piątek, 27 lutego 2015

Rozdział XVIII

No i przedstawiam wam nowy rozdział. Jest zdecydowanie dłuższy niż poprzednie choc w sumie nie wiele się w nim dzieje. Mam jednak nadzieje ze Wam się spodoba. Niebawem zamierzam iść do dalszej akcji i postaram się żeby bylo troche romantyczniej.
Buziaki dla komentujących.


Rozdział XVIII
- Poczekaj chwile Lovegood.
Luna zdarzyła wejść do gabinetu i stanąć przed biurkiem nauczyciela pochylającego się nad jednym z esejów który był juz mocno zamazany czerwonym atramentem profesora a kilka sekund później na końcu pergaminu pojawiło się ogromne 'Troll'. Biedny uczeń. Mężczyzna odłożył prace w miejsce innych juz sprawdzonych i dopiero wtedy zaszczycił ja spojrzeniem. Morderczym spojrzeniem.
- Lovegood, co ty sobie wyobrażasz przychodząc na lekcje do mojego gabinetu w koszuli tak mokrej ze widac twój biustonosz?!
Krzyknął tak mocno ze gdyby w gabinecie bylo okno to szyba na pewno roztrzaskałaby sie w drobny mak, Krukonka rozdziawiła usta nie wiedząc o co mu chodzi do póki nie spojrzała w dół a wtedy jej twarz nabrała koloru piwonii. Wychodząc z zamku nie założyła swetra a deszcz mimo ze lekki to i tak zmoczył jej ubranie czego wczesniej nie zauwazyla. Teraz natomiast świadomość tego ze jej profesor, i to nie byle jaki ale sam Severus Snape mógł zobaczyć przez przylegająca do jej ciała białą koszule jej bieliznę była przytłaczająca. W dodatku akurat dziś musiała mieć na sobie jasno różowy stanik w róże w różnych q różu z przyklejonymi gdzie nie gdzie cyrkoniami. Miała ochotę zapaść się pod ziemie ale z cala gracja jaka zdołała w sobie zebrać wyjęła z kieszeni różdżkę i jednym zaklęciem wysuszyła cale ubranie.
- Minus dwadzieścia pięć punktów Lovegood i szlaban w najbliższą sobotę.
- Przepraszam profesorze.
- Masz za co. Jeszcze nigdy żadna uczennica nie pojawiła się w tym pomieszczeniu w takim stanie. Na przyszłość uważaj bo może się to skończyć dla ciebie jeszcze gorzej.
Jego wzrok potwierdzał te słowa wiec Luna jedynie przytaknęła posyłając mu przepraszający uśmiech.
- No i czego sie tak szczerzysz? Chyba nie po to tu przyszlas? Bierz się za eliksir, za dwie godziny ma być gotowy a jesli stwierdzę że nie jest odpowiedni to możesz pożegnać się z eliksiromegomedycyna.
Zabrała się do pracy wciąż zażenowana faktem jak mogla nie zauważyć ze ten drobny kapuśniaczek jednak zrobił swoje i weszła tu taka mokra. Nagle przyszła jej kolejna, niezbyt pocieszająca myśl. Ile osób widziało ja w takim stanie jak szla korytarzami? Byla zbyt mocno zamyślona o ojcu i Malfoy'u żeby cokolwiek zauważyć. Pozostawała jej wiec nadzieja ze nikt nie zwrócił uwagi na Lune-Pomylune. Zabrała się za kończenie eliksiru nie pozwalając sobie nawet na chwilowe rozkojarzenie. Dopiero gdy sprzątnęła stanowisko pracy i zostało jej jedynie zamieszać miksturę dwanaście razy w stronę przeciwna do wskazówek zegara pozwoliła sobie odpłynąć na chwile myśląc o przyjaciołach. I drugi dzień z rzędu podskoczyła na dźwięk głosu nauczyciela ponownie zapomniawszy o tym ze nie jest sama.
- No i czego mi tu skaczesz znowu? To jakies twoje tancze chwalebne na moja część?
Odwróciła się zszokowana ze mężczyzna stoi tuz za nią. Spojrzała mu w twarz ktora jak zawsze nie wyrażała żadnych emocji. Odsunęła się od kociołka dając mu możliwości sprawdzenia efektów jej pracy. Zamieszał, sprawdził konsystencję, zapach i w końcu grobowym tonem oznajmił.
- Pierwszoroczny lepiej by sobie poradził Lovegood ale i tak spodziewałem sie po tobie czegos gorszego.
Luna wytrzeszczyła oczy. W ustach tego czarodzieja te słowa brzmiały jak najszczersza pochwala nawet pomimo tonu jakim te słowa wypowiedział.
- Dziękuję profesorze.
- Niby za co? Za to ze uznałem ze twój pozom jest gorszy od jedenastolatka?
Miała ochotę uśmiechnąć ale na ten przytyk ale starając się najlepiej jak umiała zachować poważną minę odrzekła.
- Za słowa krytyki.
- A czego sie niby spodziewałaś? Pochwał?
Nie wytrzymała i lekko się uśmiechnęła.
- Mysle ze puki co na nie jeszcze nie zasługuje ale mam nadzieje ze niebawem juz będę.
Bylo to kłamstwo, doskonale wiedziała ze eliksir jest idealny.
- Chyba w twoich snach. A teraz idź mi juz z tad. Jutro o 18.
- Do widzenia profesorze.


Harry razem z Ronem zdarzyli właśnie wczołgać się do Wielkiej Sali i usiąść przy stole gdy usiadł koło nich uśmiechnięty od ucha do ucha Neville.
- Co tam chłopaki? Jak leci?
- Świetnie. Wróciliśmy właśnie od Hagrida. Nigdy bym nie pomyślał ze tak ciężko oswoić hipogryfy! Dwa razy musiałem biec do chatki żeby nie zostac zamordowanym przez te cholerne stworzenia.
- Az tak zle Ron? A jak tobie szli Harry?
- Nie wiele lepiej, ja uciekałem tylko raz - wyszczerzył się sięgając jednocześnie po udko z kurczaka - A jak u Ciebie?
- Super! Cale popołudnie pomagałem w robieniu sadzonek zaklętych sideł.
Ron skrzywił się na wspomnienie z pierwszej klasy ale zaraz zajął się trzecim juz kotletem.
Kilka minut później przyszla też Ginny, zaraz po niej Hermiona a gdy już mieli sie zbierać do wieży pojawiła się Luna która od razu po założeniu zaklęcia przeciw podsłuchiwaniu zaczęła rozmowę z dziewczynami na temat megomedycyny.
- Te zaklęcia są naprawdę bardzo złożone i wystarczy sekunda roztargnienia żeby cos nie wyszło.
- Tak samo z eliksirem. Co kilka sekund zerkałam w instrukcję sprawdzając czy wszystko robię jak należy a podejrzewam ze to byl jeden z prostszych mikstur uzdrawiających.
- Masz racje Luno, ten na zrastanie się kości jest calkiem prosty ale wystarczy ze korzeń afasedyny będzie krojony pod innym o kilka stopni kontem i trzeba zaczynać od nowa.
- A Ty co robisz?
- Przed chwila skonczylam pisac wypracowanie na starożytne runy a za piętnaście minut mam się spotkać z Kingslay'em w pokoju życzeń.
- W czym mu pomagasz?
- Nie wiem dokładnie bo nie było okazji pogadać ale po spotkaniu zakonu mówił coś o przeszukiwaniu akt pracowników ministerstwa. Nie wiem jeszcze po co ale dzis juz będę wszystko wiedzieć.
Zamyśliła się na chwile by spojrzeć na chłopaków z piorunami w oczach.
- A czy wy jesteście nie poważni? Dopiero Luna założyła zaklęcia przeciw podsłuchiwaniu a jestem pewna ze w najlepsze gawędziliście sobie o swoich zadaniach nie martwiąc się ze ściany tez maja uszy! Nauczcie sie wreszcie rozsądku!
Gryfoni popatrzeli po sobie z minami świadczącymi o tym ze żadnemu z nich nawet przez myśl nie przeszło żeby nie rozmawiać na takie tematy tak otwarcie. W końcu Harry obiecał ze to się więcej nie powtórzy a Hermiona po kilku kolejnych ostrych komentarzach odnośnie ich myślenia poszła na spotkanie ze swoim współpracownikiem. Posiedzieli jeszcze kilka minut śmiejąc się z kawałów jakie Harry i Ron usłyszeli od Hagrida po czym każde z nich udalo się na spoczynek.


Ginny siedziala wtulona w ramiona Harry'ego przed kominkiem w pokoju wspólnym. Byli sami, wszyscy poszli juz spać.
- Kocham cie, wiesz o tym, prawda?
- Oczywiście Harry, ja tez cie kocham.
Kochała go, oczywiście ze tak bylo. Ale i tak spieła się wiedzac na jaki temat znów zejdzie ich rozmowa.
- Nie myślisz ze czas aby nasza milosc weszła na nowy etap?
Nie czekając tym razem na jej odpowiedz zaczął całować niecierpliwie jej szyje a ruda lekko westchnęła. Nie czuła się jeszcze gotowa na TEN etap. Nie chciała aby ta wyjątkowa chwila była w pokoju wspólnym gdzie w kazdej chwili pojawić się może jakiś uczeń albo w pustej klasie w stresie ze złapie ich jakiś nauczyciel. Chciała by ta chwila byla idealna, taka ktora chetnie wspominała by przez cale życie a schowala w najmniejszym zakamarku pamięci. Gdy chłopak obślinił jej juz cala szyje tak ze czuła spływające w stronę biustu strużki zaczął wkładać jej rękę pod bluzke.
- Harry, nie. Proszę.
Nie spodziewała sie wyrozumienia z jego strony. Wiedziała co teraz nastąpi.
- Ginny, co jest z toba nie tak. Ciągle cos ci nie pasuje. A to glowa cie boli, a to zmęczona jesteś, a to nie to miejsce...
- Przepraszam, nie jestem jeszcze gotowa.
- A na co jeszcze chcesz być gotowa? Twierdzisz ze mnie kochasz, wiem ze jesteś gotowa w razie potrzeby bronić mnie swoim życiem, ze niezależnie od sytuacji zawsze będziesz przy mnie a nie pozwalasz żebyśmy byli blisko!
- Harry, jestesmy blisko!
- Ginny, jestesmy dorośli. A dla dorosłych ludzi bliskość nie kończy sie na przytulankach i kilku pocałunkach.
Ginny byla sfrustrowana i zła. Zła nie tyle na niego ile na siebie ze wymarzyła sobie idealny pierwszy raz i ciężko bylo jej się pogodzić z tym ze rzeczywistość rzadko jest taka jak nasze marzenie.
- Kocham cie Ginny, ale jestem tez człowiekiem. Człowiekiem który ma swoje potrzeby.
Po tych słowach wstał z sofy i poszedł w stronę dormitorium a Ginny schowała twarz w dłonie które po chwili były mokre od łez.


