piątek, 27 marca 2015

Rozdział XX

Rozdział XX
Od ostatniego, nagłego zebrania członków Zakonu Feniksa mijał już drugi dzień ale puki co żadno z nich nie dostało wiadomości o ataku. Wszystko toczyło się tak zwyczajnie jak zawsze, że aż ciężko było uwierzyć że w każdej chwili mogą zostać wezwani do bitwy w której mogą stracić swoje życie. Jedynie Snape był w jeszcze gorszym humorze niż zwykle. Natomiast Luna nie była w stanie myśleć o niczym innym jak wizja którą miała. Czy to możliwe że spełni się ona właśnie na tej bitwie na którą czekali? No i jeszcze jedno. Podczas swojej misji rzuciła czarnomagiczne zaklęcie na Lucjusza gdy Neville zaczął przegrywać. Czy to znaczy że niepozbyła się całkowicie tej ciemności ze swojego serca? A może w panice wypowiedziała zaklęcie, i czarna magia znów nią owładnie? Co prawda Snape był po ich stronie a udawało mu się rzucać tego typu zaklęcia i pozostać ''normalnym'', ale szczerze watpiła czy jest aż tak silna jak on. Nie, ona była pewna że nie była. Jak więc miała sobie z tym wszyskim poradzić? W umyśle miała istną burzę pytań na które nie znała odpowiedzi. Powinna porozmawiać z Dumbledore'm. Tak, to było jedyne rozsądne rozwiązanie. Wciąż pogrązona w myślach wstała z zamiarem udania się do gabinetu dyrektora gdy ktoś pociągnął ją za rękaw.
- Luna, co ty robisz?
Ginny patrzyła na nią ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy. Krukonka rozejrzała się do okoła i stwierdziła że jest w klasie, a głowy wszystkich uczniów jak i profesor Mc'Gonagall były skierowane w jej kierunku. Kurcze, była tak zamyślona że zapomniała że jest na transmutacji.
- Ja... przepraszam pani profesor.
Zajęła ponownie swoje miejsce w ławce obok rudowłosej gryfonki czując na sobie uważny, zatroskany wzrok nauczycielki. Kilka minut pużniej rozległ się dzwonek ogłaszający koniec lekcji. Blondwłosa zebrała swoje książki i wsadzając je do torby ruszyła razem z Ginny na obiad. Do Dumbledore'a pujdzie po lekcji ze Snape'em.

Hermiona dodała właśnie ostatni składnik do eliksiru bezsennego snu i zamieszała trzy razy zgodnie ze wskazówkami zegara. Jak zwykle skończyła jako pierwsza i z politowaniem patrzyła jak Harry próbuje zaklęciem zmienić kolor eliksiru na pożadany. No na prawdę, czy przez te wszystkie lata ani razu nie zobaczył na pierwszej stronie podręcznika informacji że żadno zaklęcie nie zmieni koloru mikstury? Szeptem podpowiedziała mu żeby jak najszybciej dodał suszony liść mandragory to będzie lepiej. Zerknęła w stronę Snape'a który siedział za biurkiem sprawdzając jakieś prace. Musi porozmawiać z czarodziejem. Podczas obiadu Ginny podzieliła się z nią swoimi obawami co do samopoczucia Luny. W sumie to nic dziwnego że krukonka zachowuje sie inaczej. Po pierwsze myśli o swojej wizji a po drugie boi się że w trakcie walki czarna magia znów nia zawładnie. Nie trzeba umieć czytać w cudzych myślach aby się tego domyślić. Ona sama nie wiedziałaby co zrobić w takiej chwili. W dodatku jej ojciec wciąż nie jest przytomny... Musi być jej na prawdę z tym wszystkim ciężko. Ma jedynie nadzieje że dupek z lochów okaże choć troche współczucia i postara się jakoś pomuc jej przyjaciółce chociaż z kwestą walki i zaklęć. Mogła co prawda sama poszukać odpowiedzi w bibliotece ale w przypadku Luny rozmowa z człowiekiem opłąci się bardziej niż suchy tekst jakiegoś podręcznika, a tylko on ma jakąkolwiek wiedzę na ten temat. Myśląc o tym wszystkim do jej myśli wkradli się jej rodzice. Co teraz robili? Gdzie byli? Czy docierały do nich wieści z jej świata? Jak ciężko było im żyć jako Ci którzy byli rodzicielami Hermiony Granger, przyjaciółki Harry'ego Pottera? Nie znała odpowiedzi na żadno z tych pytań. Ale to dobrze. Wystarczy jej jedynie świadomość że zostali bardzo dobrze ukryci, a ich tejemnicy strzeże profesor Dumbledore. Z zamyślenia wyrwał ją Snape który właśnie warknął że czas sie skończył i zaczął przechodzić między ławkami zaglądając w kociołki uczniów. Po odjętych 20 punktach Gryffindorowi i nagrodzeniu ślizgonów 30 oraz kilku soczystych epitetach jakie wygłosił w stronę Harry'ego rozległ się dzwonek ogłaszający koniec lekcji. Gryfoni pierwsi wyszli z sali a za raz po nich reszta, aż w końcu została z głową domu węża sam na sam.
