sobota, 24 grudnia 2016


Z okazji Swiat Bożego Narodzenia pragnę złożyć wszystkim najszczersze życzenia, dużo zdrowia, szczęścia, miłości i pomyślności i to nie tylko w czasie tych swiat ale takze na caly nadchodzący 2017 rok.


A tak z innej beczki - pamiętam o Was, nawet ostatnio zaczęłam pisać nowy rozdział, ale jak to z dzieckiem - czasu niewiele, ale staram sie 😊 minal rok od poprzedniego rozdzialu ale mam nadzieje ze jeszcze przed Sylwestrem dodam nowa notke.


Nie chwalilam Wam sie ale urodzilam zdrowego i dużego (ponad 4kg i 59cm) synka 18.05.16, ma na imię Harmanjit. Teraz ma 7miesiecy i jest straszna maruda, tylko na raczkach by siedzial i Gummi misia ogladal 😊


Jeszcze raz Wesolych Swiat!

środa, 23 grudnia 2015

Zyczenia

Witajcie!
Przygotowania do świąt trwają pelna para, dlatego tez pragnę zlozyc Wam najszczersze życzenia zdrowia szczęścia pomyślności, wesołych i spokojnych swiat i wszystkiego co sobie tylko wymarzycie.
Co do najbliższego posta to mysle ze pojawi sie jeszcze w tym roku, a on nowego akcja potoczy sie dużo romantyczniej 😊
Buziaki i jeszcze raz Wesolych Swiat!

poniedziałek, 14 grudnia 2015

Rozdział XXIX

Witajcie w Nowym Roku!
Najpierw chcialabym Wam zyczyc wszystkiego naj naj naj w tym Nowym 2016 roku! Duzo zdrowia, szczescia, pomyslnosci oraz cierpliwosci czekajac na moje nowe notki.
A musialyscie sie naczekac. Obiecalam dodac przed Sylwestrem i tak by bylo gdyby moj ukochany maz nie skasowal jednym kliknieciem calego rozdzialu. Jak sie domyslacie juz wiecej nie tnie laptopa chocby palcem gdy widzi ze pisze. Ale mysle ze po przeczytaniu tego rozdzialu wybaczycie mi to dwutygodniowe opuznienie. Nie obiecuje kiedy dodam nastepna notke bo mam sporo ostatnio na glowie.
A na koniec chcialam pozegnac Alana Rickmana ktory odszedl w wieku 69lat. Naszego kochanego Snape'a. Mam nadzieje ze bedzie mu lepiej tam gdzie jest teraz. Najbardziej lubialam go w roli Pulkownika w Rozwaznej i romantycznej. A Wy?
Do nastepnej notki
O komentarze nie prosze bo po tym co Wam dzis przedstawiam pojawia sie na pewno :)

Rozdział XXIX
Dumbledore zwołał zebranie Zakonu. Zebrali sie juz wszyscy z wyjątkiem Rona. Hermiona siedziala smutna obok Kingsleya który siedział czerwony ze złości na twarzy, i tylko gdy zerkał na gryfonke jego twarz łagodniała. Pani Weasley szlochała winiąc sie za zachowanie najmłodszego syna, za to Pan Wesley sprawiał wrażenie jak by tylko czekal by moc nauczyć syna ręcznie szacunku do kobiet. Harry siedział obok Hermiony pocieszając ja, i wciąż nieustannie przepraszając mimo ze ta juz mu wybaczyła. Przyszła gdy byly juz tylko dwa wolne miejsca - jedno obok Snape'a a drugie obok Remusa. Ciężki wybór zwarzywszy na to ze po drugiej stronie Remusa siedziala jego narzeczona. Usiadła jednak obok niego chcąc zostawić bratu 'najlepsze' miejsce za to co zrobił. Słuchała właśnie Nory która wychylona przez wilkolaka cos jej mocno gestykulując opowiadała, a ruda udawała ze jej słucha choc w rzeczywistości co chwile zerkała na swojego sąsiada, a on na nią. Na kilometr widac bylo ze miedzy ta dwójka cos sie zaczyna kroić. Miała jedynie nadzieje ze nie dla wszystkich będzie to takie oczywiste. A Ronowi który spóźniał sie juz 10min zostało miejsce obok znienawidzonego Mistrza Eliksirów. Dobrze mu tak. Po kolejnych 10min spóźnienia Pan Weasley wstał oznajmiając ze poszuka syna, i po niecałych 5min dało sie słyszeć ze ojciec i syn nadchodzą. Ron właściwie wpadł do gabinetu zapewne zmuszony przez rodzica, skrzywił sie widząc jedyne wolne miejsce którego jednak nie zdarzył zająć bo od razu został poproszony przez dyrektora na środek gabinetu.
- Zapewne juz wszyscy wiecie jaki jest cel dzisiejszego spotkania. Panna Granger została niesprawiedliwie oskarżona o pójście za głosem portfela, mimo ze poszła za głosem serca. Wstyd mi ze ktos taki uczęszcza do szkoły której jestem dyrektorem. Godryk Gryffindor musi płonąć ze wstydu. Nic nie jest w stanie usprawiedliwić twojego zachowania. Masz cos do powiedzenia Hermionie?
Ron z twarzą czerwona jak dojrzała wiśnia rozejrzał sie po zebranych. W końcu wzrokiem dotarł do Hermiony.
- Przepraszam. Przesadziłem. Ale wciąż nie jestem w stanie zrozumieć dlaczego wybrałaś jego zamiast mnie.
- Ron, mówiłam ci setki razy. Nie pasujemy do siebie. Nie ma miedzy nami tego czegos. Jesteś dla mnie jak brat, a wybacz ale nie jestem w stanie być w romantycznych stosunkach z bratem.
- Ale ty nigdy nie bylas dla mnie jak siostra.
- Weasley, zawsze wiedziałem ze jesteś najglupszy w swojej rodzinie ale ze tak? Ona Ci mówi ze kocha innego a ty dalej upierasz sie żeby byla z Toba? Nie masz godności? Zachowaj sie jak mężczyzna przeproś Granger życz jej szczęścia i poszukaj innej! - glos zabrał Snape. Widac bylo ze cala sytuacja byla dla niego co najmniej zenujaca. Zreszta tak jak dla wszystkich.
- Nie będę sluchal rad starego kawalera na którego zadna niechcialaby nawet spojrzeć.
- Minus 10 punktów od gryffindoru. I do twojej wiadomości nie trzeba wyglądać jak model by miec co zaoferować kobiecie. A ty ani wyglądu ani manier ani inteligencji. Obawiam sie ze jesteś na gorszej pozycji niż nawet ja. Mam dosyć tego przedstawienia, idę do siebie. Lovegood, choc ze mną mamy sporo pracy.
- Oczywiście profesorze.
Musiała za nim biec prawie cala drogę do lochów a gdy juz wreszcie dotarli byla zdyszana i marzyla jedynie o tym by na kilka chwil usiąść i odsapnąć choc chwile. Oparla sie o lawke.
- Nie mamy czasu Lovegood na twoje damskie słabości, na jutro musimy przygotować 4 kociolki veritaserum i 3kociolki eliksiru z zielonej jagody.
Nie miała wyjścia, musiała wsiąść sie w garść. Przeszla za profesorem przez sale lekcyjna do jego schowka gdzie dal jej instrukcje jakie składniki ma wyciągnąć a sam poszedł szukac srebrnych kociolkow do przygotowania trucizny. Po paru minutach spotkali sie w sali.
- Ty zrób veritaserum bo je znasz i jest łatwiejsze niż ten z zielonej jagody. Musimy to dzis skończyć.
Czas mijal im w całkowitej ciszy. Gdy zegar wybil polnoc nie byli nawet w połowie pracy. Gdy w końcu skończyli dochodzila 3 nad ranem. Luna czuła piasek pod oczami a kręgosłup bolal niemiłosiernie od tylu godzin stania w jednej pozycji. Jedyne o czym marzyla to lozko. A miała jeszcze szlaban do odpracowania... Przelewala ostatni kociolek do buteleczek gdy uslyszala tuz za plecami glos profesora. Po tylu godzinach ciszy aż podskoczyla.
- Napijesz sie herbaty?
- Poproszę.
Padala z nóg ale wizja gorącej herbaty byla nie do odrzucenia.
- Jak skończysz to przyjdź do salonu.
- Dobrze, tylko wyszoruje kociolki.
- Glupias, spójrz na zegarek. Jest po północy, niedziela. W niedziele szlabanu nie masz. Pospiesz sie bo nie będę czekać wiecznie.
- Dziekuje profesorze.
Ależ on Chojny. Nawet szlaban odpuscil. Zakrecila ostatnia fiolkę, sprzatnela stanowisko i zapukala do salonu. Uslyszala ciche pozwolenie na wejście. Na stoliku stala herbata, po zapachu zgadla ze jej ulubiona, talerz z rogalikami, bialy ser i dżem malinowy. Az jej ślinka pociekla.
- Dziekuje profesorze. Uwielbiam ten zestaw na śniadanie.
- Ja tez.
Pierwszych kilka minut jedli w ciszy, i choc nie byla ona niezreczna Luna postanowila ja przerwać.
- Dziekuje Panu za to ze wstawił sie Pan za Hermiona. Ona na prawdę na to nie zasluzyla.
- Nie zrobiłem tego dla niej. Poprostu ciężko mi bylo słuchac głupoty Weasleya.
- Tak, Ron nie wykazał sie inteligencja. Ale z drugiej strony jestem w stanie go nawet zrozumieć. Zawsze miał dużo kompleksów, ale bycie z najinteligetniejsza dziewczyna w szkole sprawialo ze czul się bardziej doceniony. A teraz mu to odebrano i znów został jedynie przyjacielem Harry'ego Pottera.
- Ale to nie znaczy ze ma przerażać resztę społeczeństwa swoja glupota.
- Tego nie powiedziałam. Ja poprostu mysle ze on potrzebuje zostac zauważony. Doceniony. Nie za to co dokonal z przyjaciółmi, ale za to czego dokonal on sam.
- Zamiast wydziwiac powinien sie cieszyć ze ma przyjaciol.
To jakim tonem wypowiedział te słowa sprawilo ze przed oczami Luny stanely chwile sprzed kilkunastu lat gdy Severus byl sam, gdy nikt na niego nie zwaracal uwagi. I to jak go pozucila. Chwycila jego dlon lezaca na stole a on podniusl na nią wzrok. Spojrzeli sobie w oczy.
- Juz nie jest Pan sam. Ma Pan przyjaciol którzy Pana kochaja.
Przez krótką sekundę nie liczylo sie nic oprócz nich samych, oprócz ich oczu i dłoni które sie dotykaly. Niestety tylko przez ta jedna mala sekundę. Wyrwal dlon spod jej i wstał od stolu wciąż podejrzliwie ja obserwując.
- Po pierwsze nie jestem Weasleyem który zaplakal by sie mamusi w kieckę jak by nie miał Pottera czy Granger. Umiem sobie radzić sam. A po drugie, co to znaczy ze nie jestem juz sam? Skąd wiesz czy kiedykolwiek sam bylem?
Tym razem Luna nie spanikowala i spokojnym głosem odpowiedziała.
- To dość logiczne. Voldemort wybieral swoich sprzymierzeńców spośród osob które odstawaly od reszty i miały skonnosci do czarnej magii. To ze sie nią Pan interesował od dawna nie jest zadna tajemnica, ale nawet jak by sie pan nią interesował ale miał przyjaciol który by Pana kochali a Pan kochalby ich nigdy nie przeszedł by Pan na stronę tego despoty.
Przez chwile milczał jakby zastanawiając sie nad czymś. W końcu głosem którego urzywal aby zakonczyc dyskusje powiedzial.
- Nie mam zamiaru omawiać swojej przeszłości z uczniem. Najadlas sie?
No i to by bylo na tyle odnośnie ich rozmowy. Juz miała odpowiedzieć gdy profesor chwytając sie za lewe przedramie syknal.
- Czego o tej porze...
Zniknal w swojej sypialni a minutę później wyszedł z niej przebrany w szatę smierciozercy.
- Mogę na Pana poczekać?
- Nie ma mowy. Marsz do siebie. Dam ci znać na śniadaniu jesli będziesz mi jutro potrzebna.
Chcąc nie chcąc wstala od stolu i ruszyla w stronę swojego dormitorium.


Na śniadaniu okazalo sie ze Snape jej dzisiaj nie potrzebuje i cala niedziele ma wolna. Zreszta nie ona jedna bo każdy z ich paczki miał dzisiaj luzy. Jak na jesień pogoda dopisywala i dyrektor oglosil wyjście do Hogsmeate. Każde z nich rozszedl sie do siebie po kurtki i czapki a niecala godzinę później byli juz na głównej ulicy gdzie widac juz bylo dynie - lampiony, ruszające sie szkielety czy zawodzace duchy. Halloween zbliżalo sie pelna para. Chłopcy poszli do Miodowego Królestwa gdzie nakupywali zapas słodyczy na najbliższą dekadę, natomiast dziewczyny postanowily pochodzić po wyprzedarzach. Ginny kupila sobie nowa spinkę do włosów a Hermiona pióra i pergamin. Lunie spodobał sie natomiast egzemplarz "niesamowitych mugolskich stworzeń i ich magicznych zdolnościach" który kupila dla ojca obiecując sobie ze da mu przy najbliższym spotkaniu. Gdy szarość nieba zaczela zastępować cieple plomienie słoneczne wszyscy spotkali sie Pod Trzema Miotlami gdzie Madamme Rosmerta podala każdemu po kuflu pysznego kremowego piwa. Bylo tak normalnie. Gdy każde z nich bylo juz po trzech kuflach swierdzili ze przydałoby sie wracać do zamku. Chłopcy wzięli sobie jeszcze po kuflu na drogę i obwiazujac szalikami szyje przed wiatrem ruszyli w drogę powrotną podczas której śmiali sie beztrosko wcale sie nie spieszac. Gdy dotarli do zamku pierwsza osoba ktora zobaczyli byla profesor McGonagall czekajaca na nich w progu zamku.
- Zebranie za 15minut.
 W ciągu sekundy każdy z nich wytrzezwial i juz biegli w stronę gabinetu dyrektora.


- W noc duchów Voldemort planuje napaść na Dolinę Godryka.
W gabinecie panowala calkowita cisza.
- Musimy sie przygotować, ale tak żeby nie wydalo sie ze Severus nas poinformował. Ta akcja jest ściśle tajna w gronie smierciozercow i tylko wewnętrzny krąg o niej wie. Severusie?
Wstal Snape a oczy wszystkich skierowały sie w jego stronę.
- Będzie 24 smierciozercow plus ja. Zaatakuja w samym centrum miasta, okolo 22. Konkretny plan ma być ustalony na dzień przed akcja.
- Dobrze. Potrzebujemy zatem przynajmniej 25 naszych. Oj z tym może być problem... Severusie a co z elikrem o ktorym rozmawialismy? Jest gotowy?
- Na Merlina nie. Nie jestem cudotworca potrzebuje czasu....
- Nie mamy go. Do Nocy Duchów eliksir musi być gotowy. To jest od teraz twój pioritet.
- Ale niby jak mam wymyślić eliksir w 6dni? Nikomu sie to jeszcze nie udalo!
- No to będziesz pierwszy. Możesz usiąść.
Luna nie wierzyla w to co slyszy. Dyrektor na prawde chce aby Snape wymyslil eliksir w 6dni? Niedorzecznosc! Na cos takiego trzeba miesiecy, lat, a nie dni! Rozumiala oczywiscie ze mikstura musi byc niezwykle wazna ale skoro dotychczas dawali sobie bez niej rady to jak mogla wplynac na nastepna misje? Spojrzala na profesora ale ten mial na sobie swoja zwykla maske wyrazajaca obojetnosc choc byla pewna ze w srodku musial sie gotowac ze zlosci. Po skonczeniu spotkania kazdy roszedl sie w ciszy.