Luna szla w stronę wielkiej sali na śniadanie gdy po drodze zaczepił ja profesor Lupin.
- Dzień dobry Luno.
- Dzień dobry profesorze. Czy cos się stało?
Rozejrzał się do okola i dopiero gdy upewnił sie ze w korytarzu nie ma nikogo oprócz nich przemówił.
- Nic złego. Dzis o 19 jest zebranie u dyrektora. Mogłabyś przekazać reszcie?
- Oczywiście.
- Dziękuję Ci. A jak idą ci zajęcia pozalekcyjne?
- W rytmie cudownych humorów profesora Snape'a - wilkołak zaśmiał się - ale i tak mogło być gorzej.
- Może, moja droga może. Idź juz na śniadanie.
- Dziękuję profesorze, do zobaczenia.
W wielkiej sali od razu skierowała się do stołu gryffindoru gdzie siedziala juz reszta uczniów z zakonu feniksa. Hermiona machnięciem różdżki przyłączyła ja do rozmowy pod zaklęciem przeciw podsłuchiwaniu.
- Dzis o 19 jest zebranie u dyrektora.
- Skąd wiesz? Cos się stało?
- Nie, profesor Lupin mi powiedział.
- Ciekawe co się stało.
- Oj nie panikuj Ron, jak by to bylo cos poważnego to spotkanie byloby w trybie alarmowym. Pewnie tylko jakies informacje organizacyjne.
Ron wzruszył ramionami i zaczął pochłaniać kolejna porcję jajecznicy. Luna zdarzyła juz sobie nalać herbaty i wrzucić plasterek cytyny gdy spojrzała na Ginny ktora siedziala na przeciwko Harry'ego ale odkąd przyszla nawet nie uniosła głowy znad talerza. Harry tez nawet słowem sie nie odezwał. Złapała spojrzenie Hermiony ktora chyba myślała o tym samym. Znów pokłócili się o TO. Luna pokiwała glowa zastanawiając się co Harry sobie myśli naciskając tak swoja dziewczynę. Czy nie zdaje sobie sprawy w tego ze takimi ciągłymi próbami jeszcze bardziej ja zniechęca? Ugryzła kawałek tosta z dżemem ananasowym popijając herbata.
- Hermiono, jak wczorajsze spotkanie?
- Dobrze. Będę zajmowała się przeglądaniem akt pracowników Ministerstwa którzy być może chcieliby sie do nas przyłączyć. Muszę sprawdzić członków ich rodzin itd aby dowiedzieć sie czy aby nie byli by szpiegami w obozie wroga.
- To bardzo odpowiedzialne zadanie.
- Wiem, moja jedna pomyłka może kosztować czyjeś życie. Nie wiem jak dam sobie z tym rade.
- No wiesz co? Kto jak kto, ale ty nie masz co przejmować się ze w czymkolwiek zawalisz. Zawsze wszystko robisz idealnie.
- Ja? Co ty. W trzeciej klasie na teście zawaliłam przez bogina!!
- A kim byl?
Hermiona lekko się spłoniła.
- Profesor McGonagall mówiąca ze oblałam wszystkie egzaminy.
Luna starała się zachować powagę ale po chwili pękała ze śmiechu razem z reszta gryfonow. Nawet Harry i Ginny lekko się uśmiechnęli. W końcu Ron spojrzał na zegarek i uznał że czas zbierać się na lekcje.


- Dobry wieczór profesorze.
- Czarnowłosy czarodziej spojrzał na nią spod byka i gestem pozwolił wejść do gabinetu.
- Za godzinę jest spotkanie zakonu wiec na eliksir uzdrawiający nie ma czasu. Przygotuj wszystko potrzebne do veritaserum.
Luna zabrała się do roboty i w niecałe 40min wszystko juz bylo gotowe.
- Skonczylam profesorze.
- No to idź juz do dyrektora.
- Dobrze profesorze.
Wyszła z gabinetu kierując się w stronę schodów na parter gdy na swojej drodze spotkala Pansy Parkinson.
- Lovegood, ty tu czego? Nie masz gdzie sie szwendać?
Blondwlosa miała ochotę odpowiedzieć jej żeby pilnowała swojego nosa ale nie chciała zaczynać kłótni która mogłaby skończyć sie walka.
- Wracam ze szlabanu.
Slizgonka zdawała sie być zawiedziona ze nie może się do niej przyczepić przeszła obok niej oczywiście nie zapomniawszy dość mocno potrącić ja ramieniem. Resztę drogi do dyrektora przeszła marząc o gorącym budyniu czekoladowym przed snem. Weszła ostatnia, nawet Snape juz siedział na swoim miejscu.
- Zamknij proszę drzwi Luno.
Wykonawszy polecenie usiadła na ostatnim wolnym krześle i dopiero teraz zauwazyla ze obok starszego czarodzieja stoi nie kto inny jak Draco Malfoy.
- Większość z was na pewno juz się domyśliło po co tu jestesmy. Mamy nowego członka ktorym jest Draco Malfoy. Złożył juz Wieczysta Przysięgę w obecności Severusa Snape'a i Artura Weasley.
Miny większości członków byly zadowolone, ale oczywiście Harry i Ron musieli wyskoczyć ze swoimi jękami.
- On? Przeciez to szpieg!
- Wyda nas wszystkich!
Dumbledore uniusl rękę dając im znak ze maja być cicho a gdy to nie poskutkowalo machnięciem różdżki zabrał im możliwość mówienia.
- Nie tego się po was spodziewałem chłopcy. Ronaldzie na pewno wiesz ze wieczystej przysięgi nie można złamać. Nie chce słyszeć ani słowa odnośnie lojalności pana Malfoya który od dzis jest po naszej stronie. Przysięgaliście posłuszeństwo, nie zapominajcie o tym.
Ostatni argument zdawał sie przemówić do nich najbardziej bo przestali zamaszyście gestykulować rękami w formie protestów.
- Draco będzie w ramach swoich możliwości szpiegować nastoletnich Śmierciożercòw. Natomiast prosiłbym was by oprócz tych spotkań ton jakim dotychczas się do niego odnosiliście nie zmienił się. Jeśli Voldemort dowie sie o tym ze jest jednym z nas Severus będzie miał problemy ze nie poinformował o tym Czarnego Pana i jego pozycja może się dość mocno zachwiać na co nie możemy sobie pozwolić. A teraz zapraszam na herbatkę. Molly, przyniosłaś szteciki?
Spotkanie wojenne zamieniło sie w towarzyskie. Wszyscy rozmawiali, opowiadali sobie żarty i nawet chłopaki którzy odzyskali juz swoje glosy słuchali żartów Hagrida co chwile wybuchając śmiechem. Luna natomiast stała z boku patrząc na ten zadki ostatnio widok radości jaki panował uśmiechając sie lekko. Podszedł do niej dyrektor.
- O czym myślisz?
- O tym jak cudownie jest patrzeć na radość najbliższych. Tym bardziej ze niewiemy czy będzie następna.
- Będzie ich jeszcze wiele, zobaczysz.
- Jak czuje sie tatuś?
- Bez zmian. Jego stan jest stabilny ale wciaz się nie obudził.
Przytaknęła nie wiedząc co więcej moglaby powiedzieć.
- Albusie, weź jeszcze pasztecika, wiem jak bardzo je lubisz.
Znów została pod sciana sama ale dostrzegła ale po drugiej stronie gabinetu tez stoi ktos samotnie. Malfoy. Z filiżanka herbaty w dłoni podeszła do niego.
- Jak tam?
Ślizgon zdawał sie być zdziwiony faktem ze go zagadnęła.
- Dobrze.
- Lepiej ci gdy już podjąłeś decyzję?
- Tak. O dziwo czuje sie zdecydowanie lepiej pomimo tego ze jesli moja pozycja się wyda prawdopodobnie zostanę zabity.
- Troche wiary w siebie. Spójrz na Snape'a. Od od tylu lat lawiruje miedzy wieczystymi przysięgami i obozami dobra i zła.
- Ale ja nie jestem taki jak on. On to szpieg idealny a ja umiem jedynie sprawiać ludziom przykrość i doprowadzać ich do łez.
Poklepała go po ramieniu.
- Teraz masz nas, a skoro nawet Snape wciąż tu siedzi i pałaszuje kolejnego pasztecika pani Weasley to i ty zmienisz się na lepsze.
- Snape'a dawno by nie bylo gdyby nie to jedzenie. Zreszta tylko na niego spójrz. Wygląda jakby się rozchorował od nagłego natłoku radości i śmiechu.
Roześmiali się a przy ich boku nagle znalazła się pani Weasley wciskając im w dłonie poczęstunek.
- Jedzcie, wyglądacie tak marnie. Szczególnie ty Draco, jakbyś nie jadł od tygodnia. Jak można być tak chudym...
Poszla rozdawać dalej a chłopak ze otwartymi ustami patrzył na trzymany w dłoni wypiek. Luna wzruszyła się. Zapewne nie spodziewał sie ze będzie traktowany jak reszta. Ale mylił sie. Po chwili zjawili sie tez bliźniacy którzy mieli lepiej poukładane w glowie niż ich młodszy brat opowiadając im o nowych wynalazkach które niebawem pojawia się w ich sklepie. Wieczór byl zdecydowanie udany.