- Czego chcesz Granger?
- Ja chciałam porozmawiać o Lunie profesorze.
Chyba chciał dodać jakąś zgryźliwą uwagę ale ostatecznie nie odezwał się wcale więc Hermiona postanowiła kontynuować.
- Chodzi o to że ona boi się że podczas walki w jakimś krytycznym momencie mniej lub bardziej świadomie użyje czarnej magii i znów będzie taka jak po powrocie z misji.
- Skąd wiecie o jej misji?
- Profesorze, wbrew temu co Pan przez te lata myśli nie jesteśmy aż tak głupi.
- Nie bądź bezczelna Granger.
- Przepraszam, ale taka jest prawda. Nikt ot tak nie zmienia się podczas jednej nocy. Ale wracając do tematu. My nie wiemy jak jej pomóc...
- No proszę, nie ma nic na ten temat w bibliotece?
Nienawidziła jak ktoś jej przerywa. A on to robił bez przerwy. Wzieła głęboki oddech i kontynuowała dalej.
- Nie wiem. Ale nawet jak by coś było to i tak myślę że w tej delikatnej kwesti bardziej przyda się rozmowa z kimś doświadczonym. Dlatego proszę, aby profesor porozmawiał z nią na ten temat, może coś doradził.
- A czy ja ci wyglądam na psychiatrę Granger?
- Nie, zdecydowanie nie. Ale jest Pan jedynym który coś wie na ten temat.
- Nie prubuj się podlizywać.
- Nie prubuje, stwierdzam jedynie fakty. A nawet gdyby, to dla przyjaciół jestem w stanie podlizywać się nawet Voldemortowi jeśli byłaby szansa że odniose zamierzony cel. Do wiedzenia profesorze.
Opuściła salę. Wiedziała że choć do tego się nie pali, to pomoże krukonce.

Luna była w połowie drogi do lochów. Noga już jej nie praktycznie nie bolała, a po ranie nie zostanie nic ponad małą bliznę. Na drugi dzień po wypadku udało jej się pokroić korzeń srebrzystej wierzby pod odpowiednim kontem i wczoraj zaczęła już ważyć eliksir na odzyskanie przytomności. Przyda im się on jeśli w każdej chwili mogą wyć wezwani do walki. Właśnie, walka. Przed oczami znów stanęły jej sceny z jej wizji sprawiając że zaczęła drżeć i nie miało to nic współnego z tym że byla już blisko gabinetu nietoperza. Ostatnie kroki przemierzyła próbując się uspokoić i po warknięciu "zapraszającym" weszła do gabinetu i od razu ruszyła w stronę kociołka w którym wczoraj już częściowo przygotowała miksturę.
- Lovegood, czy nikt Cię nie nauczył że po wejściu należy się przywitać?
No tak, pogrążona w zmartwieniach zapomniała.
