czwartek, 25 czerwca 2015

Rozdział XXII

Cieszę się ze o mnie jeszcze pamiętacie, na prawdę. Przedstawiam nowy rozdział, pierwszy raz pisałam akcje i chyba nie wyszlo mi to za dobrze ale wierzcie mi ze się starałam.
buziaki i miłego czytania
Rozdział XXII
Na słowa które padły z ust Mistrza Eliksirów wszyscy obecni na przyjęciu się spieli. Nikt juz nie pamiętał o torcie ani o tańcach, każdy wyjmował różdżki z kieszeni szat i patrzył na dyrektora czekając na rozkazy.
- Ja juz musze iść. Pospieszcie się.
I czarnowłosego już nie było. Dumbledore zabrał glos.
- Tak jak mówiłem punkt aportacyjny jest z wieży astonomicznej. Tonks, Remusie, Molly, Artur, bliźniaki, McGonagall, Sprout, Bill i Flaur, ruszajcie. Poppy, razem z panna Lovegood idźcie do skrzydła szpitalnego, będziecie tam czekać na poszkodowanych. Harry, Ron wy pójdziecie na wieze i będziecie przenosić potrzebujących do szpitala. Kontaktujemy się przez patronusy. Reszta do Wielkiej Sali.
Dwie mi minuty później Luna juz była wraz z pielegniarka w skrzydle szpitalnym i szykowały najpraktyczniejsze mikstury aby miec je w zasięgu ręki, tak samo z bandarzami, gazami i woda do ewentualnego przemycia ran. Nie minęło dziesięć minut jak drzwi skrzydła otworzyły się a ich pierwszym pacjentem okazał się być Bill który był raniony Sectusempra. Luna o malo nie wpadła w panikę gdy to zobaczyła ale na szczęście szybko odzyskała zimna krew i pomogła w zatamowaniu krwawienia i zawiązaniu bandarzami najgłębszych ran. Ledwie się uwinęły do sali wleciał srebrzysty feniks.
- Zmiana planów. Poppy zostaniesz na miejscu i będziesz się zajmować cięższymi przypadkami a Luna aportuje się do Doliny aby zajmować się małymi obrażeniami.
Luna wypchała kieszenie fartucha pielęgniarskiego jaki na sobie miała najpraktyczniejszymi miksturami i z różdżka w dłoni pokonała biegiem odcinek dzielący ja od wieży. Gdy wpadła zdyszana na gore pozwoliła sobie na dwa głębsze wdechy i wyobraziła sobie gdzie chce się przenieść. Niemalże natychmiast poczuła ssanie w okolicy pępka i juz byla na polu walki. Pierwsza zobaczyła profesor McGonagall której noga wykrzywiona byla pod nienaturalnym kontem. Czarodziejka walczyła ze stającym nad nią smierciozerca ale jedyne co mogla zrobić to odbijać zaklęcia jako ze nie mogla się przed nimi uchylać. Dziewczyna podbiegła do niej i wpierw nastawiła kość a potem dala czarownicy fiolkę z eliksirem na zrastanie się kości a sama zaczęła rzucać zaklęcia w stronę smierciozercy dając tym samym chwile profesorce na wypicie eliksiru. Kilka sekund później ta juz stala i ponownie zaczela zaciekle walczyć. Krukonka przedzierała się między walczącymi parami w poszukiwaniu innych rannych co chwile uciekając przed rzucanymi w jej stronę zaklęciami aż jej wzrok natrafił na czarne oczy które widac było pod maska smierciozercy. Snape, który walczył właśnie z panem Weasley.











Od czasów sprzed pierwszej wojny nie miała okazji przyjrzeć się jego walce. Na pierwszy rzut oka widac było że się powstrzymuje, a jego ruchy i zaklęcia były jakby całkowicie płynne, nawet ułamka sekundy zastanowienia. Jak by recytował z pamięci wiersz po raz tysięczny tego samego wieczoru. Nawet się nie zadyszał podczas gdy pan Weasley zdawał się być prawie wykończony. Przyjrzała się ponownie oczom profesora. Choc z jego ust padały głównie czarnomagiczne klątwy to oczy byly puste. Nie bylo juz tego przerażającego blasku jak podczas gdy byl uczniem. Tylko pustka i zimno. Stałaby tak patrząc w te oczy cala wieczność gdyby nie glos którego tak bardzo nie chciała tu słyszeć. Hermiona.
- Luna, biegnij pomóc profesor Sprout!