Dni poprzedajáce Noc Duchow zlecialy nieublagalnie szybko. Snape odwolal wszystkie ich zajecia i nawet odlozyl szlaban na czas nieokreslony skupiajac sie zapewne na eliksirze ktory mial stworzyc, Nawet na lekcjach wygladal niezbyt dobrze choc oczywiscie trzeba sie bylo mu pozadnie przyjrzec zeby to zauwazyc. Nawet Harry raz baknal ze dyrektor wymaga od niego za wiele. W dniu w ktorym miala odbyc sie bitwa wszyscy byli klebkami nerwow. Godziny ciagnely sie niemilosiernie i gdy w koncu Luna byla na swojej ostatniej lekcji - eliksirach byla wdzieczna ze zostaly juz tylko 7 godzin do bitwy. Nienawidzila takiego czekania na nieuniknione choc wiedziala oczywiscie ze czasu nie przyspieszy, nie zwolni ani nie zatrzyma choc to od niego wszystko zalezy w zyciu kazdego z nich. Co jakis czas katem oka zerkala na profesora eliksirow. Szata jak zawsze dopasowana idealnie do jego i tak szczuplego ciala teraz wygladala na nim jak na wieszaku. Oczy przekrwione od niewyspania i cienie siegajace az policzkow, wlosy bardziej tluste niz zwykle, conajmniej trzydniowy zarost. To wszystko sprawialo ze przedstawial obraz istnej nedzy i rozpaczy. Martwila sie o niego. Jeszcze nigdy nie wygladal tak zle. Dodawala wlasnie suche liscie mandragory gdy zauwazyla ze charakterystycznie poruszyl lewym przedramieniem pijac kawe. Wiedziala doskonale co to oznacza. Zostal wezwany. Serce zaczelo jej mocniej bic, ich oczy sie spotkaly i juz wiedziala ze ma racje. Cos sie stalo. Nigdy nie byl wzywany w ciagu lekcji.
- Zaraz wroce. Tylko mi niczego nie wysadzic!
Glos mial ta sama barwe co zwykle, twarz zakryta maska obojetnosci ale zyla pulsujaca na jego skroni zdradzala ze sie denerwuje. Mijaly minuty, i kolejne a on nie wracal. Luna nie miala pojecia jak udalo jej sie skonczyc dobrze eliksir w tych nerwach. Sprzatnela stanowisko jako jedna z pierwszych i czekala ale nie wracal. W koncu lekcja dobiegla konca. Wyszla szybko z sali i najszybciej jak mogla znalazla Ginny i reszte przyjaciol mowiac co zaszlo. Od razu wszyscy pedem ruszyli do Dumbledore'a. Harry powiedzial haslo i jak wchodzili do srodka zauwazyli ze zdarzylo sie juz zebrac pol Zakonu.
- Dobrze ze jestescie, Severus mowil ze zjawicie sie zaraz po zajeciach. Luna, ktos na ciebie czeka.
Spojrzala w kierunku w ktorym wskazywal mezczyzna.
- Tatus!
Podbiegla i przytulila go mocno.
- Wypuscili cie juz? Dobrze sie czujesz?
- Tak skarbie wszystko w pozadku. Czuje sie swietnie i jestem gotowy wracac do akcji.
Luna pobladla w ciagu sekundy.
- Co? Mowy nie ma, nie pozwole...
- Kochanie, nie planuje pytac cie o zdanie. Wiem co robie. Nie powinnas sie martwic, szczegolnie teraz gdy mamy ten nowy eliksir.
- Tato nie rozumiesz.... - wpadala w panike. Tak, ona, ostoja spokoju wpadala w panike. No bo jak niby mialaby mu wyjasnic swoja wizje?
- Zatem mi wyjasnij.
- To... To skomplikowane, poprostu mi zauf...
- Ufam ci. Kiedy idziej o tym porozmawiamy. Teraz chcialbym ci kogos przedstawic. - wskazal na nieznana jej czarownice ktora dostrzegla dopiero teraz. Miala dlugie brazowe wlosy i niebieskie oczy, mily usmiech.
- To Dorotha, poznalismy sie w szpitalu. Pamietasz mowilem Ci kiedys ze Dorotha opowiada mi o magicznych zdolnosciach mugolskich zwierzat....
- Tak, pamietam. Milo mi Cie poznac.
- Mi rowniez. Twoj taka wiele mi o tobie opowiadal - Luna zdarzyla sie jedynie usmiechnac w odpowiedzi bo w tej wlasnie chwili glos zabral dyrektor.
- Skoro jestesmy juz wszyscy a Severusa jeszcze nie ma przejdzmy do spraw przyjemnych. Mamy nowego czlonka Zakonu, Panne Dorothe Meadows!
Rozlegly sie odglosy powitania i wymiana wielu usciskow. Po kilku minutach gdy znow zapadla cisza, starszy Pan przemowil ponownie.
- Pewnie kazdy z Was wie juz po co sie tu dzis zebralismy. Severus zostal wezwany w ciagu lekcji co jeszcze nigdy sie nie zdarzylo, przypuszczamy wiec ze wydarzylo sie cos na prawde powaznego, jako ze plan dzisiejszej bitwy poznalismy juz wczoraj....
W tej chwili plomienie w kominku zmienily barwe na szmaragdowa i po chwili wylonil sie z nich Snape.
- Severusie w sama pore. Co sie wydarzylo?
- Czarnemu Panu zlozyl wizyte francuski Minister Magii i obiecal swoja lojalnosc oraz poparcie w rzadach i pomoc w dojsciu do wladzy.
Minelo kilka dobrych minut zanim wiadomosc doszla do kazdego. Voldemort ma poparcie francuskich czarodziejow. Cala francja i pol Anglii jest przeciwko nim. Nie maja jakichkolwiek szans na wygrana. Gdy twarz wszystkich obecnych wyrazala przerazenie swiadczace o tym ze zrozumieli konsekwencje owej wiadomosci Snape kontynuowal.
- Dzisiejsza bitwa odwolana. Czarny Pan kazal mi przekazac Wam te wiadomosc, wyrazajac pewnosc ze wszyscy przybedziecie na kleczkach blagac go o wybaczenie a Pottera zapakujecie w pudelko z kokarda i podacie na zlotej tacy wiec  uznal ze lepiej bedzie wyprawic przyjecie z okazji zwyciestwa.
Dubledore siedzial wpatrzony w sciane a jego twarz postarzala sie w ciagu paru minut o cale lata. W koncu przemowil.
- Zrozumiem jesli postanowicie odejsc. Sytuacja jest beznadziejna. Nasze szanse zmalaly praktycznie do zera.
Minuty mijaly ale nikt nie ruszyl sie zmiejsca.
- Przemyslcie to dobrze. Po wyborze nie bedzie odwrotu.
Dalej wszyscy siedza.
- Zatem dobrze. Skoro Voldemort znalazl poparcie wsrod innych Ministerstw, my zrobimy to samo. Tonks, Kingsley, Lovegood, Meadows, blizniacy i Pani Longbottom, jeszcze dzis wyruszycie do innych krajow europejskich w poszukiwaniu pomocy. To chyba wszystko co na razie mozemy zrobic. Na koniec mam dla Was jeszcze jedna wiadomosc. Tym razem dobra, stanowiaca dla nas ogromna przewage w tej wojnie. Gdy Panna Lovegood dostala wizji w ktorej umiera jej ojciec Severus wpadl na pomysl stworzenia eliksiru ktory bylby swojego rodzaju tarcza na zaklecie usmiercajace. Dzis, co z przyjemnoscia oglaszam, udalo mu sie dokonczyc eliksir. Ktos trafiony Avada, a ktory wypil wczesniej eliksir wpadnie w pewnego rodzaju spiaczke z ktorej wybudzi sie po podaniu odpowiedniego antidotum.
Z kazdym slowem ktore wychodzilo z ust medrca lzy coraz bardziej cisnely sie do oczu. Patrzyla na Severusa ktory siedzial jakby omawiano pogode a nie fakt ze prawdopodobnie uratuje setki istnien. I jej ojca. To od niego sie zaczelo. Pierwsza lza splynela jej po policzku gdy Severus spojrzal na nia. Za nimi polecialy kolejne. Nigdy mu sie nie odwdzieczy, Zapatrzeni sobie w oczy nie zauwazyli nawet jak wszyscy wstali i zaczeli klaskac na czesc Snape'a. Dopiero jak kazdy zaczal podchodzic do niego z gratulacjami oderwali od siebie oczy. Mistrz wstal i ze znudzona mina przyjmowal pochwaly i slowa podziwu oraz podziekowan. Luna nie byla w stanie mu teraz podziekowac.
- Widzisz slonce? Nie ma powodu zebys sie o mnie martwila.
Wpadla w ramiona ojca.
- Przepraszam ze ci nie powiedzialam o wizjach. Niemoglam. Jak bym mogla?
- Wiem kochanie, nie placz juz wszystko w pozadku. - Glaskal ja po glowie podczas gdy ona zanosila sie szlochem. W oddali slyszala jak ktos krzyknal ze tak dobra wiadomosc nalezy uczcic jakims dobrym trunkiem i po chwili przed kazdym pojawil sie kieliszek zacnej Ognistej. Luna wziela go do reki i wypila jego zawartosc ma raz.
- No dobrze. Zatem jesli nie ma nic wiecej do omowienia to mozemy sie rozejsc. Severusie jutro zdasz mi relacje z bankietu a osoby wyznaczone do podrozy po europie zapraszam do mnie jutro o 8 rano dostaniecie konkretne instrukcje. Reszta wraca do swoich zajec.
Snape wyszedl jako jeden w pierwszych. Podczas gdy gabinet pustoszal Luna spytala ojca
- Dokad idziesz tatusiu?
- Jak to dokad? Wracam do domu.
- Czy to bezpiczne?
- Oczywiscie slonce. Nie martw sie o mnie. Bede codziennie pisal, no i bedziemy sie widywac na spotkaniach zakonu.
- No dobrze....
- Idz, podziekuj Severusowi zanim pujdzie na przyjecie.
- Masz racje. Tak sie ciesze. Ze wszystkiego,
- Wiem, ja tez. Idz juz.

Gdy weszla do sali eliksirow a puzniej do ganietu przekonala sie ze przyszla za puzno. Nauczyciela juz nie bylo i nie wiedziala za ile wruci. Z zamiarem czekania az sie zjawi rozsiadla sie na lawce ale juz po paru minutach uslyszala glosy Hermiony i Ginny. Po chwili dziewczyny weszly.
- Hej Luna co sie tu tak ukrywasz?
- Hej. Nie podziekowalam profesorowi za to co zrobil dla taty. Poczekam az wruci ze spotkania.
- Lunka, daj spokuj, on moze wrucic nawet rano. Choc chlopaki organizuja impreze na czesc Snape'a w pokoju zyczen. Nevil i Ron organizuja napoje a Harry z Draconem zagryske.
- Harry i Draco razem??
- No, tez sie zdziwilysmy! Chyba prubuja zakopac topur wojenny.
- Nie moge. Musze podziekowac.
- Oczywiscie ze musisz. Ale bedziesz tu tak siedziec godzinami sama? Mowy nie ma. A jako ze Snape by nas zabil jakbysmy przeniesli impreze tutaj to musisz isc z nami. Obiecujemy odeskortowac Cie tu z powrotem przed cisza nocna i wtedy sobie tu czekaj nawet do poniedzialku. Moze byc?
Nie miala ochoty na impreze. Jedyne czego pragnela to zobaczyc swojego zbawiciela, podziekowac. Moze przytulic. Ale z drugiej strony dziewczyny mialy racje - nie miala pojecia kiedy wroci. Snape na pewno nie wroci przed cisza nocna wiec wtedy wruci i na niego tu poczeka.
- No dobra. Ale przed cisza nocna tu wruce.
- Spoko. Odprowadzimy Cie.
I ruszyly na impreze.