- Przepraszam profesorze. Dobry wieczór.
- Minus pięć punktów Lovegood. A teraz bierz się do roboty.
- Dobrze profesorze.
Po dobrej godzinie dodawania składników i mieszania a eliksir potrzebował jeszcze tylko trzech godzin ważenia na wolnym ogniu odwróciła się w stronę swojego profesora.
- Skończyłam.
Przytaknął głową więc pewna że teraz ją odprawi zaczęła już iść powoli w kierunku drzwi.
- A Ty Lovegood gdzie?
- Myślałam że już dziś nie będę Panu potrzebna.
Podniusł głowę znad papierów którymi miał zawalone całe biurko i jednym spojrzeniem przywołał ją do siebie.
- Tak profesorze?
- Chciałem porozmawiać z Tobą na temat tego co może się stać podczas walki. Mam nadzieje ze przyszło do twojej pustej głowy że w czasie bitwy trudniej Ci będzie utrzymać się od wpływu czarnej magii, szczególnie czując do okoła jej potęgę.
- Owszem profesorze, myślałam o tym.
- Myślałaś, i nie poszłaś do nikogo aby się poradzić?!
Luna stała przed biurkiem patrząc mężczyźnie w oczy. Od kilku dni emocje zbierały się w niej powoli, a teraz krzyk profesora który zwykle nie robił już na niej większego wrażenia sprawił że poczuła się przytłoczona, że już więcej nie da rady a pod jej powiekami pojawiły się łzy. Mrugnęła kilka razy prubując je odpędzić.
- Dziś miałam udać się do profesora Dumbledore'a.
- Dziś? A jak dostalibyśmy wezwanie wczoraj?! Powinnaś udać się z tym do dyrektora lub do mnie zaraz po tym jak pojawiły się obawy!!
Oczy miała już praktycznie całkowicie zasłonięte łzami które wciąż starała się powstrzymywać, gardło ściśnięte.
- Przepraszam...
- Przepraszam?! I myślisz że to wystarczy? Wydostać się z ramion czarnej magii to jedno, a nie wpaść w nią ponownie to drugie!
Krukonka nie była w stanie dłużej powstrzymywać łez które spłynęły jej po policzkach. Nie była w stanie dłużej trzymać tego wszystkiego w sobie. Zasłoniła twarz dłońmi spomiędzy których słychać było szloch. Rozpłakała się na dobre choć sama nie wiedziała co ją tak naprawde złamało. Luna Lovegood nie płakała od dnia śmierci swojej matki. Smuciła się, załamywała. Ale nie płakała. Nie płakałą gdy wyzywano ją od Pomylun, nie płakała gdy wrócił Voldemort, nie płakała gdy dowiedziała się o obecnym stanie ojca. Az do teraz. Nie miała siły utrzymać się dłużej na nogach i zapewne upadła by na zimną posadzkę gdyby nie ramiona które w porę ją objęły. Nie zastanawiając się skąd się tu wzieły ani do kogo mogą należeć poprostu schowała się w nich i szanosiła cichym szlochem. Niewiedziała ile to trwało, wiedziała jedynie że gdy już się uspokoiła poczuła się lepiej. Dużo lepiej. I bezpiecznie. Bezpiecznie w ramionach które ją obejmowały. Zaraz.... czyich ramionach?

niedziela, 8 marca 2015

Rozdział XIX

Witajcie!
Przepraszam ze tak puzno ale znow mam problemy z telefonem czasem dziala czasem nie. Mam dwie wiadomosci. Pierwsza jest dobra, mianowicie 17 marca przylatuje na kilka tygodni do polski. Zla taka ze do 21 na pewno nie bedzie nowej notki bo teraz musze sie juz powoli szykowac a jak tylko przylece to mam kilka niecierpiacych zwloki spraw. No i jeszcze jedna - moze uda mi sie namowic brata na zrobienie mi nowego szablonu. Jaki chcialybyscie kolor?
Buziaki i przepraszam za to ze nastepna bedzie dopiero za jakies dwa tygodnie.


