niedziela, 29 września 2013

Rozdział 2

Bardzo was przepraszam za braki polskich znaków. Mam nadzieję że nie zakłóci to waszego czytania
--------------------------
5 lat wcześniej
Luna jak zawsze obudziła się z uśmiechem na twarzy i rozmarzonym wzrokiem spojrzała w okno. Jaki piękny dzień! Świeciło słonce, na niebie nawet jednej chmurki, a ptaki gruchały wesoło. Podniosła się szybko z łózka uważając na gnębiwtryski (nie chciała aby któryś wpadł jej do ucha i zaćmił jej umysł) i ruszyła do łazienki. Zawsze pierwsza zajmowała łazienkę, z prostej przyczyny - zawsze pierwsza wstawała. Dziewczyny z jej dormitorium - Kate, Betty i Victoria zawsze późno wstawały, po czym były kłótnie która pierwsza idzie do łazienki bo żadna nie chce się spóźnić na lekcje. Luna szybko się ogarnęła i jak wychodziła z dormitorium to dziewczyny jeszcze spały. Usiadła w pokoju wspólnym i patrzyła na sprzątające w pośpiechu skrzaty domowe. Gdy tylko Smerfetka zauważyła młodą czarownicę od razu do niej podeszła i zagadała.- Panienko Lovegood, potrzebuje panienka czegoś? Poranki nie są jeszcze zbyt cieple a dopiero rozpaliliśmy ogień więc może gorącej czekolady na rozgrzanie się panience przynieść? - Smerfetka bardzo lubiła samotnie siedzącą czarownicę. I z wzajemnością. - Tak, dziękuję Smerfetko - z uśmiechem powiedziała Luna a skrzatka od razu zniknęła z tym charakterystycznym pyknięciem by za pół minuty pojawić się z kubkiem gorącej czekolady i talerzem z ulubionymi ciastkami dziewczyny - pieguskami. Luna nie miała w prawdzie ochoty ani na czekoladę ani na ciasteczka, ale przyjęła to z uśmiechem od skrzatki - wiedziała że jak by odmówiła to skrzatka zasypała by ja innymi propozycjami, a gdyby wciąż odmawiała to ta popłakałaby się że nie może zapewnić jej tego na co ma akurat ochotę. Pokój wspólny powoli zaczynał się zapełniać nie do końca rozbudzonymi jeszcze uczniami. Kilka minut przed 8 Luna opuściła wieżę i udała się na śniadanie do Sali Wejściowej. Usiadła przy stole swojego domu, nalała sobie herbaty z cytryną i zaczęła jeść tosta z dżemem. Po kilku minutach do Sali wleciały jak codziennie sowy. Od razu zauważyła jaskrawo pomarańczową sowę lecącą w jej kierunku. Jej tato zawsze uważał że sowy to zdecydowanie za smutne zwierzęta. Przez długi czas zastanawiał się jak rozweselić ich sowę, aż w końcu postanowił że zmieni kolor jej piór. Próbował wielu kolorów: różowego, fioletowego, niebieskiego, żółtego, aż w końcu stanęło na pomarańczowym, i od tego nazwał ją Pomarańcza. Sówka podleciała, rzuciła list przed dziewczyną i od razu odleciała, za pewne do sowiarni. Biedna sówka, pewnie nie jest akceptowana przez inne sowy z powodu upierzenia. Postanowiła że w najbliższym liście poprosi tatusia aby ten przywrócił naturalny kolor Pomarańczce. Tatuś pisał że właśnie zaczyna projekt diademu Roweny, i że wczoraj wieczorem ugryzł go gnom. Nie zdążyła jeszcze doczytać listu od tatusia jak podleciała do niej jeszcze jedna sowa - tym razem jedna w tych które posiadała szkoła. Dziewczyna spojrzała na nią nie pewnie - przez całe 6 lat nauki w Hogwarcie dostawała listy tylko od ojca. Zdziwiona wzięła list od puchacza i otworzyła kopertę. 