Oderwała wzrok od czarodzieja i szybko odszukała profesor zielarstwa która leżała na ziemi i pluła krwią. Krwotok wewnętrzny. Drżącymi rękami odkręciła odpowiednia fiolkę i pomogła profesorce napic się lekarstwa gdy jej stan byl juz stabilny to rozejrzała się w poszukiwaniu kolejnych ofiar. Pierwsza osoba na której trafił jej wzrok byl Neville. Przez jej ciało przeleciała fala paniki - co on tu robi? Czyżby bylo tak zle ze dyrektor wyslal nawet uczniów do walki? Rozejrzala się ale nie zobaczyła innych przyjaciół. Lekko odetchnęła z ulga i znów spojrzała na gryfona który wyraźnie nie dawał sobie rady z czarodziejem w masce smierciozercy i długich, platynowo blond długich włosach. Malfoy. Przed jej oczami przeleciała wizja jaka miała podczas snu. Nim zdarzyła pomyśleć, nim mózg mógł wyslac informacje do jej ust ona juz wypowiadała formule zaklęcia 'breakbones' w stronę smierciozercy. Bala się tego. Bala się ze znów zostanie pochłonięta przez czarna magie. I wtedy przypomniała sobie co mówił Snape. Myśl o tych których kochasz. I pomyślała. Myślała o Ginny, Hermionie, Harrym, Ronie i Nevillu. Kochanym słodkim Nevillu. Cała milosc jaka miała do przyjaciela zawarła w tym jednym zaklęciu który miał mu pomóc. Znikąd ujrzała rude włosy Ginny. Upadała. Serce zaczęło jej walić jak oszalałe i nawet nie spojrzała co stało się z Lucjuszem, juz biegła w stronę przyjaciółki.
- Ginny! Ginny co się stało??
Spojrzała na maga z ktorym walczyla ruda. Widziała tylko oczy ale doskonale wiedziała do kogo należą. Draco. Miała ochote płakać zw szczęścia, bo jak to on to nic poważnego jej przyjaciółce nie będzie.
- Klątwa osłaniająca. Wystarczy eliksir piepszowy.
Taki tez jej podała i pomogła jej wstać. Z pola walki znikało coraz więcej smierciozercow a to zwiastowało jedno - wygrali ta bitwę. Ale oczywiście nie obyło się bez ofiar z ich strony. Luna wraz z gryfonka pomogły się teleportować pani Weasley która miała polamane obie nogi, a za nimi do skrzydła szpitalnego przybyło jeszcze kilka osób z większymi lub mniejszymi ranami. Gdy każdy juz był opatrzony a część leżała przykryta kocami w łóżkach pojawił się dyrektor.
- Gratuluje Wam. Przegoniliście smierciozercow gdzie pieprz rośnie.
Przez sale przeszły okrzyki radości.
- Ale to jeszcze nie koniec. Voldemort na pewno jest zły i juz planuje jak się odegrać. Musimy być gotowi w kazdej chwili na kolejny atak. Wiec wypoczywajcie i szybkiego powrotu do zdrowia.
Był juz przy drzwiach gdy go dopadła.
- Profesorze Dumbledore?
- Tak Luno?
- A co z Draconem i profesorem Snape'em?
- Spokojnie, Draconowi na pewno nic nie jest.
Odwrócił się z zamiarem odejścia ale mu nie pozwoliła.
- A profesor?
Przez chwile się nie odzywał i była juz pewna ze odejdzie bez słowa ale postanowił w końcu przekręcił się w jej stronę świdrując ją przez chwilę wzrokiem. W końcu się odezwał.
- Zostanie ukarany. Voldemort juz na pewno się domyślił ze Severus powiedział mi o planowanym ataku. Ale spokojnie, nic poważnego mu nie będzie. Tom nie może go zabić bo jest mu zbyt potrzebny. Idź juz spać, musisz być wyczerpana a musimy być gotowi na kolejne uderzenie w kazdej chwili.
Luna patrzyła jak siwowłosy czarodziej odchodzi zastanawiając się jak można do czegos tak strasznego jak wielogodzinne tortury najstraszniejszymi klątwami na naszej jedynej nadzieji na wygrana w tak blachy sposób.











piątek, 19 czerwca 2015

Rozdział XXI

Witajcie!
Wiem ze obiecałam dodać rozdział dużo wcześniej ale jakos brak weny mnie dopadł ale dziś przysiadłam i napisałam. Mam nadzieje ze spodoba Wam sie choć niewiele sie w nim dzieje. Nie obiecuje kiedy dodam następny ale jak juz wena w miare wróciła to mysle ze niedługo. Liczę na komentarze. Buziaki i jeszcze raz przepraszam za opóźnienie.