piątek, 20 lutego 2015

Rozdział XVII

Mam do Was pytanie. Wolicie notki krótsze co 2-3dzień czy może raz w tygodni ale długą? Rozdział pelen przemyśleń i mysle ze troche melancholijny ale jakiś taki dziwny humor mnie dopadł jak go pisałam.
Z dedykacja dla Megi Lumen


Rozdział XVII
Zapukała do gabinetu i po zaproszeniu weszła do środka.
- Witam panno Lovegood. Jak się czujesz?
- Dobrze, dziękuję dyrektorze.
- Zapewne chcialas zapytać o ojca?
- Tak, to tez. Jak się czuje?
- Trudno to określić. W chwili obecnej znajduje sie we snie który mugole nazywają śpiączka. Nie wiadomo ile będzie w takim stanie ale uzdrowiciele mówią ze odwiedziny są jak najbardziej wskazane w takich sytuacjach wiec jesli chcesz to możemy się tam udać nawet dzis po poludniu jednak nie na dluzej niż kilka minut.
- Dziękuję profesorze. Jest cos jeszcze. Co stało się z eliksirem który staraliśmy się stworzyć z profesorem Snape'em?
Starzec uśmiechnął się jak dziadek do swojej wnuczki.
- Wiedziałem ze oto w końcu zapytasz. Eliksiru nie da się stworzyć. Do konkursu startowało ponad 50 grup ale nikomu się nie udalo. W końcu Ministerstwo uznało takowy eliksir za niemożliwy do uwarzenia.
- Szkoda. Mógłby być bardzo pomocny.
- Nie można miec wszystkiego moja droga.
- Mam jeszcze jedno pytanie. Co się wydarzyło w zyciu pani Prince? Jak byłam na misji byla w ciąży...
- Cala jej rodzinę zabili Śmierciożercy, włącznie z nowo narodzonym synem. Nigdy do końca nie pogodziła się z ta strata.
- To straszne. Nawet nie wyobrażam sobie czegos takiego.
- Każdy z nas traci cos w czasie wojny. Dlatego właśnie są one takie straszliwe. O której kończysz zajęcia?
- O 14.30.
- Świetnie. Będę na ciebie czekal.
- Dziękuję profesorze.
Miała juz wychodzić gdy zatrzymał ja jeszcze glos czarodzieja.
- A co do twoich zajęć z megomedycyny to jak najbardziej odbędą się dzis o 16.
- Wiec znów Pan wygrał z profesorem Snape'em? Tak jak wtedy?
- Choc każdy z nas się zmienia, to niektóre kwestie pozostają takie same. Tak jak i w tym przypadku.
- Dziękuję. Do zobaczenia profesorze.




Lekcje przeleciały jej w rozmyślaniach nad losem bibliotekarki. Jak bardzo musiała cierpieć po tym co się wydarzyło... Nie jest w stanie sobie wyobrazić. Nie rozumiała skąd w ludziach bierze się takie zło. No bo czarna magia swoja droga, ale ludzie sięgają po nią z jakiegoś powodu. Na przykład Voldemort. Skąd wzięło się w nim to cale zło? Owszem, miał ciężkie dzieciństwo ale to nie tłumaczy wszystkiego. Większość z nich nie miała lekko. Harry stracił rodziców i większość życia mieszkał z mugolami którzy nienawidzili go za coś na co nie miał wpływu. Neville był wychowywany przez babcie a jego rodzice żyli życiem od którego lepsza byłaby śmierć. U Ginny i Rona nigdy się nie przelewało z pieniędzmi co zawsze wypowiadali im ślizgoni. W jej ramionach umarła jej matka po nieudanym eksperymencie. Nikt nie miał dzieciństwa idealnego. A jednak zadno z nich nie rzuca się z różdżka na drugiego z zamiarem mordu tylko dlatego ze jako dziecko nie miał wymarzonej zabawki. Ilu jeszcze ludzi przez niego zginie? Ilu ludzi zostanie na świecie zupełnie samych? Jak wiele dzieci wychowa się w sierocińcach lub u rodzin swoich zmarłych rodziców? Świadomość wojny i jej ofiar dopadła ja dzisiaj tak mocno jak jeszcze nigdy wczesniej. Spojrzała na Ginny ktora tez wydawała się nie słuchać wykładu profesora Binnsa zatopiona w myślach. Dziewczyna wydawała się wyglądać troche lepiej ale juz nigdy nie będzie mogla wspominać chwil z dzieciństwa bez ukłucia bólu po stracie najstarszego brata. Po ostatniej lekcji powiedziała przyjaciółce gdzie się wybiera i z torba na ramieniu udała się do dyrektora a stamtąd do św.Munga. Nigdy wczesniej nie byla w szpitalu i gdy tylko przeniosła się tam z profesorem proszkiem Fiuu pierwszym co poczuła był zapach sterylnej czystości. Szla korytarzem o błękitnych ścianach mijana przez czarodziei w białych szatach z naręczami fiolek eliksirów, z pokoi dolatywały słowa zaklęć wypowiadane nad pacjentami. Po kilku minutach znaleźli się w prawie pustym korytarzu a profesor otworzył przed nią trzecie drzwi po lewo. Weszła do pokoju o białych ścianach po środku którego stało lóżko ja ktorym leżał jej nieprzytomny ojciec. Poczuła uścisk w gardle na ten widok a w jej oczach pojawiły się łzy.
- Tatusiu.
Nie byla w stanie wypowiedzieć nic więcej. Podeszła do jedynej rodziny jaka miała i uścisnęła jego chłodna dłoń. Rzeczywiście wyglądał jak by spal. Jego twarz byla taka spokojna, wygładziły się zmarszczki w okolicach ust i wyglądał teraz na o wiele młodszego niż był w rzeczywistości.
- Kocham cie tatusiu. Nie martw się o mnie, nic mi nie będzie. Obiecuje omijać glebiwytryski i nosić amulet odstraszający nargle. Mam nadzieje ze niebawem się wybudzisz. Kocham cie. Gdy usłyszała za sobą ciche chrząknięcie dyrektora pocałowała jeszcze ojca w policzek na pożegnanie i otwarłszy łzy z policzków cichutko wyszła z pokoju.




Do zaklęć ze Snape'em miała jeszcze godzinę. W pierwszej chwili miała ochotę zacząć pisać esej o zaklęciach wzmacniających ale przypomniała sobie o testralach. W tym roku szkolnym ani razu ich nie dowiedziała. Zaszła do kuchni po kawałki surowego mięsa i po chwili szla juz przez szkolne błonia w stronę zakazanego lasu. Choc padał kapuśniaczek to bylo bardzo ciepło i Luna zdjęła sweter nie martwiąc się ze jej mundurek na pewno trochę zmoknie. Gdy tylko weszła w las od razu skierowała się na dobrze jej znana dróżkę i po kilku minutach marszu natrafiła na polane na której stali kilka testrali. Gdy tylko zobaczyli ze to ona od razu z krzaków wokół laki wyszły samice z młodymi które popychane przez matki szły w jej kierunku. Z uśmiechem na ustach rozdawała kawałki mięsa młodszym nie zapominając tez oczywiście o karmiących matkach oraz chroniących ich wszystkich odpowiedzialnych ojcach. W końcu stwierdziła ze musi się zbierać jesli nie chce spóźnić się na lekcje megomedycyny. Pożegnawszy się z magicznymi stworzeniami ruszyła w kierunku zamku. Nie uszka nawet kilku kroków gdy usłyszała ze nie jest sama w lesie. Początkowo pomyślała ze to gajowy ale przeciez ten był zajęty oswajaniem hipogryfów które miały stanąć po ich stronie w czasie ostatecznej bitwy. Niewiele myśląc ruszyła w kierunku z którego dochodziły glosy i juz po kilkunastu krokach patrzyła na ślizgona o blond włosach który siedział na jednym z przewróconych konarów drzew z twarzą w dłoniach. Niewiele myśląc wyłoniła się z krzewów w których się skryła i nie zważając na chłopaka który od razu uniósł różdżkę gotowy do walki szla w jego stronę.
- Nie boj się Malfoy. Nie mam zamiaru Cie zabić.
Zamiast odpowiedzieć jakimś zuchwałym komentarzem jak na szlachcica przystało zajął ponownie swoje swoje miejsce tym razem jednak patrząc się przed siebie. Niewiedziała jak to wytłumaczyć ale poprostu czuła czemu on tu siedzi taki samotny. Nie zważając na konsekwencje w razie jak by intuicja ja zawiodła odezwała się.
- Nie jest za późno. Wystarczy jedno twoje slowo. Będziesz chroniony.
Ponownie zasłonił swoja twarz dłońmi.
- Jestem pewna ze dasz rade. W końcu jesteś Wielkim Panem Malfoy. Wiesz gdzie się udać.
Wiedziała ze nie musi mówić nic więcej. Lekko podskakując wróciła do zamku.