Panno Lovegood, mam do Pani proźbę o odwiedzenie mnie dziś w moim gabinecie, zaraz po ostatniej lekcji. Jest to sprawa nie cierpiąca zwłoki. Hasło to 'landrynki'.
Z wyrazami szacunku
Albus Dumbledore

Luna była jeszcze bardziej zdziwiona niż zanim otworzyła kopertę. Profesor Dumbledore coś od niej chce? Musiało to być niezwykle ważne skoro prosi ją o spotkanie. Reszta dnia upłynęła jej na myśleniu o przyczynie ich planowanego spotkania. Lekcje minęły jej niezwykle szybko, nawet Obrona przed czarną magią na której została pozbawiona 10 punktów dla swojego domu ponieważ zająknęła się podając definicję czerwonego kapturka. Niby dzień jak co dzień ale Luna miała wrażenie że coś nie dobrego się szykuje. Gdy tylko skończyła zaklęcia skierowała się w stronę gabinetu dyrektora. Przywitała się z gargulcem, podała hasło i wpierw zapukawszy weszła nie pewnie do gabinetu.
- Dzień dobry profesorze Dumbledore
- Witam panno Lovegood. Jak minął Pani dzień? - zapytał uprzejmie wskazując jej krzesło znajdujące się przed jego biurkiem.
- Dobrze, chociaż profesor Snape odjął prze ze mnie 10 punktów dla mojego domu.
Na tą odpowiedź profesor uśmiechnął się pod nosem delikatnie, ale tylko na sekundę. Po chwili miał już niezwykle poważną minę i patrzył na nią jakimś dziwnym wzrokiem... Jak by ją oceniał....
- Zaprosiłem Cię do siebie ponieważ mam do ciebie pewną proźbę. Chodzi właśnie o profesora Snape'a. Myślę że w najbliższym czasie stanie się coś złego. - Widąc że dziewczyna już otwiera usta by coć powiedzieć uniusł rękę dając jej tym do zrozumienia że teraz on mówi - Nie mogę Ci powiedzieć co, nie mogę też tego powstrzymać, dlatego też po prostu się z tym pogodziłem. Jednak to co stanie się niebawem rzuci bardzo zły cień na profesora Snape'a. Cały zakon przestanie mu ufać, umocni się jego pozycja w kregu Śmierciożerców. Będzie niemalże na równi z Voldemordem. Jednak musisz wiedzieć że cokolwiek się stanie, profesor Snape cały czas jest po naszej stronie a wszystko co robi, jest to na moją proźbę. W tym trudnym dla niego czasie będzie potrzebował wsparcia, choć oczywiście nie przyzna się do tego - na chwilę zapadła cisza. Pierwsza odezwała się Luna
- Więc prosi Pan abym w chwili gdy wszyscy zwątpią w profesora Snape'a podtrzymywała go na duchu? - zapytała zdziwiona. Nie rozumiała czemu ona. Przecież profesor nawet jej nie lubił. Któryś z jego wychowanków z Domu Węża na pewno byłby odpowiedniejszym kandydatem na pocieszanie profesora. 
- Tak, Luno, Ty moim zdaniem jesteś najodpowiedniejsza. Nie da się Ciebie nie lubić, po za tym jesteście całkowitym siebie przeciwieństwem. Jestem przekonany że profesor z czasem zacznie doceniać Twoje towarzystwo - Powiedział to niby łagodnie, ale Luna wyczuła że w sumie to sprawa jest przesądzona a ona nie wiele ma do gadania, ma zrobić jak dyrektor każe i tyle. Przytaknęła lekko głowa. - Świetnie że doszliśmy do porozumienia - zadowolony z siebie powiedział dyrektor - I pamiętaj. Cokolwiek zrobi profesor, robi to dla większego dobra, i z mojego polecenia. A teraz możesz już iść się pouczyć, mam kilka praw do załatwienia. Dziewczyna wzięła swoją torbę z książkami i ruszyła do drzwi. Na schodach minęła się z Harry'm który również szedł do gabinetu dyrektora i poszła w stronę pokoju wspólnego swojego domu. Dyrektor tym czasem czekając na Harry'ego zapatrzył się na chwilę w ogień. Wiedział że dobrze zrobił. Severus potrzebuje kogoś kto będzie go podtrzymywał na duchu, a Luna nie była jakoś szczególnie ważna więc Voldertowi nie przyjdzie nigdy do głowy że mogłaby cokolwiek wiedzieć. Pomyśli że dziewczyna jest zabawką Severusa. Z resztą nie powiedział jej w sumie nic ważnego. Tak, zrobił dobrze.