Rozdział XXI
Dziewczęta od rana poczynały przygotowania do zaprezentowania tortu na cześć zaręczyn Remusa i Tonks. Hermiona właśnie wyciągnęła biszkopt z piekarnika, Ginny już w tym czasie robiła krem a Luna pogrążona w myślach rozwałkowywała marcepan. W myślach wciąż była w gabinecie Snape'a, wciąż w jego ramionach. Jeszcze tydzień temu nie przyszło by jej do głowy że pozycja w jakiej znajdowała się z profesorem może w niej obudzić uczucia, i to bynajmniej nie mdłości. Ale teraz tak właśnie czuła. Te własnie ramiona dały jej od dawna poszukiwane poczucie bezpieczeństwa. Bezpieczeństwa i tego ze w końcu jakoś wszystko się ułoży. W tych czasach to na prawdę wiele. Myślała też o tym co wydarzyło się po tym gdy delikatnie wyswobodziła się z jego ramion. Nie żeby ją jakoś powstrzymywał, pewnie był zachwycony że wreszcie się od niego odkleiła taka małolata jak ona. Dał jej kilka rad odnośnie tego czego powinna w czasie walki unikać oraz tego o czym myśleć gdy będzie czuła że załamanie nadchodzi. Mówił to tak jak by jeszcze kilka minut temu nie trzymał jej w swoich chudych aczkolwiek silnych ramionach. Z zamyślenia wyrwał ją głos Ginny
- Luna. Luna
- Tak?
- Wszystko w porządku?
- Pewnie, a co?
- Od kilku minut poprostu stoisz z marcepanem w dłoniach i wpatrujesz się w jeden punkt.
- Och nic się nie stało poprostu się zamyśliłam.
- Wciąż martwisz się o tą kwestie czarnej magii?
Luna nie odpowiedziała na zmarwione spojrzenie Hermiony i wymijająco odpowiedziała
- Myślę o tym co powiedział mi profesor Snape.
Była nie była to co prawda do końca prawda ale nie chciała ich tak całkowicie okłamywać, a to przynajmniej bezpieczny temat. Dzień po rozmowie z Mistrzem Eliksirów opowiedziała dziewczynom o tym co dowiedziała się od mężczyzny. Nie wspomniała jedynie o swojej chwili słabości i o tym co stało się w jej czasie.
- No i o tym jak udekorować tort. Rozważałam napisanie ich imion ale to wydaje się być troche oklepane. Myślałam też o figurkach - podobiznach ale obawiam się że aż tak utalentowana to jednak nie jestem. Teraz rozważam opcje pokrycia całego torta gładką warstwą różowego marcepanu i czekoladowego design'u a'la mehndi. Co o tym myślicie?
- A co to jest to mehndi?
Z odpowiedzią oczywiście wyrwała się Hermiona zanim Ginny w ogóle dokończyła pytanie.
- To takie typowo indyjskie-kwiatowe wzory. Myślę że ta opcja będzie najlepsza. Delikatny róż marcepanu z czekoladą będą świetnie się uzupełniać a i połączenie smaków będzie wyborne.
- No to super już wiemy co i jak.
Gdy biszkopt ostygł Ginny ostrożnie podzieliła go na trzy warstwy po czym na każdą wastwę dała solidną porcje kremu. Pozostała tylko 'kosmetyka' tortu. Luna rowałkowała równiutko marcepan i nałożyła na tort, a nadmiar odcięła nożem, a w garku rozpuściła czekoladę i następnie przez dobrych dwadzieścia minut ozdabiała nią torta. Gdy w końcu wszystkie uznały że lepiej już być nie może wsadziły swoje dzieło do lodówki jako że do przyjecia zostało jeszcze dobrych pół godziny i rozeszły się aby się przebrać i ogarnąć przed imprezą. Luna przygotowała już sobie sukienkę do kostek, na szerokich ramiączkach z delikatnym dekoldem w kolorze pistacjowym. Szybko wzięła prysznic, włożyła skromną sukienkę i spojrzała w lustro. Z niewiadomych przyczyn chciała wyglądać dziś na prawdę pięknie, czuć się wyjątkowo. We włosy wsadziła różdżkę tak że ułożone były w niedbały kok pozwalając aby kilka niesfornych loków okalało jej twarz. Zwykle nie malowała się, bo i po co, i tak jej nikt nie zauważa chyba żeby po to aby ją obrazić, ale dziś postanowiła zaszaleć i wyciągnęła z torby różowy błyszczyk który kupiła kiedyś w mugolskim sklepie. Spojrzała ponownie w lustro stwierdzając że ostatecznie jest zadowolona z efektu. Włożyła jeszcze złote balerinki i była