czwartek, 19 lutego 2015

Rozdzia XVI

Rozdział XVI
Lekcje przeleciały jak z bicza strzelił i nim Luna się obejrzała juz był czas by zbierać się na pierwsza lekcje megomedycyny u Snape'a. Nie wiedziała czego sie spodziewać ale znając nietoperza przyjemnie nie będzie. Zapukała do gabinetu i usłyszała ciche warkniecie które miało być zaproszeniem do środka.
- Przyniosłaś mi akta które ci ostatnio dałem?
Luna w pierwszej chwili nie zrozumiała jakie akta ale na szczęście szybko przypomniała sobie o zdjęciach czarodzieji po różnorakich klątwach czarnomagicznych.
- Niestety zapomniałam profesorze. Przepraszam.
- Zapomniałaś? A co jak zapomnisz do eliksiru dodac jakiegoś kluczowego składniku? Kogo mi ten starzec przysyła!
Zapewne użalałby się nad swoim strasznym losem nauczyciela samych bałwanów jeszcze z godzinę gdyby krukonka delikatnie by mu nie przerwała.
- Przepraszam. Obiecuje bardziej sie przykładać. Jutro przyniosę akta. Możemy zaczynać?
- Minus pięć punktów za przerwanie nauczycielowi, i kolejne pięć za wprowadzanie swoich rządów w moim gabinecie. Zaczniemy jak ja powiem, nie potrzebuje porad nauczycielskich.
Pierwsze koty za płoty. Wręczył jej opasły tom najsilniejszych eliksirów leczniczych karząc otworzyc na stronie pięćset siódmej i zacząć przygotowywać miksturę na złamane kończyny. Zabrała się do roboty. Choc składniki były proste i nie bylo ich wiele to i tak czekala ja sporo roboty bo musiała wszystko dokladnie pokroić, zetrzeć... Nawet nie wiedziała kiedy zleciało cale popołudnie.
- Na dzisiaj koniec.
Luna aż podskoczyła na dźwięk jego głosu. Tak skupiła sie na eliksirze za zupełnie zapomniala ze nie jest sama.
- No i czego sie tak trzęsiesz jak osika? A jak byś potrąciła łokciem kociołek? Zero myślenia! Jutro o tej samej godzinie. A teraz zmiataj na kolacje.
Dopiero na wspomnienie o posiłku poczuła jak glodna byla. Odłożyła wszystkie rzeczy na miejsce zostawiając kociołek z niedokończonym eliksirem na ławce ktora zwykle zajmowała.
- A czy nic się nie stanie z eliksirem jak zostawie go tak w połowi robienia?
Spojrzał na nią z nad biurka z mieszanina wściekłości i niedowierzenia na twarzy.
- Czy ty na prawdę jesteś taka głupia? Instrukcji nie czytałaś? W momencie do którego doszlas należy zostawić eliksir na wolnym ogniu na okolo dwadzieścia godzin. Czytałaś wogule instrukcje?
- Tak, ale...
- Ale co? Tej linijki nie zauważyłaś?
- Myślę ze w tamtym momencie wpadł mi do ucha gnebiwtrysk, gdy weszłam to gdzies tu sobie latał...
- Gnebi-co?
- Gnebiwtrysk. To takie male stworzenia co mieszkają nam w mózgu.
Czarnooki patrzył na nią jak na tańczącego salsę dementora.
- Nie wierzę. Jak mu przyszło do głowy ze z ciebie może być jakiś pożytek w Zakonie. Jak wogule pomyślał ze pozwolę takiej idiotce spędzać więcej niż jest to konieczne ze względów twojej szkolnej edukacji spędzać w moim gabinecie? Zjeżdżaj mi stad i to juz.
Gdy zamykała za sobą drzwi usłyszała jeszcze jak wypowiadał ' gabinet dyrektora'. Pewnie od razu poleciał do głowy ZF żeby wykrzyczeć mu swoje żale na nią. Zmierzając do Wielkiej Sali uśmiechnęła sie do siebie na wspomnienie gdy jako siedemnastolatek tez poleciał ze skarga na nią. I pamiętała też ze ostatecznie dalej z nim współpracowała. Wiedząc ze tym razem będzie tak samo spokojnie nałożyła sobie budyniu czekoladowego i z uśmiechem na ustach zjadła cala miskę.










Ginny siedziala samotnie w jednym z korytarzy zamku i wpatrywała się w obraz przed nią. Nudne, oklepane polowanie. Wzdechla. Chciała pogadać z kimś kto by ja zrozumiał, kto bez ciągłego pocieszania zwyczajnie wysłuchałby to co miała na sercu. Potrzebowała się wygadać a choc miała stertę przyjaciół to prawie nikt nie mógł jej wysłuchać. Jedynie Luna, ale ona miała teraz własny problem na glowie i choc wiedziała ze ta zawsze ja wysłucha to nie czuła ze to nie jest ta właściwa osoba do takiej rozmowy. Z oddali usłyszała ciche kroki które wybudziły ja z zamyślenia. Podniosła sie z posadzki i juz miała odejść gdy zaa rogu wyłoniła się postać w połatanych szatach.
- Profesorze Lupin.
- Ginny. Co tu tak sama siedzisz?
- Jakos tak. Chciałam pobyć sama.
- Rozumiem. To ja juz sobie pójdę.
Juz miał odchodzić gdy gryfonka pomyślała ze może właśnie on jest tym z ktorym mogłaby pogadać.
- Profesorze... Remusie. Zostań.
Byli w korytarzu sami wiec mogla swobodnie wrócić sie do niego po imieniu. Usiedli oboje na podłodze przed tym samym obrazem w który wpatrywała się jeszcze kilka chwil temu samotnie. Żadno z nich nie chciało odezwać się pierwsze ale w końcu Ginny nie wytrzymała a z jej ust wylał się potok slow. Mówiła o Charlim, o swoich obawach odnośnie wojny, o strachu o rodzinę i przyjaciół, o wszystkim tym o co od jakiegoś czasu gromadziło się w niej. Wilkołak nie próbował jej pocieszać, mówić ze wszystko będzie dobrze. Poprostu siedział obok niej, słuchał a gdy jej słowa przeszły w szloch objął ja ramieniem pozwalając wypłakać się w ramie. Żadno z nich nie wiedziało ile siedzieli tak w uścisku na tej zimnym marmurze. Po jakimś czasie uczennica delikatnie odsunęła się od swojego profesora.
- Lepiej?
O tak, czuła się o wiele lepiej gdy w końcu powiedziała komuś o tym wszystkim co zbierali się w jej środku.
- Tak, dziękuję ci. Mysle ze tego mi bylo trzeba. Jesteś kochany, na prawdę.
- Dobrze ze Tonks cie nie słyszy, jeszcze poczuła by ukłucie zazdrości.
Oboje uśmiechnęli sie szeroko na te myśl.
- A właśnie, co u niej?
- U niej dobrze, chociaż narzeka na nudę. Wiesz jaka jest, lubi być w centrum największej akcji.
- Cala Tonks. A co z Wami?
- Dobrze. Planuje ślub na pierwszy weekend po wojnie. Oczywiście jesteś zaproszona.
- Ślub? No no, Remusie nie chwaliłeś sie ze się oświadczyłeś!
- Jakos nie bylo okazji. Ale planujemy zrobić niebawem małe przyjęcie aby to uczcić. Pogadam z Albusem, pewnie pozwoli Wam wyrwać sie na te kilk godzin ze szkoły. Ale najpierw poczekamy aż echo ostatnich wydarzeń ucichnie.
- No tak...
- A co z toba i Harry'm?
- Nie wiem. Czasami mysle ze on sam nie wie co do mnie czuje. Czasem nie wypuszczałby mnie z ramion a czasem nawet nie spojrzy w moja stronę. Nigdy nie wiem jaki będzie następnego dnia ani ile potrwają takie jego humory.
- Postaraj się go zrozumieć. Spoczywa na nim ogromna odpowiedzialność,chciałby działać ale nie ma możliwości a takie czekanie go dobija. Jestem pewny ze on cie kocha i chce z toba być ale boi się narażać cie, a w chwilach gdy juz nie może bez ciebie wytrzymać zdarzają mu się takie napady miłości.
- Tak myślisz?
- Ja nie mysle, ja wiem. Daj mu troche czasu a zrozumie ze takie uciekanie przed uczuciem jest bez sensu.
- Obyś miał racje.
Czarodziej spojrzał na zegarek na jego lewym nadgarstku.
- Musze juz iść, za chwile mam dyżur na korytarzu przy bibliotece.
- Ok. Jeszcze raz dziękuję.
Pomógł jej wstac.
- Nie ma za co. I polecam się na przyszłość. Możesz przyjść kiedy tylko zechcesz.
- Wiem. Do zobaczenia.
W o wiele lepszym humorze wróciła do wieży gryffindoru.

środa, 18 lutego 2015

Rozdzial XV

Oto nowy rozdział. Krótki ale jeszcze dzis wezmę się za kolejny wiec mysle ze przed końcem tygodnia pojawi się kolejny. Ostrzegam ze na akcje romantyczna trzeba będzie poczekać ale mysle ze warto będzie. Nie ma ostatnio Luny i Seva razem ale w następnym rozdziale juz się pojawia. Mam tez juz plan na jeszcze jeden paring w tym opowiadaniu, a nad kolejnym się zastanawiam bo jest on troche... Kontrowensyjny. Właściwie to nie wiem czy podejmować ten temat w tym opowiadaniu czy w kolejnym czy może wogule dać sobie z tym spokój. Sama nie wiem ale mam jeszcze czas by się nad nim zastanowić. Liczę na jakiekolwiek komentarze, Megi Lumen - na Ciebie zawsze można liczyć.