Rozdział 1

Kilka słów ode mnie. Nie wiem czy jest blog który porusza temat Luny i Snape'a, ale mam nadzieję że będzie wam się podobać ten który piszę. Liczę na szczere słowa krytyki i miłego czytania :)
------------------------------
Był wczesny czerwcowy poranek. Słońce zaglądało w okna domów, a ptaszki wesoło świergotały budząc swoim śpiewem. Przez ulice, wciąż niezapełnione przez samochody przebiegł biały puszysty kot, swoimi niebieskimi oczami wpatrując się w drzwi. Przeskoczył sprawnie przez ogrodzenie, wbiegł po schodkach, i skoczył na parapet okna znajdującego się przy drzwiach wejściowych i czekał aż jego właścicielka się obudzi i wpuści go do domu. Nie czekał długo. Po kilkunastu minutach drzwi lekko się uchyliły a kocur zeskoczył szybko z parapetu i wszedł przez uchylone drzwi ocierając się o nogi właścicielki. Dziewczyna zamknęła drzwi i ruszyła w stronę kuchni a kocurek za nią. Zwinnym ruchem skoczył na stół, usiadł na wczorajszym wydaniu Proroka Codziennego i spojrzał na właścicielkę krzątająca się w kuchni. Była to drobnej postury młoda kobieta, z bardzo jasnymi, prawie białymi włosami sięgającymi aż za pośladki. Dziewczyna szybko i sprawnie zrobiła śniadanie - jajecznicę na boczku i rozdzieliła ją z patelni na 2 talerze - dla siebie, i kocurka. Odwróciła się w stronę stołu i spojrzała swoimi błękitno - srebrnymi oczami i z jak zawsze rozmarzoną lekko miną na kota siedzącego na gazecie.
- Henryku, ile razy prosiłam żebyś nie siadał na stole? Ja jadam przy stole, a Ty jak zawsze pod parapetem. Nie zdziczałam jeszcze jak Umbrige żeby ubóstwiać koty jak egipcjanie - powiedziała to z lekka nagana w głosie ale zaraz się uśmiechnęła i postawiła talerz z jajecznicą pod parapetem a Henryk zeskoczył na podłogę i szybko podleciał to jedzenia i zaczął posiłek. Dziewczyna też wzięła chleb i łyżeczkę i zajęła się swoim talerzem. Zdarzyła zjeść wsadzić go do zlewu, gdzie talerz sam zaczął się myć a w okno kuchenne zapukała jasno brązowa sowa z listem w dzióbku. Dziewczyna szybko otworzyła okno i pozwoliła sowie wlecieć, a ta gdy tylko oddała list od razu odleciała. Dziewczyna nie pewnie popatrzyła chwilę na list. Kilka dni temu w Proroku Codziennym znalazła informację że w Hogwarcie poszukują nauczyciela mugoloznastwa, a że zdała owumenty z tego przedmiotu na Wybitny i dostała się na 2-letnie studia w tym kierunku to czym prędzej wysłała sowę ze swoim zgłoszeniem na to stanowisko. Spodziewała się oczywiście sowy z odpowiedzią, ale nie była pewna czy dostanie tą posadę. Oczywiście obecna Dyrektorka zawsze ją lubiła, ale to jeszcze o niczym nie świadczyło - kto jak kto ale Minerwa McGonagall nie będzie się bawić w koneksje i znajomości, tylko wybierze na to stanowisko osobę o której jest pewna że podoła wyzwaniu. Czego jak czego, ale tchórzostwa nie można było dziewczynie zarzucić - gdy przyszło co do czego na wojnie na równi ze wszystkimi walczyła ze Śmierciożercami i nie zawachała się ani chwili mimo że wiedziała że może zginąć. A teraz, po 4 latach od tamtej nocy boi się otworzyć głupi list z odpowiedzią odnośnie pracy. W końcu zebrała się w sobie i wzięła zaadresowany do niej list:
Sz.P. Luna Lovegood
Washington Street 45
London
Odwróciła kopertę i spojrzała na godło szkoły - symbole czterech domów. Powoli delikatnie przełamała pieczęć i wyjęła list z koperty.
