz iść. Poradzę sobie.
Ta uwagę również puszczając w niepamięć namoczyła gaze i podeszła na tyle blisko aby móc zmyć krew z twarzy i włosów ktora byla efektem rozcięcia nad brwią i rozwalonej wargi. Uniosła delikatnie jego twarz do góry aby lepiej i wiedzieć i moc najdelikatniej jak sie tylko da oczyścić usta z zaschniętej krwi bez naruszenia rany. Patrzyła na jego usta, i dziwo stwierdziła ze są wyjątkowo dobrze skrojone, a dotykając ich dowiedziała sie ze ja niezwykle miekie, wręcz jedwabne. Czuła na sobie jego wzrok ale robila co tylko mogla by nie spojrzeć mu w oczy. Wtedy stało by sie to wszystko za bardzo intymne.
- Twarz gotowa. Teraz eliksiry na zrośnięcie sie nogi i zniknięcie siniaków.
- A czy inteligetna Panna Lovegood nie powinna najpierw podać eliksirów?
Jego wypowiedz ociekała wręcz sarkazmem.
- Nie. Na ustach miał Pan krew a eliksir na zrastające kości zmienił by swoja właściwość po kontakcie z nią.
Przeszył ja wzrokiem ale posłusznie wypił eliksir.
- Koniec. Idź do siebie.
- Jeszcze nie skonczylam - wymownie spojrzała na podarta koszule.
- Poradzę sobie sam juz mówiłem.
- A ja mówiłam ze pomogę. Proszę mi sie nie sprzeciwiać. Na plecach sam sobie pan krwi nie zmyje.
Ten argument zdaje sie wydal mu sie na tyle rozsądny ze zdjął koszulę i delikatnie odwrócił sie do niej tylem. Luna wciągnęła głośno powietrze. Cale plecy byly pokryte rozcięciami jak od pazurów.
- Tak szybko wymiękasz Panno Lovegood?
Musiała wsiąść sie w garść.
- Skąd ze znowu. Przeciez to tylko niewielkie zadrapania nie prawdaż?
Teraz to jej glos byl pełen sarkazmu. Wzięła do ręki różdżkę i zaczęła szeptać zaklęcia gojące. Po kilku minutach na plecach byly widoczne juz tylko prawie zasklepniete rany a po kolejnych pięciu plecy byly tez czyste z krwi. Zaklęciem wymieniła wode w misce na czystą.
-  A teraz przod.
- Nie ma mowy. Idź sobie.
Silny eliksir przeciw bólowy zaczął już zapewne działać bo glos profesora byl zamroczony tak samo jak wzrok.
- Nie pytalam o zgodę.
Obróciła go w swoja stronę i powtórzyła czynności jakie wykonywała przy plecach. O ile plecy byly gładkie bez choćby jednego włosa tak klatę pokrywały tysiące skręconych czarnych włosków. Luna nie mogla oderwać wzroku. Choc to okropne z jej strony to starała sie przedłużyć czyszczenie z krwi tej cudnej klaty aby miec możliwość sie na patrzeć.
- Proszę sie położyć.
- Mówiłem juz ze sobie poradzę - jego glos byl jeszcze bardziej zamroczony i senny. Ten człowiek to dopiero ma samozaparcie w darzeniu do swoich celów... Zaczęła oczyszczać kolejne rozcięcie.
- No wie Pan co taki Pan dorosły a dalej Zosia Samosia.
Słowa które powiedziała dotarły do niej za późno. Severus natychmiastowo ocknął sie z letargu, chwycił ja za ramie i pociągną ja w swoja stronę tak ze opadła polowa ciałem na lóżko a połowa na jego. Ich twarze dzieliło zaledwie kilka cali, a ona mogła sie przyjrzeć jego kazdej zmarszczce. Jego twarz byla maska jaka przybierał gdy nie chciał by ktos odgadł jego uczucia. Tylko oczy świdrowały ja dogłębnie.
- Coś ty powiedziała?
- Ja... Przepraszam. Tak mi sie jakos powiedziało. Moja mamusia zawsze tak do mnie mówiła jak chciałam koniecznie zrobić cos sama.
Nie wiedziała czy jej uwierzył. Dalej świdrował ja wzrokiem a ona nie śmiała nawet drgnąć. W pewnej chwili zdala sobie sprawę z tego w jak dwuznacznej pozycji sie znajdują. Jej dłoń była na jego klacie, włosy tez na nią opadaly, a gdyby tylko odrobine sie nachyliła to czułaby jego oddech na swojej twarzy. Mimo to nawet nie drgnęła. W końcu ja puścił a ona najszybciej jak to bylo możliwe podniosła sie z lóżka. On tez usiadl i wyrwał jej morka gaze z reki.
- Wynocha mi stad.
- Ale jeszcze nie....
- Powiedziałem!!!
Krzyknął tak przerażająco za aż podskoczyła. Nie miała odwagi dluzej protestować. Życzyła mu dobrej nocy i wyszla.