gotowa. Na wierzch włożyła szatę zakrywając tym samym swój odświętny strój i po dobrych kilku minutach była już w Pokoju Życzeń. Pojawiła się jako jedna z pierwszych choć sporo czasu spędziła na ogarnianiu się. Dzisiejszego wieczoru Pokój przeobraził się w elegancją salę bankietową udekorowaną w odcienie beżu i czerwieni, w tle grala cichutko muzyka. Pod jedna ze ścian stal stol z poczęstunkiem a po drugiej stronie okrągłe stoliki przy których stało po sześć krzeseł. W jednym z rogów sali stała para dla której było to przyjęcie. Remus ubrany był w odświętną, popielata szate, natomiast Tonks miała na sobie długą szmaragdową suknie która świetnie współgrała z jej zielonymi dzis oczami i blond włosami w których były gdzie nie gdzie zielone pasemka. Wyglądali razem cudownie. Luna podeszła do nich z gratulacjami i życzeniami długiego, szczęśliwego i owocnego zycia, wyściskała oboje. W międzyczasie w sali pojawiła się reszta zaproszonych gości. Każdy podchodził do przyszłych państwa młodych z życzeniami i drobnymi prezentami, a gdy juz każdy wycałował ich w oba policzki muzyka zaczęła grać głośniej i żwawiej i zaczęły się tańce. Remus z Tonks oczywiście zaczęli pierwsi a następnie dołączyli do nich państwo Weasley'owie, Ginny wraz z Harrym, dyrektor z profesor McGonagall i kolejne pary. W tłumie wypatrzyła ze Hermiona miała utkwione błyszczące oczy w swoim partnerze do tańca i w swoim zadaniu - Kingsley'u, a i on nie spoglądał na nią obojętnie. Czyżby cos się miedzy nimi działo? Zakodowała sobie w pamięci aby przy najbliższej okazji zapytać o to przyjaciółkę. Po kilku minutach została poproszona do tańca przez pana Artura a następnie jednego z bliźniaków, Nevilla a dwie piosenki spedzila z Remusem który okazał się niezwykle dobrym tancerzem. Gdy podszedł do niej ponownie Neville odmówiła gdyż musiała chwile odsapnąć. Wzięła kieliszek szampana i usiadła przy jednym ze stolików patrząc na tańczące pary. Prawie wszyscy byli na parkiecie, większość wiec stolików było pustych z wyjątkiem tego przy ktorym usiadła i tego przy ktorym siedział nie kto inny tylko Severus Snape zajęty pałaszowaniem pasztecików przygotowanych przez panią Molly ze szklanka ognistej przy talerzu. Nie wiele myśląc wstała z krzesła i ruszyła w stronę czarodzieja. Nie zapytawszy o zgodę poprostu zajęła miejsce obok niego.
- Nie tańczy Pan?
Spojrzał się na nią wzrokiem którego nie powstydziłby się sam bazyliszek.
- A czy zwykłem robić z siebie pajaca jak ci tam?
Wskazał glowa na tańczące pary.
- Kilka chwil tańca nie sprawi ze będzie Pan wyglądał jak pajac.
- Spadaj z tad Lovegood, nie zatruwaj mi powietrza.
Jakiż on miły. Rozważała czy odciąć mu się ciętą ripostą czy może rozsądniej byloby jednak zachować milczenie ale muzyka ucichła i Hermiona przywołała ja gestem dając znak ze czas na tort. Luna machnięciem różdżki sprowadziła ich prezent dla świeżo upieczonych narzeczonych, a Ginny i Hermiona stanęły po jej obu bokach.
- Co robiłaś ze Snape'em?
- Nie teraz Ginny.
Z uśmiechami na twarzach podeszły do celebrytów.
- Otrzymaliśmy pomoc w anulowaniu zamówienia w cukierni i same zajełysmy się sprawą. Mam nadzieje ze będzie Wam smakować.
Tonks objęła je wszystkie na raz i ze łzami w oczach dziękowała za ten niezwykły prezent. Remus również im podziękował uściśnięciem dłoni. Bliźniaki przenieśli stol a pani Weasley podała im talerzyki i nóż który ci oboje wzięli w dłonie i wspólnie ukroili pierwszy kawałek a następnie wzajemnie się nimi nakarmili przy czym oczywiście oboje mieli ubrudzone cale usta, policzki a nawet nosy i brody. Właśnie mieli kroić torta dla reszty gości gdy obok nich wyrósł jak z pod ziemi mężczyzna w czarnych szatach trzymając się za lewe przedramię i powiedzial grobowym tonem
- Zostałem wezwany. Zaczęło się.