Szanowna Panno Lovegood.
Uprzejmie informujemy, iż Pani kandytatura na nauczyciela Mugoloznastwa została rozpatrzona pozytywnie. Prosimy o stawienie sie dziś o godzinie 18 w Gabinecie Dyrektora Szkoły w celu omówienia warunków umowy.
Z wyrazami szacunku
Minerwa McGonagall
Dyrektor Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie
Luna stała zapatrzona w kartkę która trzymała i raz po raz przesuwała wzrokiem po literach. Nie mogła uwierzyć we własne szczęście - dostała tą pracę! Już nigdy więcej pracy w sklepie dziecięcym. Koniec z dobijającymi ja rozmowami młodych czarownic o tym jakie ich dzieci są śliczne, kochane, jak szybko rosną które tylko jej uświadamiały że gdy większość koleżanek z jej roku ma już maluchy albo przynajmniej jest w ciąży gdy ona nawet nie ma męża. Teraz będzie miała dzieci. Dużo dzieci którym będzie mogła przekazać swoją wiedzę. Wiedziała ze nie zapełnią całkowicie pustki w jej życiu ale może chociaż częściowo. Odkąd zmarł jej ojciec w nie cały rok po wojnie została całkowicie sama. Miała oczywiście Ginny, Nevila, Hermionę, Rona i Harry'ego ale oni też mieli swoje rodziny, pracę, i w sumie z nią widzieli się góra raz w miesiącu, przez godzinę, góra dwie. Ale gdzieś w sercu pojawiła się nadzieja że teraz jej życie się odmieni, że znajdzie w końcu choć cień szczęścia.
Luna spojrzała na zegarek. Była 17.20 a ona już od 2 godzin siedziała ubrana w swoje najlepsze ciemnofioletowe szaty i szpiczastą tiarę. Nerwy zżerały ją od środka i szczerze żałowała że zdążyła zjeść śniadanie zanim otrzymała list. Postanowiła wyjść wcześniej aby przejść się po ukochanych przez nią korytarzach. Wyszła z domu i przeszła kawałek ulica żeby wejść w mały zagajnik. Mijała po drodze sąsiadów którzy machali jej na powitanie i pozdrawiające ją dzieci. Wszyscy w okolicy przyzwyczaili się już do dziwnego stylu bycia i ubioru sąsiadki. Za równo w świecie magicznym, jak i nie magicznym była uważana za dziwoląga. Pomyluna jak na nią mówili jeszcze w szkole. Nigdy nie miała wielu przyjaciół, a i Ci pojawili się dopiero w 4 klasie gdy zaczęły się spotkania GD. W sumie trochę im się nie dziwiła. Po śmierci jej mamy ojciec zdziczał. Luna nie raz namawiała go żeby znalazł inną kobietę, ale on zawsze mówił że nic nie zastąpi mu jego żony. Była niezwykła czarownica, i to ona zaraziła męża historiami o nieistniejących magicznych stworzeniach, a on ponieważ kochał niezwykle mocno swoją żonę potakiwał z uśmiechem na ustach, ale Luna wiedziała że nigdy tak naprawdę w te wszystkie stworzenia nie wierzył. Ale gdy został tylko z córką, tak mocno nie chciał stracić z życia żony ze wyprofilował Lunę na jej podobieństwo. Opowiadał jej o narglach, i innych nieistniejących rzeczach, a Luna mimo że wiedziała że to wszystko nie istnieje, to i tak potakiwała i przyznawała mu rację. Rozumiała jego ból, sama czuła taki sam o ile nie większy. No i oczywiście wiedziała że zaprzeczanie ojcu nic nie pomoże. Łatwiej było udawać że to wszystko naprawdę istnieje, że jej ojciec nie oszalał. A o ile jemu jednemu nikt nie wierzył, to pomyślała że jak zacznie popierać ojca wymysły ludzie nie pomyślą że oszalał.