Rozdział XIX
Gdy każdy wypił herbatę a część panów wychyliła jeszcze po kieliszku ognistej i wszystkie paszteciki były w brzuchach członków Zakonu Feniksa powoli zaczynali się ze sobą żegnać. W tej właśnie chwili Remus postanowił przekazać wszystkim szczęśliwa nowinę.
- Hej, poczekajcie. Chciałbym cos powiedziec.
Na twarzy Tonks pojawił się uśmiech wielkości banana gdy podchodziła do narzeczonego przeczuwając co ten planuje oglosic. Wszyscy spojrzeli w ich kierunku.
- Kilka dni temu oświadczyłem sie Tonks która była tak dobra i zgodziła sie je przyjąć.
Wsród zebranych rozeszły się oklaski i głośne gratulacje a ci co byli najbliżej zaręczonych uściskali ich życząc im szczęścia.
- Ale to nie wszystko. W następna sobotę odbędzie się przyjęcie z tej okazji w Pokoju Życzeń o 20 na które wszyscy jesteście zaproszeni.
Po kolejnych okrzykach radości, życzeniach i Sto Lat Młodej Parze każdy rozszedł się z uśmiechami na ustach w swoja stronę.




Harry siedział w pokoju gryffindoru w swoim ulubionym fotelu przed kominkiem i zamyślony wpatrywał się w ogień. Czul się zle po kazdej kłótni z Ginny. A powody mieli dwa - albo to ze omijał ja w dniach kiedy strach przed tym ze zginie tym samym raniąc ja bym silniejszy niż cokolwiek innego i dni w których pragnął jej tak bardzo ze sam nie dawał sobie z tym rady. Z jednej skrajności popadał w druga nie wiedząc jak dać sobie z tym rade. Fakt ze ja przeprosi a ona znów mu wybaczy nic nie pomoże. Musi poprostu ustatkować się uczuciowo: albo przy niej cały czas cokolwiek będzie się działo w jego glowie, albo musi dać jej odejść. Ta sytuacja do niczego nie prowadzi. Zastanowił się przez chwile i ostatecznie stwierdził ze nie jest w stanie wyobrazić sobie zycia bez niej u boku. Musi wiec zebrać w sobie sily i dać jej czas na przygotowanie się do czegoś więcej niż pocalunki. Z obietnicą poprawy ktora złożył samemu sobie poszedł do domitorium by dać się pochłonąć przez ramiona Morfeusza.




Luna szla właśnie korytarzem w stronę biblioteki gdy zauważyła Ginny i Hermione idące w tym samym kierunku.
- Poczekajcie!
Podbiegła i juz była z nimi.
- Hej!
- Hej! Właśnie miałyśmy Cie szukac.
- Cos się stało?
- Nic. Ale pomyślałyśmy żeby przygotować cos na przyjęcie zaręczynowe Remusa i Tonks i chciałyśmy spytać czy byś nam nie pomogła.
- Pewnie, w sumie sama też myślałam o zapytaniu was o to samo. Co proponujecie?
- Moja mama i Andromeda maja przygotować jedzenie. Ale żadna z nich nie ma talentu do pieczenia ciast. Tonks zamówiła torta w cukierni na Pokatnej ale tam jest strasznie drogo wiec nie ma sensu żeby rujnowali się na troche słodkiego. Pomyślałyśmy wiec ze może my byśmy upiekły torta, a Bill obiecał iść do cukierni i anulować zamówienie. Co o tym myślisz?
- Świetny pomysł. Moja mama byla mistrzynią w zrobieniu tortów, jej marcepan zawsze był idealny. Zawsze rozwałkowywałyśmy go kilka razy a później pokrywałyśmy nim całego torta robiąc do tego marcepanowe ozdoby.
- No to super. Hermiona jest mistrzynią biszkoptu, ja zrobię krem a ty zajmiesz się ozdobami.