Luna tak jak sobie obiecala za piec 22 byla juz w lochach. Jako ze dobra godzine temu pojawil sie Kingsley i zabral gdzies Hermione a Ginny zalala sie w trupa i Harry musial ja praktycznie zaniesc do wiezy odprowadzil ja Draco. Luna choc omijala ciezkie trunki to po trzech kremowych piwach i lampce szampana wypitego z Hermiona stwierdzila ze jest mimo wszystko wstawiona. Draco poszedl juz do siebie i zostala sama. Minuty ciagnely sie w nieskonczonosc. Po polgodzinie stwierdzila ze zamiast bezczynnie siedziec moglaby uwazyc jakis eliksir. Ale jaki? Veritaserum nigdy za wiele. Zebrala skladniki i wziela sie do pracy. Nawet nie zauwazyla jak zegar wybil jedenasta, nastenie polnoc, pierwsza. Dopiero jak skonczyla spojrzala na zegar. Dochodzila druga. Praca sprawila ze troche wytrzezwiala ale czula jeszcze troche skutki zeszlego wieczoru. Mijaly kolejne minuty i krukonka zaczela sie zastanawiac czy zeczywiscie nie lepiej bylo poczekac z podziekowaniami do rana gdy uslyszala trzask w kominku za drzwami prowadzacymi do prywantych pokoi profesora. Poderwala sie z biurka a serce zaczelo jej bic jak oszalale. Nagle zdala sobie sprawe ze kompletnie nie wie jakich slow urzyc aby podziekowac. Ale z drugiej strony czy jakies slowa moga wyrazic to co czuje? Nie. Kazde bedzie za male by to wyrazic. Nie wazne wiec co powie. Wazne by on zrozumial. Zapukala do drzwi.
- Profesorze Snape?
Do kilku sekundach ciszy drzwi otworzyly sie i stal w nich mezczyzna na ktorego tyle czekala. Wygladal lepiej niz na zajeciach. A bynajmniej sie ogolil.
- Czego?
Lzy stanely jej w oczach. Ten mezczyzna uratowal jej ojca.
- Ja...
Pierwsze krople splynely jej po policzkach.
- Ja chcialam podziekowac.
Rzucila mu sie w ramiona. Nie zamierzala tego. Poprostu chciala poczuc bliskosc tego mezczyzny ktory nie pozwolil by zostala sama na swiecie.
- Dziekuje, nie jestem w stanie wyrazic jak bardzo jestem wdzieczna.
Poczula ze ja obejmuje. Schowal glowe w jej wlosach ktore jedna dlonia gladzil.
- Nie placz. Nie masz za co dziekowac. Nie zrobilem tego tylko dla Ciebie. Zrobilem to dla wszystkich.
- Ja wiem, ale wiem tez ze pomysl wyszedl gdy dowiedzial sie Pan o mojej wizji.
- Poprostu nie placz. Nie lubie gdy placzesz.
Jego glos byl taki delikatny, spokojny, zmyslowy. Piescil tym glosem jej uszy. Poczula ze lekko unosi ja nad podloga i gdzies niesie. Po kilku krokach poczula ze sadza ja na czyms drewnianym. Pewnie stol albo biurko. Nie wiedziala gdzie sa, czy u niego w salonie czy w gabinecie. Nie mialo to dla niej znaczenia. Rozchylila delikatnie nogi aby nie musial jej puszczac i trwali tak w uscisku, ona plakala, on szeptal aby przestala glaszczac jej wlosy. W koncu powoli zaczela sie uspokajac. Uniosla glowe i zauwazyla ze nie mial na sobie zwyczajowych czarnych szat a biala jedwabna koszule ktorej dwa gorne guziki byly rozpiete ukazujac lekko klate z czarnymi wlosami. Spojrzala mu w oczy. Te czarne hipnotyzujace oczy. Uniosla reke do jego gladkiego policzka. Nie odsunal sie, a jedynie wtulil twarz w jej dlon przymykajac oczy. Nie mogla oderwac od niego wzroku. Byl taki piekny. Meski, a zarazem wydawal sie teraz taki delikatny. Przyblizyl swoja twarz do jej tak ze stykali sie teraz czolami wciaz majac jedna reke zatopiona w jej wlosach a druga na plecach. Owial ja zapach jego oddechu - weaskey. Zamknela oczy. Chciala by ta chwila trwala wiecznie. Zacisnela dlonie na jego koszuli. Trwali tak w uscisku. Odchylal jej glowe powoli, dajac jej czas na wycofanie sie. Jej nawet nie przeszlo jej to przez mysl. Dotykaly sie juz ich nosy, glakaly sie wzajemnie. Jej serce bilo jak oszalale. Nie byla w stanie nawet myslec. Nie liczylo sie nic z wyjatkiem tej chwili. Poczula jego usta na swoich. Delikatne musniecie, niczym skrzydla motyla. Zabraklo jej tchu, uchylila usta by zlapac powietrze. A on przyjal to jako zaproszenie. Przejechal jezykiem po jej dolnej wardze. Jest tak zmyslowy w swej prostocie sprawil ze z jej gardla wydobyl sie jek. Nie czula juz nawet swojego ciala. Tylko te usta ktore piescily jej. Jego jezyk otarl sie rozwniej o jej gorna warge, po czym wroci, do dolnej by tym razem chwycic ja ustami i zaczac ssac, przygryzac. W calym jej ciele palil sie zar jakiego nie znala a on nie przestawal, pojal je usta i zaczal penetrowac ich wnetrze. Dlonia ktora trzymal na jej placach przyciagnal ja jeszcze bardziej do swojego cialo a ona z ochota rozsunela uda jeszcze szerzej by mogli byc tak blisko jak to tylko bylo mozliwe. Druga dlonia gladzil jej szyje i okolice ucha z jej wlosami miedzy palcami. Gdy kolejny jek opuscil jej gardlo on rowniez zamruczal tym razem prosto w jej ucho ktore juz po chwili piescil ustami. Odchylila glowe dajac mu lepszy dostep a sama zatopila dlonie w jego kruczych wlosach. Wypuscil z wilgotnych objec platek jej ucha i zaczal schodzic w gol jej szyji, calowal jej obojczyk, a ona odchylala sie do tylu dajac mu coraz lepszy dostep do pieszczot. Wyplatal dlon z jej wlosow i trzymal ja teraz w pasie, powoli wedrujac nia w gore ale dopiero gdy objela ja piers dotarlo do niej co sie dzieje. Otworzyla szeroko oczy i spojrzala w dol gdzie Severus wlasnie rozpinak kolejny guzik jej koszuli, O matko, a kiedy rozpial poprzednie? Miedzy udami, dokladnie tam gdzie znajdowala sie jej kobiecosc poczula ze przez wartstwe ubran napiera na nia meskosc jej nauczyciela. Musza natychmiast przerwac!
- Boze co my robimy...
Nie myslala ze mowi to  na glos, ale nawet to cicho wypowiedziane zdanie sprawilo ze mezczyzna uniusl glowe i spojrzal jej w twarz, nastepnie na swoja dlon spoczywajaca na jej piersi i wygladal jak by zupelnie nie rozumial co ona tam robi. Odsunal sie od niej tak gwaltownie ze o malo nie spadla z tego na czym siedziala. Rozejrzala sie. Byli w gabinecie. Prubowala zebrac mysli i zrozumiec to co wlasnie sie miedzy nimi stalo. Spojrzala na slizgona. Jedyne co zdradzalo ze przed chwila byli razem tak blisko byly jego wciaz wilgotne zaczerwienione usta i meskosc ktora lekko rysowala sie na jego czarnych spodniach. On tez na nia patrzec, ale z jego twarzy nie mozna juz bylo nic wyczytac. Ani nawet z oczu. A w glosie ktorym do niej przemowil nie bylo ani grama zmyslowosci ktora wczesniej piescil jej uszy
- Mysle ze powinna juz Pani isc Panno Lovegood.
- Ja... tak, juz ide....
Zsunela z biurka ledwo lapiac rownowage na nogach ktore byly jak z waty. Nie wie jak udalo jej sie na nich dotrzec do drzwi gdzie powiedziala jedynie 'dobranoc' a nastepnie wyjsc z lochow i dojsc do swojej wiezy. Nie pamietala jak odgadla haslo ani jak znalazla sie w swoim lozku. Jedyne co pamietala to jego gorace usta na jej dekoldzie, dlon gladzaca plecy i piers a w jej uszach wciaz dzwonil jego mruk zadowolenia gdy calowal jej zablebienie za uchem, serce jej bilo jak oszalale a w zoladku lataly cale stada motyli. Zamknela oczy. Zasnela z usmiechem na ustach.

wtorek, 15 września 2015

Rozdział XXVIII

Witajcie!
Dlugo mnie nie bylo, wiem. Ale wiele sie teraz dzieje u mnie. Dzis kończę pierwszy trymestr ciąży, w pracy nie dają mi chwili wytchnienia pomimo ciąży, a tydzień temu szwagierka urodziła przeslodkiego chłopca a ze to jej pierwsze dziecko a jej siostra stwierdzila ze nie ma czasu jej pomuc to pojechalam ja. I tak dopiero dzis wrucilam do Leicester. Rozdział w pełni napisany wiec w Bhirmingham pomiędzy opieka nad dzieckiem a szwagierka. Mam nadzieje ze długość i fakt ze sporo sie dzieje, plus prawie romantyczna scena Luna-Snape sprawi ze wybaczycie mi ta dluga nieobecność.
Czytajcie i komentujcie!
Rozdział XXVII
- Ekhem.
Kingsley i Hermiona oderwali sie od siebie w momencie gdy usłyszeli chrzakniecie. Spojrzeli w ta sama stronę i zobaczyli profesor McGonagall statajaca sie ukryć uśmiech. Choc na twarz udalo jej sie włożyć standardowa surowa maskę to oczy pełne radości calkowicie ja zdradzaly.
- Opamiętajcie sie, to szkola. Ktos mogl Was zobaczyć.
- Tak przepraszam Minerwo to moja wina.
- Następnym razem bądźcie ostrozniesi. Juz puzno, może zostaniesz na noc? Możesz zajac pokoje gościnne.
Ciemnoskóry mężczyzna spojrzał na Hermiona która odpowiedziała mu zachęcającym uśmiechem. Oh jak bardzo go pragnela! W całym ciele czula podniecenie, nie mogla się doczekać aż znów zostaną sam na sam.
- Dobrze Minerwo, dziekuje za propozycje, rzeczywiście juz późno.
- Panna Granger może Cie odprowadzić do kwater. Dobranoc.
Odchodząc poslala jej konspiracyjny uśmiech. Wiedziala doskonale co im obojgu chodzilo po głowach i postawila im dopomuc. Dostali blogoslawienstwo od najsurowszej kobiety w szkole. W podskokach ruszyla korytarzem a czarodziej trzymając ja za rękę podarzyl za nią. Gdy byli juz nie daleko wciagnal ja w jeden z lukow i chwycił ponownie w ramiona szepcząc miedzy pocałunkami
- Jak to daleko. Chyba nie zdołam dość bez jeszcze kilku pocałunków...
- O boże kochany.....
Jego pocalunki zsunely sie z ust w zagłębienie za uchem. Cicho jeknela.
- Hermiona? Kingsley?
Cale podniecenie i radość uszly z niej w ciagu ulamka sekundy. Ron. Oboje odkoczyli od siebie tak ze teraz dzielily od dobre dwa kroki.
- Ron, odejdź. Proszę.
Glos Shacka byl pozornie spokojny ale dalo sie w nim wyczuć ostrzegawcza nutę...
- Zostawilas mnie dla niego? Dla tego podstarzalego faceta?!
- Ron jak możesz?!
- To Ty jak możesz? Mógłby być Twoim ojcem!!! A może chodzi o pieniądze? Jako aurror na pewno nieźle zarabia co? Sprzedajesz sie jak dziwka?!
Shack poslal w jego kierunku Petrificus Totalus. Rudy opadl na zimna posadzkę z wyrazem nienawiści na twarzy. Czarodziej wziął roztrzęsiona dziewczynę w ramiona. znikąd pojawił sie dyrektor.
- Co tu sie dzieje?
- Ron sie dzieje. Obrazal Hermione. Nazwał ja dziwka bo sie ze mną zwiazala.
- Hm... Zostawcie to mnie. Juz puzno. Panno Granger proponuje aby Pani poszla juz do wieży, czasy mamy niespokojne lepiej nie paletac sie nocą po szkole.
- Oczywiście profesorze. Dziekuje.
Poslala ostatnie spojrzenie mężczyźnie w którego ramionach jeszcze chwile temu sie znajdowala oczekując namiętnej nocy. Rzucila okiem na wciąż spetryfikowanego Rona. Nie myślała ze kiedykolwiek uslyszy takie słowa od przyjaciela. Dziwka? Sprzadajaca sie za pieniadze? Nie mieściło sie jej to w glowie. Jak mogl zrobić jej cos takiego? Byla w stanie zrozumieć jego szok, pewnie myślał ze zostawila go dla jakiegoś innego ucznia ale nie miał podstaw by myśleć o niej w ten sposób. A co z Harrym? Czy jego myśli tez pujda w tym samym, obrzydliwym kierunku? Nie chciała o tym myśleć. Nie dzisiaj. Nagle poczula sie okropnie zmęczona, przytloczona, cala jej radość ulotnila sie jak kamfora. Zostala jedynie obawa nad tym co stanie sie jutro. Gdy dotarla w końcu do swojego dormitorium jedyne na co miała sile to żeby sie przebrać w piżamę i przykryć koldra.








Luna dziubala śniadanie. Za kilka minut miała iść z dyrektorem odwiedzić ojca. Wczoraj byla przy niej Ginny, wspierala ja. Ojcu oczywiście nic nie powiedzieli. Lepiej żeby zyl w niewiedzy. Nie byla w stanie mu powiedziec. Kiedy patrzyla w jego błękitne oczy tak podobne do jej własnych, widząc jego radość z tego ze jest przy nim... Poprostu nie dala rady. Spojrzała w stronę stolu nauczycielskiego. Jadł śniadanie. Byla mu na prawdę wdzięczna za to ze wstawił sie u dyrektora by codziennie choc przez chwile mogla widywać sie z ojcem. Nigdy by go o to nie podejrzewala. Ale z drugiej strony przeciez on tez byl człowiekiem, człowiekiem który stracił wcześnie oboje rodziców i byl sam na świecie. Nie miał zony ani dzieci... A właściwie to dlaczego? Nie byl taki zły jak juz się człowiek przyzwyczaił do nosa zajmującego wieksza polowe twarzy i włosów które wyglądają na tluste od godzin spędzonych nad oparami z eliksirów. Luna byla pewna ze spodobalby sie jakiejś kobiecie. A charakter... Nie byl latwym człowiekiem, ale byla pewna ze zlagodnialby mając przy sobie odpowiednia kobietę. I miałby wieksza nadzieje na jutro, cel w zyciu inny niż tylko manewrowanie między obozami wrogów i wybieraniem miedzy większym a mniejszym zlem. Nagle zdala sobie sprawę z tego ze musiała na niego patrzeć od kilku dobrych minut. I z czegos jeszcze. On tez ja obserwował, choc z jego twarzy jak zwykle nie dalo sie nic wyczytać.
- Ziemia do Luny!! Cos sie tak zapatrzyla na tego tlustowlosego nietoperza?
Oh, Ron jak zwykle konkretny.
- Zauwazylam ze lata mu kolo ucha gnebiwtrysk i zastanawiałam sie jak zachowa sie profesor gdy wleci mu do tego ucha.
Rzucił jej swoje spojrzenie w stylu "ciężko o druga taka wariatke" i znów zaczął wpychać sobie kielbaske do ust.
- Gdzie Hermiona? Wiem ze sie znalazła ale jeszcze sie z nią od tego czasu nie widziałam.
Ron i Harry popatrzyli na siebie i jeszcze intensywniej zaczęli palaszowac udając ze pytania nie bylo. Zerknela w stronę Ginny ale ta pokiwala Glowa dając znak ze tez sie z nią nie widziała. Ciekawe co u ich przyjaciolki. Spojrzała na zegarek na ręku jakiegoś chłopaka siedzącego obok.
- Musze juz iść. Ginny, poczekaj na mnie godzinę to razem pójdziemy do Hermiony, ok?
- Pewnie. Jesteś pewna ze chcesz iść dzis sama?
- Tak. Nie mogę ci przeciez ciągle zawracać głowy. Zajmij się swoja sprawa i rozmysleniami. Bo masz o czym myśleć.
Ruda pokiwala Glowa i spojrzała ukradkiem w stronę Harry'ego.




- Witaj tatusiu. Jak się dzis czujesz?
- Dobrze curenko. A co u ciebie? Jak w szkole?
- Dobrze, mamy sporo pracy i przygotowań do egzaminów na teleportacje ale daje rade. A jak ty sobie dajesz rade caly dzień sam?
- Oh, nie jestem tu sam. Przychodzi pewna mila dama z pokoju dalej i rozmawiamy na temat mugolskich stworzen, ma takie same oko i smykalke do tego jak my. Opowiadala mi wczoraj o tym ze koty ponoc widza duchy a w ich oczach można dostrzec druga stronę. Nigdy nie myślałem ze nawet zwykle mugolskie koty maja w sobie odrobine magii!!
- Cieszę sie. A cóż to za urocza dama? Ma męża?
Na twarz ojca wplynal rumieniec.
- No wiesz co...
- No wiem wiem. Od śmierci mamy jesteś sam. Najwyzsza pora byś sobie ulozyl życie.
Poczula uklucie w sercu mówiąc to zdanie. Nie zdarzy sobie ułożyć zycia. Umrze. Poczula palące łzy pod powiekami i szybko zamrugala czym udalo jej sie je odgonić.
- Nie ma męża, jest wdowa. Ale nie jest to nic romantycznego. Ot umilamy sobie na wzajem pobyt tutaj. A co z toba? Jakis mily chłopiec?
- Tato!
- No co ty możesz a ja juz nie?
Oboje sie rozesmiali po czym przekomarzali sie do konca wizyty.