Rozdział XV
Wokół niej toczyła się zacięta walka. Słyszała wypowiadane zaklęcia i okrzyki ogromnego bólu. Nagle usłyszała wycie Nevilla który wyglądał jakby wił się w agonii przed mężczyzna o długich platynowych włosach. Niewiele myśląc posłała breakbones w stronę czarodzieja i choc ten zgrabnie ominął zaklęcie to jej przyjaciel zyskał czas by wrócić do zmysłów i walczyć dalej. W tłumie mignęła jej upadającą ruda glowa która mogla należeć do jej przyjaciółki. Odwróciła wzrok w tamta stronę a śmierciożerca w czarnej masce wykorzystał okazje i posłał w jej stronę zaklęcie.
Koleżanki z dormitorium Luny zerwały się z lóżek na krzyki blondwłosej. Odsłoniły kotary a im oczom ukazała się miotająca się po całym łóżku dziewczyna. Jedna z nich chwyciła ja za ramiona i pootrząsała próbując ja wybudzić. Nie pomogło ani to, ani policzkowanie, ani nawet lodowato zimna woda. Przerażone tym co się dzieje wysłały wiadomość do głowy domu a po chwili zjawił się profesor zaklęć w pasiastej piżamie. Malutki czarodziej gdy zobaczył co dzieje się z jego podopieczna która nieustannie wiła się na łóżku przez chwile nie był w stanie się ruszać. Gdy największy szok minął zdołał wezwać patronusa do pielęgniarki praz dyrektora. Po chwili wszyscy byli w skrzydle szpitalnym a pani Pomfley wstrzykiwała krukonce eliksir bezsennego snu. Kilka sekund później dziewczyna spokojnie spala.
- Albusie, co się z nią dzieje?
Profesor McGonagall byla przerażona. Nigdy nie widziała czegos takiego.
- Nie jestem pewny. Sprowadź mi Sybille.


Luna próbowała otworzyc oczy ale raziło ja ostre swiatlo wpadające z okna. Gdzie jest? W dormitorium zawsze zasłaniała na noc kotary. Dopiero po kilku próbach jej oczy przyzwyczaiły się do jasności i mogla rozejrzeć się do około. Byla w skrzydle szpitalnym. Obok niej zjawiła się nagle Ginny.
- Siostro! Obudzila się!
- Z gabinetu natychmiast wybiegła pielęgniarka i kilkoma zaklęciami cala ja przebadała.
- Jak się czujesz?
- Chyba dobrze, ale co ja tu właściwie robię?
- Nic nie pamiętasz?
Luna wytężyła umysł zmuszając go do myślenia. Przed jej oczami zaczęły pojawiać się obrazy walki, jakies krzyki. Gdy dotarło do niej co sobie przypomina w ciagu sekundy usiadła na łóżku rozglądając się po skrzydle w poszukiwaniu innych rannych.
- Gdzie Neville? Ginny jak dobrze ze nic ci nie jest, widziałam jak upadasz! A kto jeszcze....
Pani Pomfly widząc ze dziewczyna zaczyna coraz bardziej się denerwowac uznała ze musi jej natychmiast przerwać i podać leki na uspokojenia.
- Luno, spokojnie, nic się nie wydarzyło. To był sen. Bardzo realny, ale sen. Podam ci teraz eliksir a więcej wytłumaczy ci dyrektor jak przyjdzie.
Luna wciąż nie przekonana wypiła miksturę i po chwili juz leżała spokojnie. Pielęgniarka wróciła do swojego gabinetu. Poczuła że ruda sciska jej rękę.
- Będzie dobrze.
W tej chwili drzwi szkolnego szpitala otworzyły się i stanął w nich siwobrody mężczyzna.
- Witam panno Lovegood, cisze się ze juz pani nie śpi.
- A ile właściwie tu jestem?
- Od jakiś 6 godzin. Opowiedz mi proszę co ci się snilo.
Krkonka przekazała starszemu wszystko co zdołała sobie przypomnieć a ten jedynie kowal potakująco głową.
- Luno, dotychczas mialem jedynie domysły ale teraz jestem pewny. To co widziałaś to nie był zwykły sen. To byla wizja.
Eliksir przytepil troche jej umysł i dopiero po kilku sekundach dotarły do niej słowa profesora.
- Jestem wieszczka?
Były nauczyciel uśmiechnął sie.
- Nie do końca. Wieszczka to ktoś jak nasza profesor Trelowly która na poczekaniu potrafi przewidzieć przyszłość. Natomiast to kiedy będziesz miała wizje nie będzie w żaden sposób zależne od Ciebie. Z pierwszych wizji na ogol bardzo ciężko wybudzić jednak później będzie juz lepiej.
- A czy mogę ich doświadczać tylko we snie?
- To juz sprawa bardzo indywidualna, ale oczywiście może się zdarzyć ze na jakie tez ci się zdarzy. Chciałbym abyś informowała mnie o każdym takim zdarzeniu możliwie ze wszystkimi szczegółami.
- Oczywiście profesorze.
- Zatem zostawiam Was same. I jeszcze jedno. Jutro o 16 masz być u profesora Snape'a, zaczniecie lekcje.
Gdy tylko zamknął za sobą drzwi do sali znów weszła pielęgniarka aby jeszcze raz przebadać krukonke.
- Kiedy będę mogla wyjść?
- Wieczorem cie wypuszczę a na razie odpoczywaj. Proszę jej nie stresować panno Weasley.
- Lepiej sie juz czujesz?
- Mniejsza o mnie Ginny, lepiej mów co z Toba? Jak dajesz sobie rade ze śmiercią brata?
Ruda milczała przez chwile a w jej oczach zalśniły łzy.
- Jakos. Najbardziej żałuję ze nie mogłam się z nim pożegnać, powiedziec jak bardzo go kocham, żeby się o nas nie martwił... Pamiętam jak byłam mala zawsze przed snem opowiadał mi o smokach, dalekich krajach... Jak na swoje siedemnaste urodziny to ze mną pierwsza podzielił się tortem, jak tańczyłam z nim tamtego wieczoru.... Tak wiele wspomnień, chwil które nigdy się nie powtórzą.... - przerwała na chwile by kontynuować udawanym rześkim tonem - Ale mamy wojnę i takie rzeczy sie zdarzają. Zawsze będę go kochać ale czas iść dalej. Mamy czarnoksiężnika do zabicia, a moja przyszywana siostra została wizjonerka. Dziwniej juz być nie może.
- Masz racje. Od kiedy zaczynasz nauki z panią Pomfly?
- Myślę ze jutro po lekcjach. A jakie są twoje plany na przeżycie lekcji z nietoperzem?
- Nie mam pojecia. Będę musiała znaleźć jakiś sposób. Może napoje go eliksirem dobrego humoru?
- No wiesz co? Musiałabyś poić go całym kociołkiem co godzinę żeby nie był taki skwaszony!
Zaśmiały się po cichu tak żeby Ginny nie została wyrzucona z sali. Kilka sekund później do środka weszła Hermiona.
- Jak wam mija dzień moje panie?
- Bywały lepsze. Ale mamy wieści. Luna została obdarzona wewnętrznym okiem i będzie nam przepowiadać przyszłość.
Znów wybuchły śmiechem tym razem na widok przerażenia które malowało się na twarzy brązowowłosej.
- Hermiono Granger, czeka cie wielkie niebezpieczeństwo! Uważaj na sterowalne śliwki, jedna z nich może podbić ci oko!
Luna świetnie udawała ton jakiego zawsze używała nauczycielka wróżbiarstwa gdy przepowiadała kolejna śmierć.
- To nie jest śmieszne, ta kobieta jest straszna! A teraz tak serio, co się dzieje?
Opowiedziały jej czego dowiedziały sie od dyrektora.
- Luno, dar prawdziwego przepowiadania przeszłości jest bardzo cenny, radze ci nie mówić tego zbyt wielu osobom.
- Nawet jak bym to wykrzyczała wszystkim w Wielkiej Sali to i tak nikt by mi nie uwierzył wiec spokojnie. Zreszta nie wiem czy jest się czym chwalić, bo jesli to wewnętrzne oko sprawi ze będę niedługo wyglądać jak Trelowly to...
- Masz racje. Musze juz lecieć za chwile konczy się przerwa obiadowa a ja mam starożytne runy w południowej wieży a to kawałek stad. Po lekcjach poszukam czegoś na ten temat w bibliotece. Do zobaczenia na kolacji!
I juz jej nie bylo. Pielęgniarka kazała im obu troche sie przespać wiec ruda zajęła łóżko obok krukonki i obie zapadły w sen.


Wieść o darze Luny szybko rozeszła się wśród jej przyjaciół i gdy pojawiła się na kolacji została zasypana gradem pytan odnośnie jej wizji oraz teorii odnośnie tego czy będą one przydatne w wojnie czy nie... Hermiona oczywiście przytargała w tom z biblioteki i uraczyła ich kilkoma jej fragmentami które miały odnieść sie do tego czy są one bezpieczne i jak nimi kierować. Z Wielkiej Sali wyszli jako jedni z ostatnich.

środa, 11 lutego 2015

Rozdział XIV

Witam was dzis z mego smilem na ustach jako iż wczoraj po raz pierwszy od powstania bloga zanotowano największą ilość odwiedzających w ciagu jednego dnia. Sto! Dodaje zatem ten rozdział w nadzieji ze niedługo pobijecie obecny rekord. Bardzo proszę o komentarze, dodają mi motywacji do dalszego pisania.