Weszła powoli w zagajnik nie daleko domu, by z cichym trzaskiem teleportować się przed bramy Hogwartu. W wakacje na szczęście z zamku były ściągnięte wszystkie zaklęcia, z wyjątkiem tego który pozwalał zamek widzieć jedynie czarodziejom, więc bez najmniejszego problemu przeszła przez bramę i ruszyła przez błonia w stronę zamku. Nagle zalała ją fala wspomnień: jak opowiadała Harry'emu, Ronowi i Hermionie o narglach gdy jechali powozem w piątej klasie na Ucztę, w cieniu tamtego krzaka czytała w ciepłe dni książki, idąc tym pomostem zastanawiali się nad bezpiecznym miejscem na spotkań DG... Mogłaby wyliczać bez końca. Zrobiło jej się bardzo smutno, poczuła się jeszcze bardziej samotna niż zwykle. Po kilku minutach powolnego spaceru i wdychaniu ukochanego przez nią zapachu drugiego domu wspięła się po schodach i weszła do zamku. Drzwi do Sali Wejściowej były zamknięte, ruszyła więc dalej po schodach. Zerknęła na zegarek który dostała w swoje 17 urodziny. Miała jeszcze 20 min, ruszyła więc w stronę pokoju wspólnego Ravenclow. W połowie drogi zauważyła sunąca smutną Szarą Damę. Uśmiechnęła się do niej delikatnie, a tą ledwie zauważalnie odwzajemniła uśmiech.
- Witamy ponownie w Zamku. Co Cię sprowadza moja droga?
- Witaj Szara Damo. Przyszłam omówić szczegóły mojego zatrudnienia na stanowisku nauczycielki Mugoloznastwa.
Szara Dama z uznaniem w oczach spojrzała na kilka set lat młodsza koleżankę i uśmiechnęła się tym razem bardziej.
- No no, Luno, zawsze wiedziałam że kiedyś tu wrócisz. Za bardzo kochasz to miejsce. Tym bardziej że zostałaś sama. W sumie miałam nadzieję że obejmiesz to stanowisko. Jesteś jeszcze bardzo młoda, ale jestem całkowicie pewna ze dasz sobie rade.
W oddali usłyszeli cichą rozmowę. Luna zdziwiona spojrzała w stronę z której dochodziły głosy, a Szara Dama jak by tylko mogła, to pewnie by zbladła. Widząc minę Szarej Damy Luna wprost pojęła - zbliżał się Krwawy Baron. Każdy w zamku wiedział że Krwawy Baron jeszcze za życia zalecał się do Szarej Damy która go odrzuciła. Nawet teraz, po tylu setkach lat wciąż chciał choć w przelocie zanim ucieknie ujrzeć jej twarz. Dziś chyba nieświadomie kierował się w ich stronę - inaczej by nic nie mówił żeby nie dać znać że nadchodzi. Luna nigdy nie była romantyczką, ale gdyby nie marzyła o miłości z 'happy end'em to byłaby bez serca. Niestety jej historia nie zakończyła się szczęśliwie ale nie miała do nikogo o to pretensji. Tak po prostu miało być. Chciała pożegnać się z duchem wieży jej Domu ale ta już uciekła. Luna ponownie spojrzała na zegarek. Za 10 min miała być w gabinecie Dyrektorki, więc powoli ruszyła w tamtą stronę. Nagle uświadomiła sobie że nie zna hasła. Wysłała więc przodem patronusa że będzie za chwilę i prosi o podanie hasła. Nim doszła do gargulca już znała hasło przekazane przez srebrzystego kota który był patronusem dyrektorki. Stanęła przed wejściem do gabinetu i powiedziała hasło:
- Paszcza lwa.