Gdy wrucila do zamku czekala na nią Ginny i obie poszly do Hermiony. Zastaly ja w dormitorium pod koldra z oczami opuchnietymi od płaczu tak mocno ze ledwie mogla je otworzyc.
- Boże Hermiona co się stało? Cos z twoimi rodzicami?
Gdy gryfonka skonczyla opowiadać ani Ginny ani Luna nie byly w stanie wypowiedzieć nawet słowa. Pierwszy glos odzyskala Luna.
- Zawsze wiedziałam ze Ron nazbyt inteligetny nie jest, ale nigdy nie podejrzewalabym go o cos takiego. Jest zwyczajna swinia. Wybacz Ginny.
Ruda natomiast podwinela rękawy i z mina swiadczaca o tym ze jej brat ma poważne kłopoty ruszyla w stronę wyjścia z dormitorium.
- Ginny nie! Daj spokój. Zreszta Dumbledore powiedzial ze zajmie sie sprawa.
Widac bylo ze dziewczyna tak łatwo nie popuści ale wrucila na miejsce.
- Co zrobisz?
- A bo ja wiem? Kocham Kingsleya, ale Ron jest moim przyjacielem od lat. Nie umiem wybrać pomiędzy nimi. Chce po prostu być szczesliwa.
Znów zalala sie lzami a dziewczyny przytulily ja i jeszcze dużo czasu minęło zanim udalo im sie wyciągnąć przyjaciolke z lozka i zaciągnąć do kuchni by cos zjadła.


Luna wazyla wlasnie eliksir na potrzeby Zakonu. Nie byl jakos specialnie skomplikowany wiec mogla sobie pozwolić na rozmyslanie. A zastanawiala sie właśnie po raz kolejny dlaczego Snape jest cale życie sam. Bylo jej go okropnie szkoda, zreszta podobnie jak jej ojca. Obaj powinni sobie jeszcze ułożyć życie. Pytanie które wypowiedziała opuścilo jej usta zanim zdarzyla pomyśleć.
- Czemu nie ma Pan zony?
Zalegla cisza podczas której krukonka wstrzymala oddech przeklinając sie w duchu za własną glupote. Spodziewala sie krzyku, odjęcia przynajmniej 100punktow i dożywotniego szlabanu. Jednak to co zrobil sprawila ze nie byla  w stanie nawet drganac. Wstal od biurka i powoli, bardzo powoli obszedl jej lawke i stanął za nią. Byl tak blisko ze czula na plecach jego klatę. Nachylil sie nad jej uchem i przesunal kosmyk który wydostal z jej koka muskajac przy tym delikatnie skore na jej szyji. Serce zaczelo bic jej jak oszalałe, rumieniec wstąpił na policzki. Zapragnela by dotknal ja jeszcze raz. Jedwabistym głosem zapytal
- A co, chcialabys zostac kandydatka?
Dreszcz przeszedł przez jej plecy. Ale nie byl to dreszcz strachu. Ten byl inny, taki jakiego jeszcze nigdy nie czuła. Cos zaklulo ja w podbrzuszu.
- Nie odpowiesz? Zabrakło języka w gębie?
Wiedziala ze jak się odezwie to glos ja zawiedzi wiec tylko przytaknela glowa. Odsunal sie od niej na krok i huknal tak ze aż zalowala ze nie jest glucha.
- W takim razie następnym razem zanim zadasz mi pytanie nie związane z eliksirem który właśnie ważysz radze ci zapomnieć ci o nim ponownie! Kim jesteś by zadawać mi takie pytanie? Minus 50 punktów i szlaban do swiat codziennie z wyjątkiem niedziel u mnie. Po zwyczajowych spotkaniach będziesz przez godzinę czyścić kociolki. Zaczynasz od dzis. Do roboty!
Az podskoczyla. Serce bilo jej jak oszalałe, nie wiedziała jakim cudem zmusila swoje ciało do posłuszeństwa by dokończyć eliksir. No i jeszcze te kociolki... Chwycila szmatę i zaczela szorowac te wstrętne garki jak zwykla je nazywac w chwilach złości. Co dziwne godzina dość szybko jej zleciala. Wychodząc spojrzała na zegar wiaszacy na ścianie. Prawie północ. Wybaknela jedynie życzenia dobrej nocy i szybko udala sie do swojej wierzy. Dopiero gdy leżała juz w łóżku pozwolila sobie na glebszy oddech. Znów zrugala sie za swoja glupote i iście gryfonskie zachowanie gdy dotarlo do niej co oznaczal tamten dreszcz który przeszedł przez jej ciało. Miała ochotę zapaść sie pod ziemie choc tlumaczyla sobie ze jako osoba inteligetna nie powinna rozważać tak niedorzecznej nieewnentualnosci. Co nie zmienialo faktu ze przerazal ja wniosek do którego właśnie doszla. Jej ciało zareagowalo jak ciało kobiety na bliskość ciała mężczyzny, zupełnie nic nie robiąc sobie z faktu ze owym mężczyzna byl dwa razy od niej starszy, najbardziej przerażający nauczyciel w histori czarodziejow, a prawdopodobniej tez mugoli. Zamknela oczy po czym natychmiast otworzyla gdy przed oczami stanela jej tamta scena i wręcz czula jego ciało przy swoim. Znów  przez jej ciało przedl ten nowy dla niej dreszcz. W dodatku doskonale pamietala ze w tamtej chwili pragnela by dotknal ja ponownie, i znowu, i jeszcze. Na Merlina, to będzie ciezka noc...


Harry słuchaj relacji Rona z szeroko otwartymi oczami i nie dowierzał ze to wszystko działo sie na prawdę. Hermiona i Kingsley? Ze co? Jego umysl wyjątkowo mocno zwolnil skoro ta informacja niedotarla jeszcze od jego świadomości. A jego najlepszy przyjaciel zachowal sie jak... Brak mu bylo określenia. Z jednej strony rozumiał zlosc chłopaka - dziewczyna zostawila go dla faceta który mógłby być jej ojcem. Ale żeby oskarżać ja o puszczanie sie dla pieniędzy? Nawet jak na Rona to bylo naprawde okropne. W dodatku czul sie częściowo winny. Gdy rudy klucil sie z gryfonka w Pokoju Wspólnym to nie przerwał mu, nie stanął w jej obronie mimo ze juz wtedy wiedział ze przyjaciel zle robi i zle ja ocenia. Myślał ze ten sam do tego dojdzie i ostatecznie ja przeprosi i będzie jak dawniej. Byl glupi. Gdyby wtedy z nim porozmawial może teraz nie byloby problemu.
- A wiesz co w tym jest najgorsze? Dumbledore ma dzis zwolac caly Zakon a ja oficjalnie przy wszystkich mam ja przeprosić! Za żadne skarby! Nie będę przepraszal ja za to ze ta sie puscila z jakimś starcem zamiast być ze mną!
Ron byl czerwony tak bardzo ze nie bylo różnicy miedzy twarzą a włosami.
- Ron, naprawde uważasz ze to jest najgorsze?
- A niby co?
- To, ze obraziles Hermione, mimo ze na to nie zaslugiwala.
- Jak to nie zaslugiwala?!
- No nie.ja rozumiem ze jestes zly na to ze cie zostawila dla innego ale nawet jak na siebie to przesadziles. To Hermiona. Nasza kochana Hermiona bez ktorej nie przezylibysmy juz w pierwszej klasie, Hermiona ktora zawsze stala po naszej stronie, ktora robila za nas prace domowe. A ty potraktowałeś ja jak pierwsza lepsza dziwke. Ledwie mogę na ciebie patrzeć. Przeprosiny przy całym Zakonie to i tak malo za to co zrobiles.
Zostawił go samego. Chyba nigdy nie dal mu takiej repremendy. Ale wiedział ze dobrze robi i miał nadzieje ze Rudy zrozumie ze jego postepowanie jest zle. Teraz musi znaleźć Hermione i ja przeprosić.


Snape siedzial w fotelu przed kominkiem nad opaslym tomem pełnym skomplikowanych, zadko urzywanych składników eliksirów. Byly juz eliksiry praktycznie na wszystko - od kaca począwszy po te które powstrzymują proces starzenia sie lub nawet powodują powolna i bolesna śmierć. A teraz, po raz pierwszy od lat znalazł możliwość wynalezienia nowego eliksiru. Nie przegapi takiej okazji. Jesli mu sie uda to oprucz slawy i orderu Merlina pierwszej klasy uratuje życie człowieka. Może nawet kilku. Przed oczami stanely mu te wszystkie osoby które szanuje i które szanują jego, i fakt ze może je uratować jest najwieksza motywacja. Pomyśl pojawił sie z nikad gdy zrozumiał ze Lovegood nie musi umrzeć. Bo gdyby tak stworzyć eliksir który sprawi ze zamiast śmierci człowiek zapadnie jedynie w śpiączkę? Później oczywiście trzeba będzie wymyślić cos żeby ich skutecznie z tej śpiączki wybudzić ale zanim do tego dojdzie troche minie. Ustalil juz z dyrektorem ze puki co Lovegood zostanie u Munga, i dopiero jak będzie miał pewność ze mikstura działa Dopuszcza go do misji. Nigdy nie darzyli sie z Ksenofiliusem jakimś uczuciem przyjaźni, ale to Filius wraz z Minerwa i Weasleyami zaakceptował go jako pierwszy. Jesli byla szansa na uratowanie go to musi spróbować. Wraz z mysla o Lovegoodzie w myślach pojawila sie jego córka. Luna. Musial przyznać ze gdy dostal ja do pomocy obawial sie ze będzie gorzej. Nigdy jej nie lubial. Ale w ciagu ostatnich tygodni nauczył sie akceptować ja w swojej pracowni i musial przyznać acz niechętnie ze ma smykalke do eliksirów. Mistrzem nie ma szans zostac, ale z drugiej strony tylko ona i Granger w miare pojmowaly o co wogule w jego specjalizacji chodzi. Wnosila odrobine swierzosci w te zatechle zimne lochy. Byl nawet w stanie, choc niechętnie przyznać sie przed samym sobą ze przyzwyczaił sie do jej codziennej obecności. A teraz przez jej glupote będzie miał ja codziennie o godzinę dluzej. Wrucil wspomnieniami do sytuacji sprzed zaledwie godziny. Dotknal tego delikatnego kosmyka który zawsze umie wydostać sie z jej koka i śmie dotykać jej abalastrowej drobnej szyji. Nie wie czemu postanowił ja w ten sposób ukarać. Mogl od razu na nią nakrzyczeć, dać szlaban i po sprawie. Ale nie, zerwał sie jak gowniaz i stanął tak blisko niej ze czul jej ciało swoim i jeszcze szeptać jej do ucha. Nie byl w stanie wytłumaczyć tamtego okropnego zachowania. Ale musial znów przyznać przed samym sobą ze podobała mu się jej drobnosc, delikatność, zarys piersi pod mundurkiem, zgrabne lydki. Boże, nigdy nie myślał w ten sposób o żadnej uczennicy. Nasuwal sie wiec tylko jeden wniosek - należy udać sie do domu pociech dla samotnych mężczyzn na Nokturnie. Tak, fakt ze patrzył na to dziwadlo jak na kobietę byl efektem długiego celibatu. Ile to juz minęło? Niepamietal. Zatem ma juz zadanie na weekend. Dobry sex zalatwi sprawę. Ponownie pograzyl sie w lektorze robiąc notatki odnośnie składników jakich mógłby spróbować użyć. Wypil jedna kawę, później jeszcze trzy, a gdy w końcu przewertowal caly tom i miał 3 strony pergaminu zapelnione notatkami uznal ze wypadalo by sie przespać. Ledwie sie położył a juz zapadl w niespokojny sen.



























































































niedziela, 13 września 2015

Rozdział XXVII

Witajcie!
Choc nie ma tych 5 komentarzy o które prosiłam dodaje nowy rozdział. Choc troche doluje mnie to ze ciężko komukolwiek zostawić choc krótki znak ze czytają. Bo widzę ze blog jest odwiedzany, czasem nawet po 80 wyświetleń dziennie. Mniejsza z tym.
Rozdział dość dlugi, mysle ze wyszedł dobrze. Przepraszam ze nie bylo Hermiony - nie bylam pewna czy chce ich polaczyc. Ale w końcu sie zdecydowałam. Rozważam jeszcze jeden paring, dość nietypowy. Nie wiem czy się nie zgorszycie :P ale i byloby troche wesoło w związku z ta para. Jeszcze zobaczę.
Miłego czytania.


Rozdział XXVII
Luna wpatrywała sie w baldachim. Nie wiedziała od ilo minut, godzin... Nie chciała wiedzieć. Jej ojciec umrze, i to niedługo. A ona nie będzie mogla na to nic poradzić. Miała ochotę umrzeć razem z nim. Jak jego nie będzie to zostanie sama. Calkiem sama.... Kolejna łza splunęła po jej policzku. Nie miała juz sily płakać. Przez ostatnie godziny plakala tak mocno ze jedyne co mogla teraz robic to leżeć i patrzeć w ten przeklęty niebieski baldachim. Choc jej ojciec żył, i z tego co powiedział dyrektor czul sie dobrze ona juz czuła sie jakby przeżywała jego żałobę. A jak jutro spojrzy mu w oczy wiedząc o zbliżającym sie końcu jego zycia? Nie byla w stanie. Poprostu nie mogła. Kolejne łzy spłynęły po jej policzkach. Czuła ze znów nadchodzi kryzys i ze go nie powstrzyma. Myślała ze juz nie ma sil na szloch. Myliła sie. Zawyla w poszuke a jej ostatnia mysla bylo aby jej bol w końcu sie skończył.






Remus otworzył oczy. Świtało, w kominku dogasał ogień. A w jego ramionach leżała Ona. Widac spędzili przytuleni cala noc. Zatopił nos w rudych włosach wdychając jej zapach zastanawiając sie co się tak na prawdę dzieje miedzy nimi. Znal ja odkąd pierwszy raz zaczął nauczać w Hogwarcie. Wtedy ona byla mala dziewczynka, ktora bala sie własnego cienia po tym co wydarzyło się w komnacie tajemnic. I byla taka aż do jej czwartego roku. Wtedy cos sie zmieniło. Stala sie bardziej odważna. Zaczęła sie zmieniać zarówno psychicznie jak i fizycznie. Musial przyznać ze juz wtedy, jako mężczyzna docenial jej urodę. Ale mimo wszystko, dotychczas traktował ja jedynie jako córkę przyjaciół, uczennice. A w tym roku cos sie zmieniło. Zaprzyjaźnili sie. Choć juz wcześniej wiedział ze staje sie kobieta, to dopiero teraz ta świadomość dotarla do niego w stu procentach. Nie byla juz ta przerażona dziewczynka jaka poznał. Była młoda, dzielna, choć nie będąca swoich uczuć kobieta. Upierała sie ze kocha Harry'ego, i nie twierdzi oczywiście ze kłamie. Raczej byl przekonany ze ona sama nie zdaje sobie sprawy z tego ze zwyczajnie uparła sie go kochać. Zaciagnal sie jej zapachem jak narkotykiem. Kiedy stała sie dla niego czymś więcej? Bo nie mógł sie dalej oszukiwać ze to co przy niej czul to jedynie troska a córkę ludzi którzy są dla niego jak rodzina. Teraz, wpolezac na niewygodnej sofie, trzymając ja w ramionach poczuł ze to jest to o czym zawsze marzył. O kobiecie takiej jak Ginny. Ale wraz z ta świadomością dotarła również ta ze nie ma prawa o nią zabiegać. Nawet zapominając o tym ze byla jego uczennica, o różnicy wieku, o jej rodzicach nie mogl zapomnieć o Harry'm który traktował go jak ojca odkąd Syriusz nie żyje, i o Tonks ktora kochala go ponad życie. Po za tym on był starym wilkolakiem, a ona piękna młoda dziewczyna z całym życiem przed nią. Nią miał prawa myśleć o niej jako kimś więcej niż przyjaciółka. Spojrzał na policzki na które opadały jej rzęsy. Z gola w gardle pozwolił sobie na ten jeden pocałunek w czoło. Łza splynela po jego policzku.