Omówiły jeszcze dokładnie kiedy co ktora będzie robic i Hermiona poszła do kuchni dogadać się ze skrzatami. Ginny posiedziała z Luna jeszcze chwilę w bibliotece przeglądając Podstawowe Zaklęcia Lecznicze po czym poszła na pierwszy w tym roku trening Quidiqa. Krukonka dokończyła wypracowanie na transmutacje i spojrzała za okno. Ściemniało się wiec czas iść do lochów.


- Dobry wieczór.
- Dla kogo dobry dla tego dobry.
- Cos się stało?
To pytanie wydobyło się z jej ust zanim pomyślała.
- A co cie to interesuje?!
- Przepraszam. Poprostu uważam ze jak się przed kimś wygadamy to jest nam lepiej.
- I miałbym się niby wygadywać tobie? Rowena musi przewracać się w grobie słysząc co jedna z jej córek mówi.
Stwierdziła ze bezpieczniej będzie nie odpowiadać na to stwierdzenie. Spróbowała wiec z innym tematem. W tym samym czasie co nauczyciel.
- To co dzis...
- Dzis będziesz...
Oboje przerwali w tym samym momencie. I ponownie zaczęli.
- Przepraszam ze...
- Kto ci pozwolił...
Widziała ze profesor byl juz mocno zdenerwowany postawiła wiec nie próbować przepraszać dopóki ten się nie wygada.
- To ze znoszę Cie w swoim gabinecie nie znaczy ze możesz mi tak ostentacyjnie przerywać! Co ty sobie wyobrażasz! Minus dziesięć punktów i żeby to mi byl ostatni raz!!!
Luna spodziewala sie dłuższego krzyku. Widac ma dzis dobry humor. Bynajmniej miał.
- Przepraszam. To nie bylo celowe.
- Nic nie dzieje się przypadkiem Lovegood. A teraz do roboty. Dziś robisz eliksir na wewnętrzne krwawienie. Przygotuj wszystko z wyjątkiem korzenia srebrzystej wierzby bo ten kroi sie inaczej niż zwykle.
Dziewczyna zabrała się do roboty co chwila zerkając w przepis który znajdował sie w tej samej księdze co poprzedni żeby nie popełnić nawet najmniejszego bledu. Gdy w końcu skończyła zauważyła ze na czole ma kropelki potu.
- Skonczylam profesorze.
- No wreszcie. Juz myślałem ze planujesz tu spędzić cala noc. A teraz do rzeczy. Wstał i podchodząc do jej ławki podwinął rękawy. Miał białą skórę, a całe przedramie miał pokryte dość gęsto czarnymi włosami. Mimowolnie zatrzymała dłużej wzrok na Mrocznym Znaku. Nie uszło to uwadze mężczyzny który od razu zaczął zasłaniać przedramię.
- Nie przeszkadza mi.
Miała wrażenie ze chcial jej powiedziec znowu cos niemilego ale ostatecznie nic nie mówiąc nie opuści rękawa czarnej koszuli.
- Spróbuj wysilić swój mozg i zapamiętać jak to robię bo nie mam zamiaru pokazywać za każdym razem.
Przysunęła się w stronę nauczyciela ale zachowując stosowna odległość. Czarnooki przekroił korzeń wpierw wzdłuż a następnie w plasterki.
- Korzeń musi być pokrojony pod katem 35 stopni, na plastry o szerokości 2 milimetrów. Pierwszy i ostatni plaster wyrzucasz. Teraz ty.
Zadanie okazało się trudniejsze niż mogłoby się wydawać i po dwóch plastrach usłyszała głośne sapnięcie oznaczające w przypadku mistrza eliksirów ze robi cos zle.
- Kroisz pod złym kątem. Ma być 35 a nie 40 stopni.
Luna próbowała dalej ale kolejne dwa plastry były tylko odrobine bardziej pochylone niż poprzednie. Nauczyciel dość mocno zdenerwowany zabrał jej z reki nóż i kazał stanąć po przeciwnej stronie lawki i znów obserwować jak on to robi. Gdy ponownie przyszła jej kolej poczuła strużki potu spływające po jej karku. Zdarzyla przyłożyć nóż do korzenia gdy malo nie straciła słuchu przez nagły krzyk profesora.