Swoja droga trochę w sumie na miejscu. Wszyscy zawsze mieli bardzo duży respekt wobec profesorki, a jak coś ktoś przeskrobał i ona na to naszła to rzeczywiście - był w paszczy lwa i to dosłownie, nie licząc tego co cało się w czasie gdy Carrow'owie byli w szkole.
Weszła po schodkach i zapukała do drzwi. Od razu usłyszała odpowiedź:
- Proszę wejść panno Lovegood.
- Dobry wieczór pani profesor.
Uścisnęły sobie dłonie po czym starsza kobieta wskazała młodszej miejsce naprzeciwko siebie.
- Siadaj kochana. Zaprosiłam Cię abyśmy mogły omówić warunki twojego zatrudnienia. Niewielu uczniów wybiera mugoloznastwo, więc nie będziesz miała dużo pracy. Nie mam jeszcze konkretnego planu lekcji, ale myślę że będzie to ok. 10 godzin  tygodniowo...
Rozmawiały tak dobrą godzinę, wszystko nawet w najdrobniejszych szczegółach omówiły. Luna będzie mieszkała w zamku, otrzyma własny gabinet, sypialnię i łazienkę po poprzedniej nauczycielce, niedaleko wieży Gryffindoru, a przeprowadzić się miała w koniec sierpnia. Zarabiać nie będzie dużo, ale i tak więcej niż w tym sklepie dziecięcym po zrobieniu opłat, a przecież tu nie będzie za nic musiała płacić, więc wszystko będzie miała dla siebie na własne wydatki. Nigdy nie była próżna, ale przydałyby się jej jakieś dodatkowe szaty (oprócz tej którą miała na sobie miała jeszcze tylko dwie, i jedną zmianę mugolskich ubrań ale ich nie będzie nosić w szkole - jej status nauczycielki nie pasuje do jeansów), po za tym będzie też musiała zainwestować w kilka ozdób do jej sypialni bo to co miała u siebie w domu było już baaardzo wiekowe. No i oczywiście odkładać na starość. Luna jak zawsze była bardzo przewidywalna i myślała nie tylko o chwili obecnej, ale też przede wszystkim o przyszłości. Na koniec uścisnęły sobie ponownie dłonie.
- Dziękuję za wybranie mnie na to stanowisko pani profesor. Mam nadzieję że pani nie zawiodę.
- Ależ Luno, już nie jesteśmy nauczycielką i uczniem. Teraz jesteśmy koleżankami z pracy, mówi mi więc proszę po imieniu, Minerwa. - powiedziała z uśmiechem ex-nauczycielka dziewczyny.
- Przepraszam, nie chce Pani urazić ale jest pomiędzy nami spora różnica wieku, a ja sama na pewno będę musiała się dużo jeszcze od Pani nauczyć... - zaczęła zmieszana.
- Zapomnij, nie pomogę Ci w niczym jeśli nie będziesz się do mnie zwracała po imieniu. - powiedziała z lekka nuta srogości w głosie który Luna doskonale znała, bo często na lekcjach już to słyszała i wiedziała że nauczycielka nie ustąpi.
- Dobrze, niech będzie... Minerwo - powiedziała niepewnie na co druga się uśmiechnęła.