- Luna! Budź sie! Ile można spać?
Nie miała sily otworzyc opuchniętych od całonocnego płaczu oczu. I nie chciała. Bo to znaczyło by kolejny dzień. Dzień w ktorym musi stawić czoła ojcu, i przyjaciołom. I który musi przetrwać ze świadomością ze jej ojciec właśnie spedza swoje ostatnie chwile zycia na tym padole.
- Luno Lovegood, kaze Ci w tej chwili otworzyc oczy albo obleje cie zimna woda. Juz minęło południe.
Minęło południe? Jak to możliwe? Pamiętała jak patrzyła w okno gdy niebo stawało sie coraz jaśniejsze. Musiała zasnąć o świcie. Choc bylo jej wszystko jedno czy zostanie oblana zimna woda czy nie otworzyła czerwone oczy a gdy te przyzwyczaiły sie do słońca wpadającego do wierzy zobaczyła zatroskaną twarz przyjaciolki.
- Luna, co się stało?
Przetarla oczy. Nie byla jeszcze gotowa na odpowiedz. Nie wiedziała czy kiedykolwiek będzie.
- Sądząc po twojej desperacji aby mnie obudzić zgaduje ze u ciebie dzialo sie sporo. Jak randka z Harry'm?
- Nie kochana, najpierw ty. Widzę ze musiałaś przepłakać cala noc.
- Ginny, proszę...
Cos w jej oczach musiało przekonać gryfonke bo zaczęła opowiadać. Najciekawsza byla końcówka.
- Gdy sie obudziłam było juz rano a on spal i dopiero jak się ruszyłam to otworzył oczy. Boże to bylo takie niezręczne! A on jedynie wypuścił mnie z ramion, zaproponował herbatę i zachowywał sie jak by nic się wogule nie stalo!!
- A chciałabyś aby zachowywał sie inaczej?
Ginny wpierw pobladła, następnie sie zarumieniła a na koniec posmutniała.
- Nie wiem. Jednej strony tak, z drugiej nie... Oj sama nie wiem! To takie trudne! Kocham Harry'ego, ale Remus tez nie jest mi obojętny. Można kochać dwuch mężczyzn jednocześnie?
- Mysle ze tak. No bo skoro możemy jednocześnie kochać ojca i męża to czemu nie ojca, chłopaka i tego trzeciego? Ale Ginny... Zanim zaczniesz rozważać czy kochasz Harr'ego i Remusa na raz, lepiej rozważ czy kochasz tego pierwszego w ogóle.
Ginny zamyslila sie.
- Kocham Harry'ego. Jestem pewna. Nie wyobrażam sobie zycia bez niego.
- Ja nie wyobrażam sobie zycia bez Ciebie. I kocham Cie. Nie w sposób romantyczny, ale jak siostrę. Na świecie jest wiele rodzajów miłości. I fakt ze nie wyobrażasz sobie zycia bez niego nie znaczy ze to on jest tym jedynym.
Ginny zamilkła przetrawiajac to co powiedziała Luna a ta w tym czasie miała chwile na zastanowienie sie jak powie o tym co się stało w nocy przyjaciołom. Po dobrych kilku minutach ciszy odezwała sie ponownie ruda.
- A co z Toba? Co się stało?
Westchnęła i policzyla w myślach do dziesięciu w nadzieji ze sie uspokoji i z miare normalnie przekaże wiadomość gryfonce. Ale głos ja zawiódł. A wraz z głosem tez oczy z których wypływały łzy, ręce które sie trzesly, i wogule czuła sie jak by jej życie nagle przestało miec sens. Opowiedziała jej cały poprzedni wieczór. Pod koniec Ginny plakala razem z nią. Chwyciła ja w objęcia i razem płakały przytulone aż obie nie miały sil po czym zapadly w sen.


Gdy Ginny sie obudzila byla juz prawie pora obiadowa. Nie spala długo, ale nawet ten krótki czas pozwolił jej na regeneracje i jako takie ułożenie myśli. Kwestie Remusa i Harry'ego musi odłożyć na później. To nie ucieknie. A Lunie trzeba pomuc. Widząc ze dziewczyna ledwo sie trzyma. Spojrzała na twarz blodnynki. Wygladala jakby postarzała sie o przynajmniej 10lat. Sprawę dodatkowo pogarszały podkrążone, czerwone oczy i nos. Dotknęła jej policzka. Tak bardzo jej współczuła. Sama nie dawno straciła brata ale to bylo co innego. W jej przypadku to sie poprostu stało. Za to do Luny.... Nie byla nawet w stanie myśleć jak ta sie czula. Miała świadomość ze jej ojciec na dniach umrze, i nie mogla nic z tym zrobić. Teoretycznie mogla poprosić dyrektora aby nie wysyłał go na misje ale prawda jest taka ze jak jest mu pisane danego dnia umrzeć to umrze nie zależnie czy stanie sie to na polu bitwy czy we własnym łóżku. A sama z doświadczenia wie ze świadomość iż umarł w walce będzie lepsza. Ale nie pozwoli jej odczuć braku rodziny. Nie pozwoli by krukonka została sama. Nie da jej nigdy odczuć samotności. Choćby miała z nią być w dzień i w nocy. Ale teraz musi ja obudzić aby ta cos zjadła. Musi cos zjeść inaczej calkiem opadnie z sil od tego placzu i jeszcze sie odwodni a dzis miała sie spotkać z ojcem. No właśnie. Jak ona spojrzy mu w oczy? Boże, Luna... Postanowiła w ciagu sekundy. Pójdzie razem z nią. Nie może jej zostawić samej. Nie w takiej chwili. I nie może jej pozwolić rozczulać sie nad sobą. Na zalobe jeszcze będzie miała czas.
- Luna, budź sie, juz czas na obiad...




Severus Snape dłubał właśnie widelcem schabowego z mizeria i ziemniakami jakiego miał na talerzu i rozglądał sie po Wielkiej Sali. Od rana nie widział Lovegood. Gdzie ona sie do cholery podziała? Gdy obiad dobiegł prawie końca a jej wciąż nie bylo nie ma co się dziwić ze odetchną z ulga gdy zobaczył ze wchodzi do Sali w towarzystwie Weasley. Jedno spojrzenie i juz wiedział ze dziewczyna cala noc przeplakala. Niech to szlag. Nie powinna robic z sobie teraz zaplakanej rozlazlej kluchy. Zostalo jej kilka ostatnich dni z ojcem, niech je kurwa pozytywnie wykorzysta! Zlosc wzbierala w nim od środka.
- Severusie, co się dzieje?
No tak, na domiar złego Minerwa akurat dzisiaj musiała zauważyć jego wyjątkowo zly humor. Albo inaczej. Zawsze musiała zauważyć jego wyjątkowo zly humor.
- Nic.
- Taa.... A Voldemort zaprosil nas dzisiaj na swój pokaz tanga w parze z Bellatrix.
Postanowił zastosować taktykę pominiecia sarkazmu milczeniem choc wiedział od razu ze to nie ma sensu bo prędzej czy później nauczyczycielka i tak wyciągnie z niego co się stało.
- Severusie, wiesz ze i tak mi powiesz. Czy nie lepiej powiedziec mi o co chodzi bez godzin mojego chodzenia za toba krok w krok do czasu aż mi powiesz? Zaoszczędzisz nam czas i nerwy.
No dobra, niech jej będzie.
- Slyszalas o Lovegood?
Posmutniała w ułamku sekundy. Czyli słyszała.
- Tak wiem. To straszne. Ale czy to cie martwi czy to tylko zmiana tematu żeby odwrócić moja uwagę?
Zerkała na niego podejrzliwie.
- Powinna wykorzystać ten czas co im został lepiej niż sie mazgajac i juz przeżywając zalobe.
Starsza kobieta patrzyla na niego uważnie.
- Tak. Tez tak uważam. Może byś jej to uświadomił?
- Ja? A niby czemu? Jestem opiekunem slizgonow a nie krukonow. Idź z tym do...
- Wiem. Ale wiesz, sporo czasu spędzacie ostatnio razem a z Filckiem nigdy sie zbytnio nie dogadywała.
To akurat fakt. Filck jak zwykli go nazywać inni nauczyciele nigdy nie podzielał zrozumienia Luny do dziwactw jej ojca i jej własnych.
- Mnie tez nie lubi.
- Lubi nie lubi ale na pewno szanuje i ceni twoje zdanie. W końcu pomogłeś jej w tej delikatnej sytuacji z czarna magia. Jestem pewna ze w tej kwesti tez cie posłucha. Porozmawiaj z nią.
Nie odpowiedział, zamiast tego ze złością ukroił schabowego i zaczął go przeżuwać. On, Severus Snape, prawa ręka Czarnego Pana ma niańczyć jakąś małolatę ktora nie może sobie poradzić z czymś co się jeszcze nawet nie stalo? To chyba jakiś żart.




- Lovegood, do gabinetu, za mną.
Luna nie wiedziała co powiedziec. Podłubała trochę obiadu do którego zmusili ja przyjaciele i miała juz iść do dyrektora razem z Ginny ktora zaoferowała sie z nią być gdy przeszkodził im Snape.
- Spoko, poczekam.
Ruda oparła sie o parapet a krukonka ruszyła za czarodziejem w czarnych szatach. Po kilku minutach stała przed jego biurkiem.
- Wezwałem Cie ponieważ chce żebyś sie ogarnęła. Wiem co się stanie. Wiem ze to nie uniknione. Ale wiem tez ze twój ojciec jeszcze żyje to nie powinnaś jeszcze przechodzić żałoby a cieszyć sie z tego czasu co Wam pozostał.
Nie spodziewała sie takich słów z ust nauczyciela eliksirów. Jego glos był łagodny, spokojny, wręcz w. Gdzie podział sie wrzeszczący nieprzyjemny nietoperz z lochów?
- Dziekuje profesorze.
- Obiecaj mi ze nie będziesz na razie myśleć o przyszłości. Porozmawiam z profesorem Dumbledore aby codziennie na godzinę pozwalal ci na widzenia sie z ojcem.
Odebrało jej mowę. Stała jak wryta i nie byla w stanie ani sie odezwać ani ruszyć.
- Nawet nie podziękujesz?
- Dziekuje. Na prawdę. Po prostu sie nie spodziewałam....
- Idź juz. Weasley czeka.
Chciała podejść, przytulic mu i wtedy podziękować ale zrobiła tylko to ostatnie po czym wyszła z gabinetu.