- Ty idiotko! Ile razy mam ci pokazywać żebyś zrozumiała?! Żeby nie potrafić poprawnie pokroić głupiego składnika?! Gnom by sobie lepiej poradził!
Nóż wypadł jej z dłoni i wbił się w jej stopę. Poczuła fale bólu. Mężczyzna podążył za jej wzrokiem a wokół jej nogi juz zaczęła się robic kałuża krwi.
- Zobacz co głupia narobiłaś! Z kim przyszło mi pracować!
Luna poczuła jak zaczyna słabnąć. Czarodziej chyba to zauważył bo od razu podstawił jej krzesło na które wdzięczna opadła.
- Nie ruszaj się.
- Zniknął w swoim składziku by po chwili wrócić ze słoikiem z maścią w jednej i eliksirem wzmacniającym w drugiej dłoni.
- Najpierw pij.
Wychyliła zawartość buteleczki. Poczuła ze wracają jej sily.
- Teraz nawet nie drgnij. Wyjmę noz i zdejmę ci buta.
Gdy wyjmował noz lekko się skrzywiła a jak zdjął buta i wylała się z niego krew poczuła ze znów opada z sil.
- Jak słabniesz na widok krwi to się na nią nie patrz!
Odwróciła głowę w drugą stronę ale bylo za późno. Osunęła się z krzesła.













Luna powoli otworzyła oczy i rozejrzała się. Byla w nieznanym jej pomieszczeniu. Wszystkie ściany pokryte byly księgami na hebanowych polkach, na podłodze leżał szmaragdowy perski dywan. Ona sama leżała na czarnej, skurzanej sofie ktora stała przed hebanowa ława, a po jej drugiej stronie stały dwa fotele. Całość choc zachowana w czerni z kilkoma akcentami zieleni byla wyjątkowo przytulna. Ciekawe czy podobnie wygląda pokój wspólny slizgonow. Nie zdarzyła rozważyć tej myśli gdyż do pokoju wszedł czarnowlosy czarodziej.
- No wreszcie! Juz myślałem ze będę musial narazić swoja sofę na zniszczenie próbując cie dobudzić woda!
Luna zarumieniła się lekko. Nie miała pojecia ile czasu byla nieprzytomna. Spojrzała na swoja stopę ktora byla teraz owinięta bandażem.
- Do jutra powinna być ok.
- Dziękuję profesorze.
Nagle zdała sobie sprawę ze nigdy nie znajdowała sie w tak miłym i przytulnym pomieszczeniu z żadnym mężczyzna wczesniej. Ta myśl sprawiła ze jej rumieniec pogłębił się. Mężczyzna w tym czasie zajął miejsce na jednym z foteli.
- Możesz mi powiedzieć jak planujesz podawać eliksiry rannym w czasie bitwy skoro mdli cie na widok krwi? Będziesz jedynie wadzić bo ktos nieustannie będzie cie musial cucić.
- To nie tak... Ja mdleje tylko na widok swojej krwi. Brałam udział w bitwie w Ministerstwie i w zeszłym roku w bitwie o Hogwart i pomimo obrażeń innych ich krew nie działa na mnie w ten sposób co moja.
Snape uniósł brwi chyba nie do końca jej wierząc. Ale to była prawda.
- Minus piec punktów za kłamanie nauczycielowi.
Z kieszeni szat podał jej flakonik z eliksirem wzmacniającym. Bez słowa wychyliła go duszkiem czując jak wracają jej siły.
- No to jak juz z toba dobrze to wracaj do wieży. Jutro o 17.
Luna przytaknęła stwierdzając ze w sumie to nie ma ochoty wychodzić. Profesor o dziwo nie krzyczał ani nie obrażał jej na tysiąc sposobów. Przez chwile wróciła pamięcią do momentów przed pierwsza wojna kiedy do siedziala z mężczyzna na przeciwko w bibliotece. Jak spacerowali wzdłuż lasu.