Rozdział  XIV
Paczka gryfonów plus krukonka siedzieli od dobrych dwóch godzin wokół lóżka chorej rozmawiając o wszystkim i o niczym. Nie obyło się oczywiście bez pytan do Luny gdzie byla i co się wydarzyło ale nie drążyli gdy powiedziała im ze nie może wyjawić im okoliczności ani celu jej misji. W końcu Harry zerknął na zegarek który dostał na 17 urodziny od państwa Weasley'ow.
- Słuchajcie, musze juz lecieć.
- Gdzie? - zapytały jednocześnie Ginny i Luna. No tak, one nie wiedziały.
- Dumbledore dowiedział się czym i gdzie jest kolejny horkruks - Luna spuściła wzrok co nie uszło uwadze ani Hermiony ani rudowłosej - i idę z nim zdobyć go. Życzcie mi powodzenia bo na pewno się przyda.
Wszyscy po kolei wyściskali go z kazdej strony życząc szczęścia i w końcu na piec minut przed 18 wyszedł ze skrzydła szpitalnego. Skierował się w stronę wieży astrologicznej. Dumbledore i Bill juz byli.
- Gotowy Harry?
- Gotowy.
- Zasada ta co ostatnio. Słuchasz się mnie cokolwiek by się działo.
- Oczywiście.
- No to do dzieła panowie.




Luna powoli kierowała się w stronę swojej wieży nie wierząc we własne szczęście. Jak dobrych miała przyjaciół! Wiedziała ze wybacza jej to co się stało, ale ze przyjęli ja tak radośnie? Nawet Hermiona z która specjalnie nigdy się nie przyjaźniła nie ma jej za zle ogromnej blizny po żrącej klątwie na przedramieniu. Jak to możliwe? Czy na prawdę miała aż tyle szczęścia w zyciu? Miała ochotę znów się rozpłakać, tym razem ze szczęścia. I choc wiedziała ze sama nigdy sobie nie wybaczy, to fakt ze oni, pomimo wszystko są z nią był dla niej niesamowity. Nagle cos sobie uświadomiła. Gdyby nie profesor Snape nie poszłaby dzis do Ginny. Ani dzis ani pewnie przez następnych kilka dni. Przysiadła przy jednej ze zbroi i zaczęła wracać pamięcią do chwil w przeszłości. Tamten okres był jak sen z którego człowiek się budzi i choc wie ze śnił to niewiele pamięta. Najwyraźniejsze były początki - pierwszych kilka dni, początek współpracy, rozmowy w bibliotece, kłótnie o składniki eliksiru... Właśnie! Eliksir! Podniosła się z zamiarem pójścia do dyrektora ale przypomniała sobie ze był na misji. Na misji która miał dzieki niej. Znów pomyślała o Snape'ie. Powinna podziękować mu za to ze dodał jej dzis otuchy. Nigdy nie spodziewała się czegos takiego ani po nim jako nastolatku ani dzis. A jednak. Nogi same poprowadziły ja ku lochom.




Harry, Bill i Dumbledore dotarli właśnie na błonia Hogwartu. Byli zmęczeni, ale i szczęśliwi. Udalo im się zdobyć kielich Helgi Huffelphuf i jedyne co musieli teraz zrobić to przebić go mieczem Gryffindora. Byli juz na schodach wejścia do zamku gdy zjawił się przed nimi patronus.
- Nie żyje 4 auroròw, Charlie Weasley oraz matka Kingsley'a a Xenophilius jest u Munga w bardzo ciężkim stanie. Reszta jest bezpieczna i nie potrzebuje opieki medycznej.
Pod Harry'm ugięły się nogi. Dzis Ron stracił brata a ojciec Luny walczył o zycie. I to przez niego. Przez to ze nie zabił wczesniej Voldemorta. Ledwie wszystko wróciło do normy a znów zaczęło się sypać.
- Trzeba zwołać Zakon. Za 45minut w moim gabinecie. Harry, a ty proszę sprowadź Rona, Hermione, Nevilla, Ginny i Lune do mnie za pól godziny, dobrze?




Luna stanęła przed gabinetem mistrza eliksirów. Bylo juz po ciszy nocnej i wiedziała ze oberwie szlaban ale musiała to zrobić. Musiała mu podziękować. Zapukała do drzwi ale nikt nie odpowiedział. Może jest juz w swoich komnatach? Pewnie tak. Zrezygnowana miała juz odejść gdy drzwi otworzyły się i staną w nich mocno górujący nad nią nauczyciel w czarnych szatach. Chyba nie słyszał jej pukania bo gdy ja zobaczył zdziwiony uniósł brew.
- A Ty tu czego?
- Ja tylko....
- No mów! Chcialas się dobrać do moich zapasów? Za mało ci problemów?
- Ja tylko chciałam Panu podziękować - powiedziała na jednym wdechu.
Przez chwile świdrował ja wzrokiem, az w końcu przytaknął. Ale na tym nie koniec.
- Minus piec punktów za szwendanie się po ciszy nocnej. A teraz wracaj do wieży.
- Oczywiście profesorze.
Ruszyła za nim w stronę wyjścia z lochów i jeszcze kawałek jako ze gabinet dyrektora znajdował się w bliskim sąsiedztwie z jej wieża. Gdy juz miała zakręcić w druga stronę usłyszeli glos Harry'ego.
- Luna! Luna czekaj!
Snape oczywiście od razu uśmiechnął się wrednie juz odejmując mu w myślach punkty.
- Dobry wieczór profesorze. Za 15minut jest zebranie Zakonu a profesor Dumbledore prosił mnie o zebranie kilku uczniów.
Snape oniemiał podobnie jak krukonka. Mianowicie Harry nie wykorzystał okazji by po nawtykać znienawidzonemu przez siebie mężczyznę, a co więcej zdawał się bardzo przejęty.
- Luna choc juz my musimy być wczesniej niż Zakon.
I pociągnął ja za rękę ku miejscu spotkania.




W sali zebrali się juz wszyscy uczniowie o których prosił były krukon i kilka par oczu wpatrywali się w niego z ciekawością.
- Zapewne zastanawiacie się w jakim celu was tu dzis zebrałem. Śmierciożercy napadli dzis na Kingsley'a i jego matkę, a ponad polowa ludzi która wysłałem im do pomocy nie żyje.
Zapadła cisza która w końcu odważyła się przerwać Luna.
- Kto konkretnie dzis odszedł?
- Martin Smith, Bobby Morgenstern, Jonatan Kowalski, Paranjit Singh, marka Kingsley'a i... Charlie Weasley a Pan Lovegood jest w ciężkim stanie u Munga.
Ron zbladł i wyglądał jakby miał zemdleć ale jedynie zacisnął pięści a Ginny z pewnością upadla by gdyby nie ramie Harry'ego który w porę chwycił swoja dziewczynę. Luna ukryła twarz w dłoniach. Po policzkach zebranych spłynęły łzy.
- Przykro mi Ron, Ginny
- Rodzice wiedzą?
Jego głos drżał i słychać było ze ledwie się powstrzymuje przed wybuchnięciem płaczem.
- Jeszcze nie, ale za chwile im powiem. Wiem ze to dla Was cios. Ale mam dzisiaj jeszcze jedna wiadomość. Właściwie to prośbę. Brakuje nam ludzi. Nie chciałem tego robic ale nie mam wyjścia. Chciałbym prosić Was o przyłączenie się do Zakonu Feniksa.
Wszyscy wpatrywali się w czarodzieja oczami jak galeony.
- Oczywiście każdy kto nie chce może w tej chwili wyjść z gabinetu. Zrozumiem.
Nikt nawet nie drgnął. Po kilku sekundach odezwał się Harry.
- Ja jestem gotowy.
Jak na komendę cala reszta tez zgodnie potwierdziła chęć przyłączenia do walki ze złem ciesząc się ze w końcu się na cos przydadzą.
- Cisze się. Poczekajmy zatem na resztę i wtedy będzie zaprzysiężenie.
- Profesorze?
- Tak panno Lovegood?
- Czy byłaby możliwość abym odwiedziła tatusia?
- Oczywiście, ale juz nie dzis. Zgłoś się do mnie jutro rano a udamy się do szpitala. Oczywiście ty i Ron oraz Ginny nie musicie się pojawiać na jutrzejszych zajęciach.