Hermiona siedziała nad pracą domową i poraz pierwszy nie mogla sie na niej skupić. Jej glowa byla zawalona tyloma rzeczami... Tragedia Luny, dokumenty nad którymi pracowała dla Zakonu, egzaminy końcowe, test dla przyszłych aurorow, wojna, w końcu Ron i Kingsley. W sumie w chwili obecnej najbardziej przeszkadzali jej ci ostatni. Ron. Nie wiedziała co z nim zrobić. Chłopak wiedział ze to co jest miedzy nimi jest bez sensu. Ona nie kocha jego, on jej. Po co to dalej ciągnąć? Ale on sie upieral żeby próbowali. No i po co uszczęśliwiać sie na sile? Tym bardziej ze jej uczucia zaczęły kierować sie w kierunku Kingsleya, i wiedziała ze ona tez nie jest mu obojetna? Nie, to bez sensu. Musi koniecznie porozmawiać z Ronem. Zamknęła książki i po raz pierwszy w zyciu wyszla z biblioteki z niedokończoną praca domowa. Rudego znalazła w Pokoju Wspólnym grającego z ponuro wyglądającym Harry'm w szachy czarodziejów.
- Hej Harry! Ron możemy pogadać?
Chłopak posłał czarnowlosemu spojrzenie którego znaczenia nie zrozumiała po czym wstał z fotela i ruszył za nią w stronę jednej z wnęk dających odrobine prywatnosci.
- Tak kochanie?
O Boże. Nazywa ja kochaniem.
- Ron, musimy pogadać.
- No wiem, juz powiedzialas. Tylko nie wiem o czym.
- Jak to o czym? O nas!
- O nas? Przeciez jest cudowne!
Chwycił ja za rękę.
- Nie Ron, wcale nie jest i dobrze o tym wiesz. To co jest pomiędzy nami to nie jest to co staramy sobie wmówić od ponad roku.
- Ale przeciez...
- Przeciez co?
- Przeciez jest nam dobrze w łóżku i wogule...
- Jest nam, czy Tobie dobrze w łóżku? A po drugie, Ron, życie to nie tylko lozko!
- Jak to, zle ci ze mną podczas seksu?!
Hermiona rozejrzała sie po pokoju wspólnym ale nie wydawalo sie aby ktos słyszał jego pełnego wyrzutów pytania. No tak, z jej wypowiedzi zapamiętał tylko to co urazalo jego męskie ego.
- Ron, nawet nie o to chodzi. Nie pasujemy do siebie.
- Co, przemądrzała kujonka nie może być kim takim jak ja? To ze nie znam wszystkich podręczników na pamięć nie znaczy ze nie mogę zapewnić ci szczęścia!
- Ron...
- Co Ron Ron? - podszedł do niej, chwycił ja za rękę i popatrzył w oczy. Wiedział ze zawsze jak to zrobil to ona litowala sie nad nim i ustępowała. Ale ile można? Ile można trwać w związku w ktorym sie być nie chce? Jeszcze miesiąc, rok, cale życie? Może gdyby nie wojna to znów przymknęła by oko i zyla tak dalej. Ale fakt ze śmierć może ja dopaść w kazdej chwili sprawiala ze nie mogla sobie powiedziec 'mam jeszcze czas, może go pokocham'. Nie. Nie chciała umrzeć żałując ze oszukiwala i jego i siebie, i ze przez to bezsensowne kłamstwo nie miała tego czego pragnęła na prawdę. Wziela głęboki oddech i wyrwala dłoń z jego reki.
- Nie Ron. To koniec.
Na jego twarzy malowało sie przerażenie, później niedowierzanie a na koniec złość.
- Masz innego? Spalas z nim? Na pewno. W końcu powiedzialas ze nie jest ci ze mną przyjemnie. Pewnie pierdolil cie lepiej niż ja?!
Zlosc wypełniła ja cala od końców palców u stup aż po końcówki włosów na glowie.
- Ronaldzie, jak możesz?!
- Oczywiście ze mogę! Ma większego? Mój Ci nie wystarcza? A może lepiej Cie lize?!
Trzasła go w twarz i odwróciła sie by odejść. Cały pokój wspólny patrzył na nich. Wszystko słyszeli. Miała ochotę zapaść sie pod ziemie. Chciała uciec do łazienki dziewcząt i płakać do utraty sił tak jak wtedy w pierwszej klasie. Ale zamiast tego z uniesiono wysoko glowa przemierzyła całe pomieszczenie do wyjścia. Ze wszystkich tylko Harry miał odrobine przyzwoitości aby przynajmniej udawać ze jest mega zajęty szachami niż słuchaniem ich kłótni. Nagle uświadomiła sobie ze zawiodła sie nie tylko na Ronie, ale tez na Wybrańcu. Byli przyjaciółmi. Jak mogl tak po prostu sluchać jak jest obrazana? Czemu nawet nie spróbował powstrzymać jej byłego chłopaka? Zawiodła sie na nich obu. Gdy tylko portret za nią zamknął przejścia rzuciła sie pędem w stronę łazienki dziewcząt na trzecim piętrze. Plakala nad upokorzeniem jakie zapewnił jej Weasley i nad utrata przyjaciela, i nad rozczarowaniem nad zachowaniem ich obojga, nad wojna, nad tym wszystkim co się teraz dzialo. Była silna, ale każdy miał chwile słabości. To byla dla niej ta chwila. Chwila kiedy czula ze to wszystko nie ma sensu, ze ma dość walki, dość patrzenia na wszystko w koło, na zło całego świata, kiedy czula ze jedyne czego chce to zasnąć i nigdy sie nie obudzić żeby nie musieć przeżywać kolejnego strasznego dnia. Nie wiedziała ile czasu siedziala na muszli klozetowej wypłakując oczy w papier toaletowy gdy poczuła ze nie jest sama.
- Hermiona?
To była Jęcząca Marta.
- Czesc Marto. Co tam?
Duch patrzył na nią z troska w oczach.
- Nie gorzej niż u Ciebie.
- Ah...
- Nie myśl o tym.
- A wiec juz nawet duchy wiedza?
Kolejne spazmy placzu przeszły przez jej ciało zanim sie uspokoiła.
- Tak. Wiemy. Wiemy ze Ron to gnojek. Nie miał prawa tak z toba rozmawiać nie zależnie od tego co się miedzy wami stalo. Zreszta Prawie Bezglowy Nick i profesor McGonagall juz z nim rozmawiali na ten temat. Teraz wszyscy cie szukają.
- Kto mnie szuka?
- Prawie wszyscy. Ostatni raz widziano cie ponad 5godzin temu jak wychodziłaś z pokoju wspólnego.
Ponad 5godzin? O matko...
- To ja juz chyba pójdę...
- Dobrze zrobisz. Nie żebym nie byla zadowolona ze ktos w końcu mnie odwiedził. Nikt juz nie pamięta starej Jeczacej Marty...
- Dziekuje Ci. I obiecuje wpadać.
- Dzieki. A teraz powodzenia. Kingsley szaleje odkąd dyrektor mu powiedzial ze nigdzie nie mogą cie znaleźć.
- Na prawdę?
- O tak... Och, gdyby mnie ktos tak kochal...
- Kochal? Ale...
- Co ale? On cie kocha glupia! I ty masz być ta mega inteligetna?
- To znaczy zauwazylam ze miedzy nami cos sie dzieje ale...
- No to juz wiesz. A teraz lec do biedaka zanim zacznę zalowac ze nie jestem na twoim miejscu.
Hermiona wyszla z łazienki u ruszyla w stronę gabinetu opiekunki gryfindoru aby wyjaśnić ze nic jej nie jest. Gdy byla juz w pobliżu usłyszała swoje imię.
- Hermiona!
Odwróciła sie w stronę z którego dobiegał glos Kingsleya. Biegł w jej stronę a jego fioletowa szata powiewała za nim niczym u supermena. Dobiegł i od razu chwycił ja w ramiona i całował ją w głowę.
- Hermiono, gdzieś ty sie podziewała tyle godzin?
Spojrzał w jej oczy po czym znów przytulił ja mocno. Czuła jak obsypuje pocałunkami jej włosy. Nie wiedziała co robic aby pokazac mu jak bardzo jej zalezy ale instynkt jej pomógł. Uniosła delikatnie głowę a on nie przestawał zaznaczać jej włosów i twarzy pocałunkami. Az jego usta doszly do jej. Chwycił jej zachłannie z desperacja w posiadanie, wkładając w to cale swoje uczucie do niej. Nie byla mu dlużna. Całowali sie szaleńczo na środku korytarza gdzie każdy mogl ich zobaczyć ale nie zawracali sobie głowy. Liczyła sie tylko ta chwila. Tylko oni, ich przyspieszone serca i oddechy, ich tańczące wspólnie języki. Byli w raju.
















środa, 26 sierpnia 2015

Rozdział XXVI

Oto jestem z nowym rozdziałem. Szczerze mówiąc nie myślałam ze dodam jeszcze cos w tym miesiącu ale odwiedził mnie Pan Wena i oto jest. Troche sie dzieje, mam nadzieje ze wam się spodoba i nie zabijecie mnie ze mecze nasza bohaterke. A z Harry'ego dalej robię gnojka. Może kiedys przestane sie nad nim znęcać.
Liczę na komentarze bo następny rozdział pojawi sie dopiero gdy będą przynajmniej 5.
Buziaki


Rozdział XXVI
Luna siedziała na transmutacji wpatrując sie nieprzytomnym wzrokiem w profesor McGonagall. Wczoraj prawie sie wydała. Jak mogla być taka głupia? Musi uważać. Od wczorajszego wyjścia z gabinetu Snape'a wmawiała sobie ze myśli o wczorajszym wieczorze kręciły sie tylko wokoło tego ze omal sie nie wydala. Ale okłamywała sie. W rzeczywistości myślała o nim. O jego silnych dłoniach zaciskających sie wokół jego nadgarstków gdy prawie na nim leżała (prawie leżała!!!!) o oddechu który prawie czuła na swojej skórze, o twarzy poznaczonych zmarszczkami - o wiele większymi niż te które maja zwykle mężczyźni w jego wieku co bylo zapewne efektem stesu i cala ta podwójną gra - i czarnymi oczami zdającymi sie przeszywac ja na wskroś, obnarzac jej dusze. Tych oczu właśnie najbardziej nie mogla zapomnieć. Nawet nie wiedziała kiedy skończyła sie transumtacja a później zaklęcia i obiad a ona wciąż nie mogla sie pozbyć tych oczu ze swoich myśli. Nagle do miejsca gdzie siedziala pomiędzy Ginny i Harrym którzy wciąż byli w stanie wojny podleciała sowa. Zdziwiona wzięła do reki list zaadresowany do niej dając przy okazji donosicielce kawałek ciastka i wyjela wiadomość.


Zapraszam dzis po obiedzie do mojego gabinetu.
Albus Dumbledore


Pewnie juz wie o jej wczorajszej wpadce. Nie czekając na koniec obiadu zarzula torbe na ramie i ruszyla w stronę gabinetu. Wypowiedziała hasło i z sercem na ramieniu weszla do środka.
- Witam panno Lovegood. Cieszę sie ze juz jesteś. Mam dla ciebie świetną wiadomość.
Tego sie nie spodziewała.
- Tak?
- Twój ojciec sie obudził. Jesli jego stan nie ulegnie zmianie to jutro wypiszą go z Munga.
Minęło kilka sekund zanim do niej dotarło.
- Tatuś? Obudził sie? O Boże...
Łzy radości popłynęły po jej policzkach. Nie mogła zaczerpnąć tchu, a jej pierś przepełniała radość jakiej nie czuła od miesięcy. Jej tatuś zyje i znów jest z nią!
- Mogę go zobaczyć?
- Dzis jest do niestety nie możliwe, dzień wewnetrzy w szpitalu. Przyjdź jutro po poludniu, przeniosę cie prosto do Nory byś mogla sie z nim na spokojne zobaczyć.
- Dziekuje profesorze. Od dawna nie bylam tak szczęśliwa.
- Domyślam sie. A teraz zmykaj, chyba nie chcesz sie spuznic na eliksiry?




Wpadla do sali o ulamek sekundy za późno. Ale nie obchodziło jej to. Nie dzis. Dzis nic, kompletnie nic nie moglo popsuć jej humoru.
- Minus 10 punktów Lovegood.
- Dzień dobry profesorze. Przepraszam za spóźnienie - odpowiedziała radosnym tonem.
- Minus 5 punktów.
Nawet nie zwrucila uwagi na ta stratę. Usiadła rozanielona wpartujac sie w tablice. Lekcja przeleciała jej jeszcze szybciej niż poprzednie. Uwazyla idealny eliksir wesołych nóg za co Snape odjal jej kolejnych 5 punktów. Chyba byl dzis w złym humorze. Jednak ona miała to gdzies. Nic nie sprawi ze będzie sie dzis smucić. Dzis jest najlepszy dzień od kilku dobrych tygodni.
- Luna, cos taka wesola?
- Ginny, uściskaj mnie. Mój tatuś sie wybudzil!!!
Wyszly juz z eliksirów i podarzaly właśnie do biblioteki.
- Na prawdę?! Luna, to cudownie!!!
- Wiem. Jutro sie z nim zobaczę. Juz nie mogę sie doczekać.
- Cieszę sie. Na ktora masz do Snape'a?
Krukonka nie wiedziała co odpowiedzieć. Bo nie wiedziała czy wogule powinna do niego iść. Po tym co wydarzyło sie wczoraj... Ale z drugiej strony najlepiej byloby udawać ze nic sie nie stalo. Jesli będzie sie dziwnie zachowywać tylko wzbudzi jeszcze większe wątpliwości w Mistrzu Eliksrow.
- Na 18 jak zawsze. A Ty jakie plany na dzis?
- Jestem umowiona z Harrym w pokoju życzeń. Ciekawe co przygotuje...




Ginny spojrzała na zegar w Pokoju Wspólnym. Za 2min powinien pojawić sie Harry. Miała wiele wątpliwości co do dzisiejszego wieczoru. Nie wiedziała co tamten przygotuje. A jesli w pokoju życzeń okaże sie być sypialnia? Chyba ucieknie. Nie wie czemu sie opierala. Poprostu czula ze to nie to. Kochala go. Byl jej pierwsza miłością, nie wyobrazala sobie zycia bez niego. Ale jednocześnie cos bylo nie tak. Na poczatku jego ciągle prozby sprawialy ze czula sie wyjątkowo - wybraniec proszacy właśnie nią o ten wyjątkowy wieczór. Później czula sie smutna i zalamana bo wpojone jej wartości nie pozwalaly jej na cos więcej niż pocalunki kiedy w kazdej chwili mogli zostac przylapani. Później nadeszła kolej na olewanie go. Poprostu czekala aż znów pójdzie po rozum do głowy i przestanie naciskać. Ale od kilku dni poprostu sie go bala. Na sama myśl ze zacznie znów natarczywie dotykać jej piersi lub pośladki miała ochotę uciekać. Gdy pomyślała o tym ze znów zacznie obsliniac jej szyje zrobilo jej sie nie dobrze. Kochala go, ale nie mogla. Poprostu nie mogla. Spojrzała na zegar. Powinien sie pojawić minutę temu. Decyzje podjela w ciagu sekundy. Wstala z fotela i juz miała wyjść z wieży gdy uslyszala za sobą glos jej ukochanego.
- Ginny, przepraszam ze sie spuznilem...
Zdecydowala sie pól minuty za późno...




- Proszę.
Powitanie jak to u Snape'a. Stanela na środku gabientu starając sie przywdziać maskę spokoju podczas gdy toczyly sie w niej miliony emocji - radość z odzyskania ojca, przerażenie faktem ze nauczyciel mogl sie czegoś zacząć domyślać, troska o Ginny i jej spotkanie z Harrym... Sporo tego bylo. Jednak mimo wszystko stala z kamienna twarzą i czekala aż profesor da jakiemuś pierwszorocznemu trola i odlozy jego prace na miejsce juz sprawdzonych. Gdy bez słowa wdzial sie za sprawdzanie następnej pracy postanowila sie odezwać.
- Jak sie Pan czuje profesorze?
- Świetnie jak zawsze.
- Po pierwsze chciałam Panu podziękować. Po to przyszłam wczoraj.
Odlozyl pióro i podnisul głowę z nad pergaminu ale wciąż nie odezwał sie słowem.
- Chciałam Panu podziękować za do co Pan zrobil dla tych uczniów. To bylo naprawde szlachetne z Pana strony. A po drugie chciałam przeprosić za moje wczorajsze zachowanie. Poczułam sie nazbyt swobodnie i pewna siebie gdy Pana opatrywalam.
- Wiesz doskonale ze dalbym sobie rade sam.
Szczerze w to watpila ale postanowila ze lepiej w tej kwestii ustąpić.
- Oczywiście profesorze. Jednak w ten sposób chciałam Panu podziękować za to co Pan zrobil i jakie ryzyko wziął na siebie.
Bez słowa przytaknal jakby sie nad czymś zastanawiał.
- Skąd wiedziałaś?
O kurczę. Obiecala nie wkopać Dracona.
- Nie wiedziałam. Przyszłam jak codzien na lekcje. Nie bylo pana wiec posyanowilam poczekać przed klasą. Nie wiem kiedy usnelam. Obudziłam sie dopiero gdy usłyszałam pana w oddali.
Poczula jak wchodzi do jej glowy. Czym prędzej skupila sie na tym by zrekonstruować wspomnienie które byloby odbiciem tego co właśnie powiedziała. I chyba jej sie udalo bo nauczyciel nie drazyl tematu dalej. Wstal od biurka i ruszył w stronę jednej z pulek.
- Dzis zaczniesz dość nietypowy eliksir leczniczy. Musisz wiedzieć ze nie wolno spożywać go częściej niż raz na rok bo jeden z jego składników jest mocno uzalezniajacy ale i mocno lecznicy. Porafi doprowadzić do zdrowia ludzi nawet na granicy zycia i śmierci. Uwazenie go zajmuje ponad miesiąc wiec w międzyczasie będziesz zajmować sie tez innymi eliksirami. Na tronie 714 zajdziesz instrukcje na dzis. Składniki znajdziesz w schowku pierwsza polka od góry w schowku.
Pracowala kilka godzin w skupieniu. Gdy slonczyla bylo juz dobrze po północy. Znów nie zjadła kolacji ale nie czuła sie glodna.
- Cos jeszcze na dzis profesorze?
- Nie, możesz iść spać.
- Dziekuje. Dobran...
Zrobilo jej sie ciemno przed oczami a po sekundzie byla ponownie na polu walki. Kleczala nad cialem mężczyzny podczas gdy wkolo niej blyskaly zaklęcia i wszędzie dało sie słyszeć okrzyki bólu. Nevilowi odalo sie powalić jakiegoś smierciozerce, kawelek dalej Pani Weasley walczyla zaciekle z Bellatrix. W oddali uslyszala krzyk mężczyzny:
- Czarny Pan nadchodzi!!
Okrzyki zadowolenia wydobyly sie spod czarnych masek. Spojrzała na mężczyznę nad ktorym kleczala. Blond włosy zaslanialy mu twarz ale przerażenie zdarzylo ja zalać niczym wodospad. Odslonila włosy i spojrzała w martwe oczy ojca.