Wymieniły się jeszcze uprzejmościami i Luna już miała rękę na klamce gdy odwróciła się i niepewnie zapytała:
- A czy mogłabym jeszcze odwiedzić na chwile lochy? - jeszcze zanim skończyła pytanie rumieniec zagościł na jej policzkach. Minerwa uśmiechnęła się lekko.
- Od teraz jesteś panią profesor. Możesz chodzić gdzie i kiedy chcesz. Możesz karać i nagradzać. Możesz robić cokolwiek chcesz, w miarę przyzwoitości oczywiście - spojrzała na Lune w czułością w oczach. Dziewczyna przytaknęła i opuściła gabinet.
Kilka minut później schodziła już do lochów. Ale im dalej szła tym bardziej odwaga ją opuszczała. Może nie powinna? Na pewno nie powinna. Nie mogła przecież naruszać jego prywatności. Co z tego że minęły już 4 lata. Nowy nauczyciel eliksirów zdecydował że nie będzie zajmować ani sali ani komnat poprzedniego nauczyciela, więc wiedziała że nic nie zostało zmienione w Jego komnatach. Gdy już była przed drzwiami sali zawahała się na chwilę, ale ostatniecznie nacisnęła klamkę i weszła do pustej sali, następnie do gabinetu, w którym wciąż na pułkach stały słoiki z różnymi składnikami eliksirów, i sprawdziany uczniów na biurku, obok rzuconego w pośpiechu pióra i atramentu który dawno zdążył wyschnąć. Otworzyła pierwsza szufladę biurka - zawsze było zabezpieczone zaklęciami, ale jako że profesor nie żył to szuflada powinna ustąpić. Jednak nie chciała. Zamknięte. Zdziwiona wyjęła różdżkę z kieszeni w szacie i mruknęła Alohomora. Nic, dalej zamknięte. W sumie to wiedziała że jak On zamknął tą szafkę to nie tak łatwo ją otworzy. Po kilku próbach sama do siebie mruknęła:
- O matko, dziewczyno, po co jesteś z Domu Roveny skoro nie potrafisz otworzyć głupiej szafki? Luna, dasz... - przerwała w pół słowa bo szafka sama się otworzyła. Dziwne. Stała poprostu z różdżką skierowaną na szafke i wymówiła swoje imie. Czyżby ustawił je jako hasło? Przez chwile stała jak słup soli po czym zajrzała do szafki. Był tam zeszyt, dosyć gruby, oprawiony w czarną skórę. Zajrzała na pierwszą stronę, gdzie pochyłym drobnym pismem odczytała:
Własność Severusa Snape. Zajrzała na kolejne strony i z tekstu zrozumiała ze to był Jego pamiętnik. Przycisnęła go do siebie i zamknęła delikatnie szufladę. Podeszła do drzwi prowadzących do Jego sypialni i stała tak kilka chwil próbując zebrać się w sobie. Nie było to łatwe. Fala wspomnieć zalała ją jak morze w czasie przypływu plażę, jednak wiedziała że tak szybko jak woda nie odpłyną. Nie odpłyną nigdy. Drzwi ustąpiły lekko, nawet nie zaskrzypiały. Odruchowo uniosła różdżkę w stronę kominka i jednym zaklęciem rozpaliła ogień. W pokoju było idealnie tak samo jak wtedy gdy była tu ostatni raz. Białe ściany pokryte prawie całkowicie regałami na których stały opasłe tomy najczęściej pokryte czarną skórą, kominek z czarnych kamieni, duże łóżko, biała pościel, czarny baldachim, stół ze szklanym blatem, obok dwa czarne fotele i sofa, w kącie pokoju mały barek z butelkami ognistej, i innymi magicznymi i nie trunkami. Poczuła płynące po twarzy łzy. Myślała że da radę. Jest silna nawet jeśli na to nie wygląda. Jest silna, i minęły już 4 lata. Jest silna. Padła na kolana nawet nie czując bólu jaki spowodował upadek i zaniosła się szlochem.