Kilka minut później w dwukrotnie powiększonym gabinecie zebrali się wszyscy członkowie Zakonu Feniksa. Pani Weasley dostała oczywiście palpitacji serca jak ich zobaczyła na zebraniu i od razu wydarła się na przewodniczącego organizacji.
- Albusie, co to ma być? Co dzieci tu robią?
Ten jedynie podniósł rękę dając jej tym samym znak żeby powstrzymała się z krzykami. Luna rozejrzała się po pomieszczeniu widząc sporo znajomych twarzy. Wszyscy Wesley'owie, profesor Lupin który trzymał za rękę młoda kobietę o różowych włosach, Snape oraz reszta ciała pedagogicznego i kilku innych których imion nie znała a jedynie pamiętała twarze z bitwy w Ministerstwie. Wstał dyrektor i poprosił wszystkich aby zajęli miejsca na wyczarowanych krzesłach i przeszedł do wieści. Najpierw poinformował o znalezionym horkuksie gotowym na zniszczenie i na twarzach znajdujących się w koło ludzi pojawił się uśmiech który szybko zniknął gdy powiedzieli o akcji podczas której zmarł Charlie. Pan Wesley był w stanie jedynie przytulic żonę która łkała w jego ramie, Fluer tuliła do piersi Billa a na twarzach bliźniaków malował się niewyobrażalny szok. Stracili syna, brata, przyjaciela.
- Uczcijmy pamięć zmarłych minuta ciszy.
Wszyscy wstali, a cisza trwała dużo więcej niż minutę, a w jej czasie każdy na swój sposób przeżywał dzisiejsza stratę. Żadne z nich nie wiedziało ile tak stali, i dopiero pukanie do drzwi wyrwało ich z otępienia. Do środka wszedł ciemnoskóry, wysoki czarodziej o niewątpliwie przystojnej twarzy która byla teraz ściągniętą bólem.
- Oh, Kingsley. Jak się czujesz?
Czarodziej zignorował pytanie najstarszego wśród nich i od razu podszedł do Molly i Artura.
- Tak mi przykro, nie chciałem żeby to się stało...
Oboje przytaknęli obejmując silnie mężczyznę. - Wznieśmy toast za dzis poległych - zaproponowała profesor McGonagall i przed każdym pojawił się kieliszek Ognistej które chwycili w dłonie i opróżnili przy jednym uniesieniu do ust.
- Wracając do spotkania. Dzis ponieśliśmy ogromna stratę, jednak wojna trwa dalej i jesli chcemy ja wygrać musimy się skupić na przyszlosci. Jak wiecie brakuje nam ludzi, dlatego tez pomimo iż tego nie chciałem bylem dzis zmuszony poprosić swoich uczniów by przyłączyli się do nas.
Pani Weasley oderwała się od ramienia męża i utkwiła wzrok w Dumbledore.
- Mowy nie ma! Albusie oni są za młodzi!
- Molly, a ile ty miałaś lat gdy cie zaprzysięgałem?
Przez sekundę wydawało się ze zbił czarownice z tropu ale tylko przez sekundę.
- To bylo inne czasy, inne zagrożenie....
- Pamiętasz jak twoja matka zareagowała na twoja decyzje? Dokladnie tak jak ty teraz.
- Ale...
- Molly wybacz, ale decyzja nie należy do ciebie, tylko do nich. Zgodzili się więc jedne co możesz teraz zrobić to pogodzić się z ta mysla.
- Dopiero co poinformowałeś mnie ze mój najstarszy syn nie żyje, a juz chcesz zaprzysięgać dwoje moich najmłodszych dzieci? Ginny nawet nie jest jeszcze pełnoletnia!
- Arturze proszę, uspokój swoja żonę.
Ton jakim wypowiedział to dyrektor nie dawał możliwości na slowo sprzeciwu a choc kobieta chciała jeszcze się kłócić to została szybko uciszona przez męża który ponownie zamknął ja w swoich ramionach.
- Podejdźcie do mnie.
Nowi członkowie ruszyli w stronę biurka.
- Przyłóżcie prawe dłonie do serc i powtarzajcie: Uroczyście ślubuje do krwi ostatniej kropli z żył walczyć po stronie dobra, obowiązki mi powierzone wypełniać najlepiej jak potrafię, nigdy nie zawieść, nigdy nie zwątpić, nigdy nie zdradzić. Tak mi dopomóż Bóg.
Każde z nich powtarzało słowa po czarodzieju czując magie w żyłach, jak z każdym kolejnym słowem rozchodzi się po ich ciele. Magia ta będzie im juz zawsze towarzyszyć i pomagać nawet w najtrudniejszych chwilach.
- Teraz pora na przydzielenie Wam zadań. Neville, ty będziesz pomagał profesor Sprout w pielęgnowaniu wszelkich roślin jakie mogą nam się przydać. Harry, Ron, Hagridowi przyda się pomoc przy przekonywaniu strwożeń z Zakazanego Lasu do przejścia na nasza stronę oraz szkoleniu hipogryfów bo mogą nam sie przydać. Hermiono, ciebie proszę o kontakty ze skrzatami. Ich magia jest inna niż nas, czarodzieji, po za tym mam informacje ze skrzaty kilku rodzin śmierciożercòw nie są zadowoleni z tego co robią ich właściciele. Dodatkowo będziesz pomagać Kingsley'owi w jednym z jego zadań ale więcej dowiesz się juz od niego. Ginny, Luno was proszę o zagłębienie się w dziedzinie megomedycyny. Panno Weasley ty będziesz szkolona przez pielęgniarkę pod kontem zaklęć uzdrawiających, natomiast panna Lovegood od strony eliksirów i w tym pomoże ci profesor Snape.
Nim do krukonki dotarły słowa czarodzieja to Mistrz Eliksirów juz zdążył wypowiedzieć swoje zdanie na temat owego pomysłu.
- Że niby za mało mam na glowie to trzeba mi jeszcze dać przygłupia dziewczynę pod opiekę? Jak ja mam uczyć skomplikowanych eliksirów uzdrawiających kogoś kto kto nie potrafi uwarzyć nawet mikstury rozśmieszającej?
Luna skrzywiła się. Raz jedyny nie wyszedł jej eliksir, i to przez jego krzyk podskoczyła nad kociołkiem i do środka wpadł jej włos a on będzie jej to teraz dożywotnio wypominał.
- Severusie, myślę ze przesadzasz. Profesor Slughorn bardzo chwalił jej talet do eliksirów.
- Jak by byla taka dobra to byłaby w klubie ślimaka.
- Oj nie wydziwiaj. Od dzis przyjmujesz pod swoje skrzydła pannę Lovegood i nie chce słyszeć słowa sprzeciwu.
- W twoich snach. Nie chce jej u siebie widzieć.
Dyrektor posłał mężczyźnie wzrok jakiego Luna nigdy u niego nie widziała.
- Porozmawiamy na ten temat na osobności. Na dzis to wszystko - zwrócił się do reszty - Możecie juz iść.
Gabinet powoli opustoszał.

piątek, 6 lutego 2015

Rozdzial XIII

Rozdział dość dlugi mysle, szczególnie w porównaniu z innymi. Ogólnie to podoba mi się chyba najbardziej ze wszystkich które dotychczas napisałam. Mam nadzieje ze wam tez. Miałam co prawda dluzej pociągnąć temat Luny z czarna magia ale mam sporo innych pomysłów i nie chce was zanudzać. Pozdrawiam was kochani i liczę na komentarze.




Rozdział XIII
Ginny leżała na jednym z wielu lóżek w skrzydle szpitalnym i wpatrywała się w sufit. Udało im się, Luna znów jest sobą. A przynajmniej byłaby gdyby nie wyrzuty sumienia które ja teraz na pewno gryzą. Chciała stad wyjść, porozmawiać z przyjaciółka ale klatwa skutecznie uniemozliwila jej wstanie z lóżka przez następnych kilka dni. Zostało jej wiec czekać na Hermione która miała porozmawiać z Krukonka. Nagle drzwi szkolnego szpitala otworzyły się i wszedł przez nie czarodziej w starej, mocno polatanej szacie. Remus. Uśmiech wpełzł na twarz gryfonki ale oczywiście nie obyło się bez jęków pielęgniarki ze nie powinien jej męczyć i dopiero gdy profesor obiecał nie spędzić z nią więcej niż 5minut niechętnie zgodziła się i zniknęła w swoim gabinecie.
- Ginny, jak się czujesz?
- Coraz lepiej, dziękuję profesorze.
- Gdy jestesmy sami lub w śród swoich mów do mnie jak zawsze.
- Dobrze Remusie. A co u ciebie?
- Tez dobrze. Lubię te prace nauczyciela. A co z Luna? Dumbledore mówił ze wam się udało.
- Tak, ale od wczoraj ponoc do nikogo się nie odezwała. Jak ja znam to ma wyrzuty sumienia. Chciałam z nią porozmawiać ale nie wolno mi wychodzić z lóżka.
- Spokojnie, Luna to rozsadna dziewczyna, da sobie rade.
- Wiem ale i tak się o nią martwię. Co planujesz omawiać na najbliższych zajęciach? Bo wiesz przez kilka dni mnie nie będzie...
- No wiesz co? Jak bym słyszał Hermione. Lekcjami się nie przejmuj, jedynie odpoczywaj. Jak będzie z tobą lepiej przyniose ci notatki.
- Profesorze, piec minut dawno minelo!
- No tak, musze już iść. Odwiedzę cie jutro.
- Dziękuję.
Ścisnął ja za rękę chcąc dodać otuchy i już go nie było. Ponownie spojrzała w sufit.




Hermiona przechodziła właśnie przez pokój wspólny krukonow przyciągając do siebie ciekawskie spojrzenia. Bo i co gryfonka robi w wieży Ravenclow? Hermiona nie zwracając wogule uwagi na resztę skierowała się w stronę dormitorium dziewcząt i cicho zapukała do drzwi oznaczonych plakietka 6 roku. Nikt nie odpowiedział zapukała wiec głośniej. W końcu nie doczekawszy się zaproszenia weszła do środka bez niego. Wszystkie lóżka znajdujące się w pokoju bylo zasłane i jedynie jedno miało zasłonięte kotary. Hermiona bez pardonu odsłoniła materie wpuszczając do środka promienie słoneczne.
- Luna!
Dziewczyna w najlepsze spala pomimo środka dnia. Brązowooka zastanowiła się przez chwile ale ostatecznie stwierdziła ze dziewczyna przepłakała pewnie cala noc wiec niech się lepiej porządnie wyśpi. Zasłoniła kotary i wyszła z dormitorium.




Luna obudzila się późnym popołudniem. Otworzyła zapuchnięte od płaczu oczy i spojrzała w baldachim lóżka. Nagle wszystkie wydarzenia z ostatnich kilku tygodnie ponownie uderzyły w nią z podwujna niż wczoraj sila. Łzy znów zaczęły spływać po jej policzkach a ona nawet nie miała sily ich otrzeć. Rozmyślała o Ginny leżącej w skrzydle szpitalnym, o Hermionie która prawdopodobnie dożywotnio będzie miała na przedramieniu bliznę jej żrącej klątwy. To wszystko bylo dla niej za dużo. Wiedziała ze dziewczyny od razu zorietowaly się co z nią nie tak, ze zawladnely nią ciemne moce, i byla pewna ze juz jej wybaczyły. Ale czy ona sobie kiedykolwiek wybaczy? Czy będzie w stanie spojrzeć im jeszcze w oczy? Po kolejnych godzinach płaczu ponownie zapadła w niespokojny sen.