Severus spojrzał w stronę dziewczyny ktora urwala w polslowa. Nie zdarzył podbiec by ja złapać jak upadala na podłogę ale gdy tylko znalazł sie kolo zrozumiał co się działo. Miała wizje. I musiała być ona straszna. Z jej oczu wyplywaly rzeki łez, machala rękami we wszystkie możliwe kierunki. Wziął ja w ramiona aby ograniczyć jej możliwość zrobienia krzywdy sobie lub jemu. Ale dopiero gdy usłyszał ten pelen bólu krzyk zrozumiał co widziała i jak straszne to dla niej musiało być.
- Tato!!
Otworzyla szeroko przytomne juz oczy z których zaczely wyplywac jeszcze większe potoki łez.
- On nie żyje!
Wtulila sie w jego ramiona i szlachala. Odruchowo przytulił ja i zaczął glaskac po glowie kolyszac sie w przód i w tyl. Gdy po dobrych kilkunastu minutach nie zapowiadalo sie ze sie uspokoji przywolal fiolkę z eliksirem uspokajającym. Sprubowal ja lekko odsunąć aby dać jej do wypicia ale ona jedynie bardziej sie do niego wtulila.
- Lovegood, wypij to.
Nie planowal zabrzmieć tak surowo. Rozluznila uścisk i bez słowa przechylila fiolkę opróżniając jej zawartość za jednym razem. Po chwili zapytal:
- Lepiej?
- Tak profesorze, dziekuje. I przepraszam.
postanowił nie skomentować ostatniego słowa. Podniusl sie z posadzki, ona zaraz za nim.
- To teraz do dyrektora. Powiesz mu co widziałaś.


Po prawie godzinie wrócił do swoich ukochanych lochów. Dubledore standardowo wysluchal w spokoju wieści na bierzaco trawiąc je i nikomu nic nie mowisc po czym pozwolił jej odejść. Usiadł w fotelu ze szklanka czystej mugolskiej wódki i zanurzyl sie w ponurych myślach. Szkoda mu bylo Lovegood. Ojciec jest jej jedyna rodzina. Jak go straci zostanie sama. Dokladnie tak jak on. Z tym ze ona ma przyjaciol. Na wakacje i swieta pewnie zapraszać ja będzie Molly, a w szkole i tak nie mogla widywać sie z ojcem. Ale z drugiej strony wiedział doskonale ze to sie tylko tak łatwo mówi. Nie plakal jak zmarł mu ojciec. Jedyne czego zalowal to ze mu nie pomógł. Byl wtedy w ostatniej klasie, pojechał na pogrzeb tylko po to żeby miec pewność ze na pewno mugole w szpitalu sie nie pomylili i to właśnie jego ojciec w końcu zszedl z tego świata. Ale z matka rzecz miała sie zupełnie inaczej. Byl w czwartej klasie gdy dowiedział sie ze juz więcej jej nie zobaczy. Plakal kilka dni choc oczywiście nie dal nikomu po sobie poznać jak bardzo kochal matkę. To byl jeden z najgorszych okresów w jego zyciu. Nigdy nie przestanie za nią tęsknić. On stracił jednego rodzica którego kochal, ona niebawem straci drugiego. Wychylił szklankę i pozbył sie jej zawartości na dwa łyki i od razu nalał sobie drugiego drinka. Spojrzał na zegar. Byla prawie druga w nocy. Pomimo zmęczenia wiedział ze nie uda mu sie zasnąć. Niepotrzebnie zatopil sie we wspomnieniach o matce. Dopiero gdy butelka byla pusta pograzyl sie we snie.


Ginny przerażona patrzyła na widok przed sobą. Ogromne lóżko z czerwona satynowa posciela, stolik z butelka Ognistej i dwoma szklankami, drzwi prowadzące zapewne do łazienki. A wiec to byl jego plan. Upić ja, a następnie wykorzystać jej chwila niepoczytalność. W ciagu kilku sekund jej zlosc urosla do rozmiarów ośmiornicy z jeziora nieopodal szkoły.
- Harry Potterze! A wiec to jest twój plan? Upić mnie a następnie przeleciec? Jak możesz?
Chłopak wyglądał na zdezorientowanego. Na pewno nie spodziewał sie ze od razu przejrzy jego pomyśl.
- Ja...
- No co ty, no co?
- Ja myślałem ze może poprostu wypijemy a później zobaczymy co z tego...
- Nic z tego nie wyjdzie bo ja wychodzę! Nie myślałam ze jesteś az takim idiota. Z kim ja wogule jestem? Z chłopcem który myśli ze tania sztuczka zaliczy dziewczynę?
- Ginny ja przepraszam nie powinieniem...
- Oczywiście ze nie! Ale stalo sie! Nie chce Cie widzieć!
Wyszła z pokoju życzeń trzaskając drzwiami. Nie miała ochoty oglądać go przez resztę swojego zycia. Jak on smial? Złość emanowała z niej na kilometr. Nie byla w stanie myśleć, nie wiedziała nawet gdzie tak pędzi korytarzami i schodami do puki nie stanęła przed drzwiami do gabinetu Lupina. Nie powinna tu przychodzić. Nie powinna widywać sie z nim sam na sam. Wzięła kilka głębokich oddechów i miała juz odchodzić gdy drzwi przed nią otworzyły sie.
- Witaj Ginny. Cos sie stalo?
Zaniemówiła na chwile. Nie myślała ze wyczuje jej obecność za drzwiami.
- Tak.. Nie... Nie powinnam ci przeszkadzać, juz późno lepiej...
- Widzę ze cos sie stalo. Wejdz, powiedz mi na spokojne.
Zaparzył herbatę z cytryną, posadził ja na sofie przed kominkiem i dopiero wtedy zapytał co się stało. Powiedziała mu wszystko. Wysłuchał jej w milczeniu i zachował je jeszcze dobrych kilka minut po tym jak skończyła.
- Nie myślałem ze jest do tego zdolny.
- Ja tez nie.
- Teraz juz nie wiem co ci doradzić. Starałem ci się pomóc jak tylko mogłem ale na jego dzisiejsze zachowanie nie mam słów. Ginny wiem ze go kochasz ale obawiam sie ze powinnaś zmienić chłopaka. Harry jeszcze nie dojrzał do związku.
- Wiem Remusie, ale nie potrafię go zostawić. Nie jestem w stanie. Kocham odkąd zobaczyłam go w naszym domu po raz pierwszy i chyba nigdy nie przestane. Ale z drugiej strony nie zniosę takiego traktowania. Nie wiem co robic...
Schowała twarz w dłoniach. Złość ustąpiła miejsca uczuciu zawodu, rozczarowania, braku sensu tego wszystkiego co się miedzy nimi działo...
- To moja wina...
Łzy same zaczely spływać po jej policzkach.
- Nie Ginny. To nie jest twoja wina. Poprostu nie jesteś jeszcze gotowa. Choc, przytul sie i uspokuj...
Wziął ja w ramiona i wpatrywał sie w płomienie czekając aż ruda sie ospokoji. Ona natomiast poczuła sie bezpiecznie i tak spokojnie... Zadno z nich nie wiedziało kiedy zapadlo w sen.










































środa, 5 sierpnia 2015

Rozdział XXV

Witajcie!
Wracam po prawie miesiącu przerwy z nowym rozdziałem. Wiem, dlugo musieliście czekać ale mam nadzieje ze długość rozdzialo i to co się w nim dzieje wynagrodzi wam jakos to czekanie.
Co do błędów - na prawdę nie mam sily ich poprawiać dlatego tez naprawde zalezy mi zeby ktos zglosil sie na moja betę. Będę na prawdę bardzo wdzięczna.
Buziaki




Rozdział XXV
Po raz kolejny caly Zakon Feniksa został zebrany w trybie alarmowym i właśnie siedzieli juz wszyscy z wyjątkiem Severusa który został wezwany czekali na to co powie dyrektor.
- Porwano trzech pierwszorocznych, wszyscy z mugolskich rodzin.
Po gabinecie rozległ sie szum przerażenia.
- Jak to możliwe? Hogwart to najbezpieczniejsze miejsce w calej Anglii!
- Fred, mysle ze juz nie. Komuś musiało udać sie przedostać przez nasze zaklęcia ochronne.
- Albusie, a może korytarz prowadzący do Wrzeszczacej Chaty? - glos Lupina był pelen bólu jak by juz obwiniał sie za to ze ten tunel powstał z jego powodu i został wykorzystany przez smierciozercow.
- Nie. Luna mówiła ze uciekali w stronę Zakazanego Lasu.
- Ron, ale mogli sie tam tylko ukryć na kilka chwil i wtedy pobiec do tunelu.
Gdy tylko zobaczyła znikające postacie w Zakazanym Lesie od razu pobiegła do dyrektora który zwołał zebranie.
- Wątpię żeby byli tak inteligetni...
- To ze nie pomyślałeś o tym nie znaczy ze w naszych szeregach mamy takich samych idiotów jak ty Weasley.
Drzwi do pomieszczenia otworzyły sie i stanął w nich Severus Snape.
- Witaj Severusie. Jakie masz dla nas wieści?
- Czarny Pan kazał porwać troje uczniów z mugolskich rodzin w nadzieji ze dasz sie namówić na wymianę.
W gabinecie zapadła cisza.
- Ja pójdę.
- Nie Remusie, nie pozwolę ci... - w glosie Tonks słychać było przerażenie.
- Dora, to moja....
- Po pierwsze Lupin to nie twoja wina wiec nie użalaj sie nad sobą bo to obrzydliwe. Każdy z nas mógł pomyśleć o zabezpieczeniu tunelu. A po drugie co Czarny Pan miałby z posiadania ciebie? Może miec tylu wilkolakow ile mu sie zamarzy wiec po co byłbyś mu ty, obdarty mierny nauczyciel.
- Zatem kogo chce dostać Voldemort?
Snape rozejrzał sie po twarzach zebranych jakby sprawdzając czy są gotowi na taka informacje.
- Minerwę, Nevilla Longbottoma i Ginny Weasley.
Wszyscy zbladli a przez gabinet przeszedł szloch Pani Weasley.
- Tylko nie moja Ginny, po co mu ona...
Schowala sie w ramionach męża aby kilka sekund później podbiec do jedynej córki i objąć ja ze wszystkich sil. Ginny jedynie stala i nic nie mowila jakby byla w głębokim szoku. Jej twarz wyrażała niedowierzanie.
- Po co nas....?
- To proste. Z toba Weasley ma pewne polaczenie. Gdy bylas pod jego wpływem w pierwszej klasie w pewien niewytłumaczalny sposób zostaliscie razem związani a ta cienka nic nie została zerwana do dzis. Longbottoma chce dla czystej zabawy, a Minerwę... Sentyment.
Nauczycielka transmutacji wyglądała na oburzoną i przerazona jednocześnie.
- Co? Ale przeciez...
- To ze Czarny Pan umarł i zmartwychwstał nie znaczy ze nie pamięta szkolnych lat.
Pierwszy raz dzisiejszego wieczoru odezwał sie Harry.
- Pani profesor...
- Mysle ze to pytanie nie na miejscu Harry - upomniał go delikatnie nauczyciel zaklęć.
- Jak najbardziej na miejscu. Maja prawo wiedzieć - powiedziała Minerwa patrząc w nieokreślony punkt na ścianie - przyjaźniłam sie z nim w czasie szkolnych lat. Oczywiście nie wiedziałam o jego mrocznych planach, horkruksach ani morderstwach które popelnial juz wtedy podczas wakacji. W ostatnim roku przez chwile z jego strony to bylo cos więcej niż przyjaźń ale wtedy spotykalam sie juz ze swoim pierwszym mężem wiec dalam mu kosza. Od tamtego dnia juz nigdy więcej nie rozmawialismy.
- Spotykała sie Pani z Voldemortem?!
Luna miała wrażenie ze gałki oczne Rona nie dalej niż za pól minuty wypadną i potoczą sie po podłodze.
- Nie, nie z Voldemortem. Przyjaźniłam sie z Tomem.
 - Panie Weasley proszę zebrać szczękę z podłogi i nie zadawać głupich pytań albo odejmę Panu punkty.
Słowa wypłynęły z ust Mistrza eliksirów. Krukonka nie podejrzewała ze ktos taki jak on stanie w obronie kobiety, a juz na pewno nie gryfonki.
- Nie jestesmy tu po to aby roztrząsać przeszłość ale by myśleć o tu i teraz - przywrócił ich wszystkich do porządku Dumbledore - a jesli chodzi o wymianę. Co sie stanie jesli sie nie zgodzę?
- Bellatrix dostanie ich równo za 24h do zabawy aż w końcu ich zabije.
Pani Weasley i Tonks otwarcie płakały pociągając nosem, padło tez kilka soczystych przekleństw.
- Jestem gotowa.
Wszyscy spojrzeli na Ginny której matka z niedowierzaniem patrzyła na córkę.
- Ginny nie możesz! Nie pozwalam...!
- Ja tez.
Tym razem usłyszeli glos Nevilla.
- Czy wyście stracili zmysly?! Albusie nie możesz do tego dopuścić!
- To mamy pozwolić na to żeby te dzieci zginęły?! Mamo, one tez maja rodziców, rodzeństwo i rodzinę ktora będzie ich opłakiwała!
- Ale Ginny...
- Cisza. Severusie, czy można wytargować z Voldemortem ze weźmie tylko mnie w zamian za życie tamtych dzieci?
Luna obserwowała uważnie twarz nauczyciela. Na pierwszy zut oka była jego standardowa maska, jednak Luna zobaczyła coś jeszcze. Ból.
- Nie. Albo cala trojka pójdzie albo tamci zgina. To jak Albusie?
Oczy wszystkich spoczęły na starszym mężczyźnie. Blondynka patrzyła na niego nawet nie próbując zastanowić sie co ona zrobiłaby na jego miejscu. Wybierać miedzy życiami, decydować kto ma prawo do następnego dnia a kto nie... Nie byłaby w stanie.
-. Wy wiecie o wiele więcej niż tamte dzieciaki. Nie możemy ryzykować. Wymiany nie będzie.
Nikt sie nie cieszył. Bo i z czego. Ostatecznie i tak ktos zginie. Nie zależnie od tego co zrobia.


Tej nocy Luna nie przespała. Spędziła ja wypłakując sie w poduszkę. Na drugi dzień nie miała sily nawet wstac choc wiedziała ze musi. Miała do napisania trzy eseje. W oczach ponownie zebrały jej sie łzy. Tamte dzieci za kilka godzin będą wily sie kilkanaście dni z bólu zanim umrą a ona musi sie martwic o referat na zielarstwo. Czemu świat jest taki niesprawiedliwy?




Znów byla w lochach warząc eliksir prawdy. Spojrzała na zegarek. Za trzy godziny minie doba od porwania pierwszorocznych. Na sama myśl poczuła w gardle ogromna gule a pod jej powiekami zebrały sie łzy. Jedna właśnie splynela po policzku.
- Nie płacz Lovegood, mamy wojnę.
- To nie jest powód!
- Oczywiście ze jest. Kończ ten eliksir jestem zaproszony na przyjęcie do Malfoy Manor.
To jak mówił o przyjęciu sprawilo ze w Lunie cos peklo. Jak mogl myśleć o dzikiej imprezie w rytm krzyków niewinnych dzieci?!
- Jak możesz?! Przyjęcie? Czy ty nie masz serca? Jak możesz wogule myslec o czymś takim wiedząc ze kilka metrów dalej te dzieciaki będą umierały z bolu?! No tak, co cie to interesuje. Grunt ze ty zechlasz sie w trupa i będziesz sie dobrze bawil co?!
Nigdy nie wypowiedziała by na trzeźwo tych słów. Nie nie byla pijana. Byla tak zrozpaczona tym co sie wokół niej dzieje. Umierali ludzie a ona wazyla eliksir, on szedł na imprezę a Dumbledore siedział w swoim gabinecie i z fotela zadzil ich zyciami. A ona nie mogla zrobić nic oprócz stania tu i wydzierania sie na niego.
- To co twoim zdaniem powinienem zrobić?
- Niewiem, cokolwiek! Na pewno da się cos zrobić żeby ich uratować! To tylko niewinne dzieci! Czemu to wlasne one muszą być ofiarami tej wojny?!
- Nie są ani pierwszymi ani ostatnimi. To jest wojna a nie zabawa w chowanego. Zrozum to wreszcie.
- Nie mogę, nie chce....!
Łzy splywaly jej jedna za druga po policzkach tworząc istne rzeki bólu a ona cala sie trzesla i nie byla juz w stanie wypowiedzieć ani słowa. Po kilku sekundach znów byla w jego ramionach, silnych bezpiecznych ramionach. Wtulila sie w nie i plakala.






- Co zrobilas?!
Krukonka z Gryfonka siedziały w bibliotece przeglądając księgi które pomogly by im w referacie na zaklęcia.
- Wiem Ginny, nie powinnam. Nie wiem co mnie napadlo naprawde. Nie chciałam tak na niego nakrzyczeć ale... Sama nie wiem.
- Nie chodzi o to ze na niego nakrzyczalas. Każdemu czasem puszczają nerwy, nawet tobie - ostoi inteligencji i spokoju - ale jak to możliwe ze jeszcze żyjesz?
- Sama nie wiem. Pocieszyl mnie i nie pozwolił mi dokończyć eliksiru twierdząc ze cos popsuje bo jestem za mocno roztrzęsiona, odjal mi 20 punktów i wyslal do wieży.
Ginny patrzyla na nią oczami wielkimi jak spodki.
- Pocieszyl Cie?
- No tak.
Luna czula ze za chwile jej policzki obleje rumieniec i choc starala sie go opanować i zywic nadzieje ze przyjaciolka nie dopyta jak ja pocieszal to ta juz otwierala usta.
- Jak? Wybacz te pytania ale chyba nikt w zamku nigdy nie widział pocieszającego nietoperza.
- On no... Przytulił mnie.
Jesli Luna myślała wczesniej ze twarz rudej nie moze wyrażać większego zdziwienia to teraz wiedziała ze sie mylila. Na dobra minutę zabrakło jej słów.
- Przytulił Cie? O boże Luna, czy miedzy Wami...
- Nie. Oczywiście ze nie. Ale chyba poprostu nie jest tak nieczuly jak sie nam wszystkim wydaje.
- No proszę. Snape topniejący w obliczu kobiecych łez. To zupełnie do niego nie pasuje.
- Wiem.
- Tylko nie mów nic chłopakom, oni go zabija za to ze prubowal cie tknąć opuszkiem palca a co dopiero pocieszać i przytulać.
- Nie powiem. Wiem ze zle zby sie to skonczylo. A co z toba i Harry'm?
- Po kilku dniach wyjątkowego zrozumienia powrucil do starych zwyczajów.
- Znowu się kluciliscie?
- Tak, ale nie ma co się martwic. Ciągle sie klucimy. Nic nowego.
- I ciągle o to samo.
- Niestety... Luna ja na prawdę tak nie mogę. Ciągle sprzeczki i klutnie i zawsze o to samo. Ja wiem ze to facet ze on potrzebuj ale przeciez mogłabym go zadowolić w inny sposób.
- Proponowalas mu to?
- Owszem! I wiesz co on na to? Ze reka to on sam może sobie zrobić.
Luna nie miała juz pomysłów co doradzić przyjaciółce. Gdy tylko zaczęli sie o to klucic dziewczyna byla zalamana plakala, teraz juz teraz byla tylko zła lub zrezygnowana po kolejnych prubach tłumaczenia. Blondynka ja oczywiście rozumiala. Jej matka zmarla zanim jeszcze przyszla do Hogwartu ale to nie znaczy ze nie miała wpojonych podstawowych wartości. Wszystkiego co powinna wiedzieć mloda czarownica dowiedziała sie z pamiętników jakie pisala jej matka.
- A co z profesorem Lupinem?
Ginny prubowala udawać ze nie wie o co chodzi ale Luna wiedziała.
- Nie udawaj. Wczesniej chetnie rozmawialiście i czuliscie sie swobodnie w soim towarzystwie. Widziałam Was wczoraj. Nawet na siebie nie spojrzeliscie a co dopiero przywitać sie. Czuć ze miedzy Wami cos sie stalo. Pokluciliscie sie?
Widac bylo ze dziewczyna walczyla ze sobą przez chwile zanim wypowiedziała słowa których blondyna zupełnie sie nie spodziewala.
- Prawie go pocalowalam.
Zatkalo ja.
- Ale jak...?
- Niewiem! Uzalalam mu sie ze znów poklucilam sie z Harry'm, wypiliśmy po kremowym piwie i w pewnym momencie dotarlo do mnie ze zastanawiam sie jakby to bylo pocalowac go!
- Oj....
- Wiem, proszę nie komentuj. To sie juz nie powtórzy. Postanowilam trzymać sie zdala od niego. Koniec ze wspólnymi wieczorami, koniec z urzalaniem mu sie, koniec spotkań sam na sam.
- Ale...
- Nie Luna. Koniec tematu. Nie chce o tym rozmawiać. A teraz bierzmy sie do roboty bo nie wyjdziemy stad do jutra rana w tym tepie...




Krukonka od dobrych kilku minut stala przed wejściem do sali eliksirów zastanawiajac sie gdzie sie podział mistrz. Co prawda wczoraj jak wychodzila to nie kazał jej dzis przyjść ale po tylu tygodniach ich codziennych spotkań nie wydawalo sie to koniecznie. A teraz go nie ma. Luna postanowila poczekac jeszcze dziesięć minut kiedy uslyszala czyjeś kroki. Po chwili dostrzegla Dracona idącego w jej stronę.
- Hej Draco.
- Czesc Luna. Co tu robisz?
- Czekam na profesora Snape'a.
- Kazał ci dzisiaj przyjść?
- Nie, ale zalozylam ze...
- To zle zalozylas. Po tym co zrobil wczoraj dostal....
Chłopak urwal zmieszany ze wogule zaczął ten temat. Prubowal cos ukryć.
- Co wczoraj zrobil?
- Ja nie powinienem... - prubowal odejść ale chwycila go za rękaw.
- Proszę...
Po chwili ktora trwala wieczność w końcu zdecydował sie odpowiedzieć.
- Tylko nikomu ani słowa.
- Dobrze.
- Wczoraj moja ciotka miala torturowac a później zabić trójkę porwanych uczniów. Gdy zostali wezwani na ring okazalo sie ze nie żyją. Snape podal im truciznę ktora zapewnila im bezbolesna śmierć w ciagu minuty. Czarnemu Panu powiedzial ze to byl rozkaz Dumbledore. Teraz właśnie jest karany za to co zrobil.
- Co? Karany?
- Tak. Sprzeciwił sie woli Czarnego Pana. Oczywiście ze jest ukarany. Ale nie martw sie, Voldemort nie zabije jedynej osoby ktora wie co się dzieje w drużynie dobra.
I odszedł a Lune zalala fala strachu o profesora ale tez dumy za to co zrobił. Nie pozwolił tamtym dzieciakom umrzeć w męczarniach za co sam teraz balansuje na granicy zycia i śmierci. Osunela sie po ścianie na zimna posadzkę. Byla mu wdzieczna za to co zrobil dla tych niewinnych istot. Ale nie zasluzyl sobie na cierpnienie. A ona winna mu jest przeprosiny. Obecność na przyjęciu byla tylko pretekstem aby dostać sie do piwnic gdzie trzymani są więźniowie. Poczeka tu aż jej profesor wróci, przeprosi go a później zajmie sie nim jesli będzie potrzebował opieki.


Bylo juz dobrze po północy gdy uslyszala szum w końcu korytarza swiadczacy o tym ze ktos nadchodzi. Szybko podniosła sie z posadzki i ruszyla w kierunku z którego dochodzily glosy. To co zobaczyla sprawilo ze zachwialo jej sie w glowie. Jej nauczyciel szedł o lasce, powluczac za sobą lewa noge ktora wygladala na zmiazdzona, włosy miał posklejane krwią ktora byla rozniez na posiniaczonej twarzy, szaty byly porozrywane jakby szarpal je wsciekly pies a pod nimi byly rany których choc nie widziała to byla pewna.
- Profesorze Snape, juz biegnę po pielegniarke...
- Minus 20 punktów za szwendanie sie nocą po szkole.
- Dobrze, tylko przyprowadzę...
- Ani mi sie waz. Potrzebuje jedynie kilka eliksirów i odrobine odpoczynku nie jestem przeciez umierający.
Słychać bylo ze próbuje zamaskować ból w głosie ale nie do końca mu sie to udalo.
- A właśnie ze Pan jest!
- Zmiataj stad do swojej wierzy albo odejmę Ravenclow 50 punktów.
- Proszę bardzo. Może być i sto. Ale nie zostawie tu Pana. Idziemy.
Chciała wsiąść go za ramie i pomóc pokonać ostatnie metry do sali lekcyjnej ale oczywiście sie nie zgodził.
- Nie rob ze mnie kaleki. Jak juz mocno chcesz to zostac ale nie pozwolę żebyś ciągnęła mnie na plecach do lozka!
Pozwoliła mu by sam doszedł do sypialni gdzie pomogła mu zdjąć szate i buty tak ze został teraz jedynie w czarnej koszuli i spodniach.
- Proszę poczekać przyniose wode i niezbędne eliksiry.
- Nie pozwolę żeby taka łamaga jak ty dotykała moich cennych....
Nie usłyszała końcówki wypowiedzi. Nie chciała usłyszeć. Bez zastanowienia sie weszła do jego schowka i wyjęła potrzebne miktury po czym przyszykowała miskę z wodą i gazami i zaklęciem przeniosła to wszystko do sypialni. Profesor siedział na łóżku w dokladnie tym samym miejscu w ktorym go zostawila.
- Teraz możesz juz iść. Poradzę sobie.
Ta uwagę również puszczając w niepamięć namoczyła gaze i podeszła na tyle blisko aby móc zmyć krew z twarzy i włosów ktora byla efektem rozcięcia nad brwią i rozwalonej wargi. Uniosła delikatnie jego twarz do góry aby lepiej i wiedzieć i moc najdelikatniej jak sie tylko da oczyścić usta z zaschniętej krwi bez naruszenia rany. Patrzyła na jego usta, i dziwo stwierdziła ze są wyjątkowo dobrze skrojone, a dotykając ich dowiedziała sie ze ja niezwykle miekie, wręcz jedwabne. Czuła na sobie jego wzrok ale robila co tylko mogla by nie spojrzeć mu w oczy. Wtedy stało by sie to wszystko za bardzo intymne.
- Twarz gotowa. Teraz eliksiry na zrośnięcie sie nogi i zniknięcie siniaków.
- A czy inteligetna Panna Lovegood nie powinna najpierw podać eliksirów?
Jego wypowiedz ociekała wręcz sarkazmem.
- Nie. Na ustach miał Pan krew a eliksir na zrastające kości zmienił by swoja właściwość po kontakcie z nią.
Przeszył ja wzrokiem ale posłusznie wypił eliksir.
- Koniec. Idź do siebie.
- Jeszcze nie skonczylam - wymownie spojrzała na podarta koszule.
- Poradzę sobie sam juz mówiłem.
- A ja mówiłam ze pomogę. Proszę mi sie nie sprzeciwiać. Na plecach sam sobie pan krwi nie zmyje.
Ten argument zdaje sie wydal mu sie na tyle rozsądny ze zdjął koszulę i delikatnie odwrócił sie do niej tylem. Luna wciągnęła głośno powietrze. Cale plecy byly pokryte rozcięciami jak od pazurów.
- Tak szybko wymiękasz Panno Lovegood?
Musiała wsiąść sie w garść.
- Skąd ze znowu. Przeciez to tylko niewielkie zadrapania nie prawdaż?
Teraz to jej glos byl pełen sarkazmu. Wzięła do ręki różdżkę i zaczęła szeptać zaklęcia gojące. Po kilku minutach na plecach byly widoczne juz tylko prawie zasklepniete rany a po kolejnych pięciu plecy byly tez czyste z krwi. Zaklęciem wymieniła wode w misce na czystą.
-  A teraz przod.
- Nie ma mowy. Idź sobie.
Silny eliksir przeciw bólowy zaczął już zapewne działać bo glos profesora byl zamroczony tak samo jak wzrok.
- Nie pytalam o zgodę.
Obróciła go w swoja stronę i powtórzyła czynności jakie wykonywała przy plecach. O ile plecy byly gładkie bez choćby jednego włosa tak klatę pokrywały tysiące skręconych czarnych włosków. Luna nie mogla oderwać wzroku. Choc to okropne z jej strony to starała sie przedłużyć czyszczenie z krwi tej cudnej klaty aby miec możliwość sie na patrzeć.
- Proszę sie położyć.
- Mówiłem juz ze sobie poradzę - jego glos byl jeszcze bardziej zamroczony i senny. Ten człowiek to dopiero ma samozaparcie w darzeniu do swoich celów... Zaczęła oczyszczać kolejne rozcięcie.
- No wie Pan co taki Pan dorosły a dalej Zosia Samosia.
Słowa które powiedziała dotarły do niej za późno. Severus natychmiastowo ocknął sie z letargu, chwycił ja za ramie i pociągną ja w swoja stronę tak ze opadła polowa ciałem na lóżko a połowa na jego. Ich twarze dzieliło zaledwie kilka cali, a ona mogła sie przyjrzeć jego kazdej zmarszczce. Jego twarz byla maska jaka przybierał gdy nie chciał by ktos odgadł jego uczucia. Tylko oczy świdrowały ja dogłębnie.
- Coś ty powiedziała?
- Ja... Przepraszam. Tak mi sie jakos powiedziało. Moja mamusia zawsze tak do mnie mówiła jak chciałam koniecznie zrobić cos sama.
Nie wiedziała czy jej uwierzył. Dalej świdrował ja wzrokiem a ona nie śmiała nawet drgnąć. W pewnej chwili zdala sobie sprawę z tego w jak dwuznacznej pozycji sie znajdują. Jej dłoń była na jego klacie, włosy tez na nią opadaly, a gdyby tylko odrobine sie nachyliła to czułaby jego oddech na swojej twarzy. Mimo to nawet nie drgnęła. W końcu ja puścił a ona najszybciej jak to bylo możliwe podniosła sie z lóżka. On tez usiadl i wyrwał jej morka gaze z reki.
- Wynocha mi stad.
- Ale jeszcze nie....
- Powiedziałem!!!
Krzyknął tak przerażająco za aż podskoczyła. Nie miała odwagi dluzej protestować. Życzyła mu dobrej nocy i wyszla.