Harry siedział pomiędzy Ronem a Hermiona i właśnie miał nalać sobie kakao gdy zauważył ze do Wielkiej Sali weszła Luna starając się być niezauważona.
- Ron, Hermiona, Luna przyszła.
- No to może powinniśmy do niej podejść? Pogadać? Wytłumaczyć ze nie obwiniamy jej za to co się stało?
- Ron, jak ja znam to jestem pewna ze ona to wie. Poprostu sama sobie nie jest w stanie wybaczyć. Byłam wczoraj u niej ale spala a później pomyślałam ze powinniśmy dać jej chwile czasu żeby chociaż troche się z tym uporała. To silna dziewczyna. Długo sobie nie wybaczy, o ile wogule, ale w końcu wróci do swojego dawnego ja.
- Hermiono oszalałaś? Mamy ja w takim stanie zostawić samej sobie?
- Tak Harry, mamy ja tak zostawić. Nie wszystkiemu możemy zaradzić.
I ugryzła tosta dając tym samym do zrozumienia ze rozmowa zakończona.




Lupin siedział obok swojego kolegi po fachu w czarnych szatach którego właśnie postanowił szturchnąć.
- Severusie.
- Czego Lupin? Nie widac ze jem śniadanie?
- Ze jesz to raczej nie ale ze w najlepsze maltretujesz tą kiełbaskę na swoim talerzu juz tak.
- Czy odezwales się do mnie tylko po to żeby od rana jeszcze bardziej popsuć mój humor?
- A to wogule możliwe?
- Lupin!!
- Dobra dobra. Chodzi o Lune. Mógłbyś z nią pogadać.
Mistrz eliksirów zmierzył go takim wzrokiem ze gdzie w iż ten wciąż żył.
- Niby o czym?
- Nie udawaj idioty ktorym nie jesteś Snape. Dziewczyna wiele przeszła, a ty w całym zamku jako jedyny wiesz jak sobie radzić z tym problemem.
- A czy ja wyglądam na szkolnego psychologa?
Krzyknął tak głośno ze kilku puchonòw siedzących najbliżej stołu nauczycielskiego o malo nie pospadało z siedzeń.
- Nie, nie wyglądasz. Co nie zmienia faktu ze mógłbyś z nią porozmawiać.
- Nie.
Wtrąciła się Minerwa.
- Sev nie badz taki uparty, dobrze wiesz ze rozmowa z toba pokrzepi każdego - zachichotała pod nosem a po chwili dodała juz poważniejszym tonem - Remus ma racje. Pogadaj z nią.
Ślizgon wypowiedział pod nosem cos co z pewnością mogłoby uchodzić za siarczyste przekleństwo.
- Pogadasz?
- Oj daj mi spokój stara babo! Tak pogadam, zadowoleni? A teraz dacie mi w spokoju dokończyć śniadanie?
Wbił widelec w kiełbaskę z taka silą ze pękł talerz, na co wilkołak i zastępczyni dyrektora o malo nie pękali ze śmiechu.




Severus przechodził właśnie pomiędzy ławkami uczniów oceniając ich dzisiejsze eliksiry które wprost wołały o pomstę do nieba. Gdy doszedł do ławki blondwłosej krukonki i zajrzał w kociołek stwierdził ze jest tam tylko woda ale dziewczyna zdawała się zupełnie nie przejmować.
- Lovegood, masz zostac po lekcji.
Ton jakim wypowiedział polecenie był tak przesiąknięty jadem ze kilku osobom w klasie przeszły po plecach ciarki a ta nawet nie odpowiedziała jedynie przytaknęła glowa. Kilka minut później gdy w sali zostali we dwoje przywołał dziewczynę przed swoje biurko. Przyjrzał się jej dokladnie. Oczy miała czerwone i opuchnięte zapewne od ciągłego płaczu, twarz wychudzona i ziemista, nawet włosy straciły typowy dla siebie blask i wyglądały jak matowe kudły Granger.
- Nie obwiniaj się Lovegood.
Starał się by zabrzmiało to jak najmniej groźnie ale i tak usłyszał że użył za ostrego tonu. Dziewczyna ani drgnęła wpatrując się w swoje buty.
- Popatrz na mnie.
Podniosła głowę i spojrzała na niego swoimi szarosrebrnymi oczami w których lśniły łzy.
- Ja... To znaczy... Bo...
Nie byla w stanie skletać najprostszego zdania i po tych kilku marnych próbach jej emocje wybuchły, zakryła twarz dłońmi i zanosiła się szlochem. Ślizgon wypadł w panikę. Nie cierpiał plączących kobiet. Nie żeby ich wiele w swoim zyciu widział ale zawsze. No i co on ma zrobić? W sumie to mógłby ja tak zostawić tu rycząc ale za piętnaście minut ma kolejne lekcje i nie potrzebny mu tu żaden płacz. Niewiele myśląc wstał od biurka i objął dziewczynę która na kilka sekund skamieniała ale ostatecznie wtuliła się w jego szatę obejmując go swoimi wiotkimi ramionami troche powyżej pasa.
- No juz, nie rycz.
Kolejny wark który wcale nie pomógł. Wzdechł czując ze jego jedwabna szata robi się coraz bardziej wilgotna od łez. Przytulił ja mocniej chcąc dać poczucie bezpieczeństwa i nagle stwierdził w jak komicznej sytuacji się znalazł. On, postrach Hogwartu i prawa ręka Voldemorta pocieszający mala dziewczynkę? Nie, w sumie to żadna z niej dziewczynka, to młoda kobieta. Ale niezależnie od tego jak ja nazwie jesli ktos by ich teraz zobaczył pewnie doznałby zawału serca. Po kilku minutach poczuł ze dziewczyna juz nie zanosi się szlochem a jedynie delikatnie pociąga nosem a jej oddech wyrównał się. Odsunął ją od siebie delikatnie żeby wyczarować chusteczkę która od razu jej podał.
- Dziękuję, pro-profesorze. Wydmuchała w nią cichutko nos i obtarła z policzków ostatnie krople - Czy to kiedys minie?
- Troche to zajmie ale minie. A teraz zmiataj bo zaraz mam następną lekcję.
Luna podniosła z posadzki torbe z książkami która niepostrzeżenie musiała jej się z zsunąć z ramienia i wyszła z sali kierując się w stronę skrzydła szpitalnego.




Dumbledore siedział przy swoim biurku wpatrując się w kominek. Odkąd panna Lovegood dostarczyła mu informacje co jest kolejnym horkruksem nie udalo mu się go znaleźć. Za chwile miał być u niego Bill Weasley z informacja czy udalo im się jakos dowiedziec czy nie ma go w skrytkach Gringotta poważniejszych śmierciożercòw. Usłyszał trzask i z zielonych płomieni w kominku wyłonił się rudowłosy chłopak.
- Mamy go! Jest w skrytce Bellatrix.
Albus po raz pierwszy od kilku dni uśmiechnął się.
- Świetne wieści. Jest możliwość zdobycia go?
Gryfon posmutniał.
- Tu jest problem. To jedna z najlepiej strzeżonych miejsc w całym banku. Wodospad Złodzieja i Rogogon strzegą wejścia do skarbca. Nie jest to niewykonalne jako ze jestem pracownikiem ale wtedy będę musial się ukryć. O ile oczywiście się uda.
- Musimy podjąć ryzyko. Udam się do Gringotta razem z tobą i Harry'm a po akcji będziesz miał oczywiście najlepsza ochronę.
- Dobrze, ale im więcej osób tym szybciej nas wykryją. Najlepiej byloby gdybym poszedł sam.
- Dobrze, zatem ja z Harrym będziemy czekać na zewnątrz. Możliwe ze będzie ci potrzebna pomoc a co trzy różdżki to nie jedna.
- Dobrze. Zatem jestem gotowy.
- Do zobaczenia o 18 na wieży astrologicznej.




Ginny wciąż wpatrywała się w sufit. Były lekcje wiec teraz na pewno nikt do niej nie zajrzy, nie wczesniej niż za godzinę. Zastanawiała się jak czuje się Luna. Wczoraj Hermiona zdarzyła jej powiedzieć tylko ze zastała kurkonke gdy spala zanim została z krzykiem wyrzucona przez pielęgniarkę. Drzwi do skrzydła otworzyły się powoli z cichym skrzypnięciem a Ginny ujrzała w nich obiekt jej myśli. Od razy wyleciała tez oczywiście pielęgniarka ale gdy zobaczyła kto jest gościem nie odezwała się nawet słowem. Dyrektor na pewno zawiadomił ją o zaistniałej sytuacji.
- Luna!
Dziewczyna podeszła nieśmiało do jej lóżka i przysiadła na taborecie obok ze spuszczona glowa.
- Oj przytul mnie!
Padły sobie w ramiona a srebrnookiej po raz kolejny po policzkach poleciały łzy a po chwili jej łzy mieszały się z łzami gryfonki. Żadna nie wiedziała jak długo były w swoich objęciach ale gdy w końcu odsunęły się od siebie zobaczyły przy łóżku również Rona, Hermione i Harry'ego oraz Neville. Brązowooka rzuciła się na nie obejmując je obie a w jej oczach tez lśniły płynące kryształy. Wszystko wróciło do normy.




Minerwa biegła korytarzami i zdyszana zatrzymała się dopiero przed gabinetem dyrektora. Ledwo łapiąc oddech wypowiedziała haslo i juz bez pukania wpadła do gabinetu czarodzieja.
- Wdarli się do domu Kingsley'a! W środku był on i jego matka, udalo mu się wyslac do mnie patronusa, posiłki, szybko!
Wykrzyczała na jednym wdechu. Twarz starca zrobiła się biała ale juz wyczarowywał patronusa do innych członków Zakonu Feniksa. Profesorka przysiadła na krześle przed biurkiem i próbowała wyrównać oddech czekając aż wystarczająca ilość osób zostanie powiadomiona.
- Kogo wysłałeś?
- 5 aurorow, Molly i Artura oraz Lovegooda.
Minerwa modliła się w duchu aby taka pomoc wystarczyła.