- Lovegood! Czy ja nie wyraziłem się jasno? Zmiataj do swojej wieży!
No i to by bylo na tyle co do braku krzyków. Podniosła sie z sofy.
- Te po lewo.
Ruszyła w stronę wskazanych przez niego drzwi i gdy juz nacisnęła klamkę usłyszała syk mężczyzny. W mgnieniu oka odwróciła się nie zważając na nagle bol w stopie. Profesor trzymał się za lewe przedramie. Luna wiedziała co to oznacza. Został wezwany.
- Poinformuj Dunbledore'a. Ja nie mam czasu.
Zniknął w drzwiach po przeciwnej stronie stronie pokoju by po minucie wrócić w szacie Śmierciożercy z maska w ręku.
- No co tak stoisz? Idź juz!
Najszybciej jak mogla wydostała się z lochów i skrótami które znała znalazła się przed wejściem do gabinetu.
- Galaretka agrestowa.
Gargulec zwolnił jej przejście a ona nie czekając aż schody się rusza zaczęła po nich wchodzić. Stopa strasznie ja bolała a na białym wczesniej bandażu pojawiła się plama krwi. Zapukała i nie czekawszy na odpowiedz weszła do środka.
- Profesorze?
Czarodziej siedział pogrążony w jakiś papierach ale gdy weszła od razu poderwał się z krzesła.
- Co się stało?
- Profesor Snape został wezwany.
Starzec usiadł na krześle jakby z ulga.
- Spokojnie. Voldemort nie jest śpiochem i wzywa swoich bez zastanowienia się nad tym czy jest południe czy środek nocy. Możesz iść spać. Dobranoc.
Wycofała się z gabinetu ale przeraziła się jak spokojnie dyrektor przyjął fakt ze jego szpieg został wezwany. Przeciez w kazdej chwili mógł zostać odkryty jako ich szpieg w obozie wroga. Mógł właśnie w męczarniach umierać. Luna juz wiedziala ze tego wieczora nie uda jej się zasnąć mimo to nie mając nic innego do roboty udała się w stronę wieży. Ledwie zdarzyła przebrać się w piżamę do dormitorium wpadł patronus-feniks. Dziewczęta na szczęście spały. ' Spotkanie zakonu za piec minut. ' Posłaniec wiadomości rozpłynął się w powietrzu. Krukonka zarzuciła na siebie jedynie szlafrok i po chwili znów pukała do gabinetu. W środku siedziało juz większość członków w tym Snape. Z kominka co chwile ktos wychodził i po chwili byli juz wszyscy. Luna podeszła do gryfonow którzy też w piżamach pocierali zaspane oczy.
- Przepraszam ze zbieram was o tej porze ale mamy wiadomości. Severus został dziś wezwany aby zaplanować atakt na Dolinę Gordyryka.
Wśród zebranych rozeszła się fala przerażenia na twarzach. Dyrektor gestem przekazał glos Mistrzowi Eliksirów.
- Atak będzie bez zapowiedzi w ciągu najbliższych kilku dni wiec musicie być cały czas gotowi. Smierciozercow będzie 25. Plan robiłem tylko ja wiec nie mogę go ujawnić bez zdradzenia się.
- Na to nie możemy sobie pozwolić - przerwał Dumblodore - pozostaje nam wiec nadzieja ze mieszkańcy wioski przyłącza się do walki po naszej stronie. Skąd będziemy wiedzieć ze nastąpił atak?
- Zostanę wezwany.
- Dobrze. Zatem w kazdej chwili możecie dostać ode mnie patronusa a wtedy deportujecie się do doliny. Ci co będą wtedy w Hogwarcie maja punkt deportacyjny z wieży astronomicznej.
- Chyba nie planujesz wysyłać dzieci?
Pani Weasley obudzona trzymała dłonie na biodrach. Dyrektor zignorował pytanie.
- To wszystko.
- Albusie nie możesz!
Molly byla bliska łez. Dopiero co straciła jedno dziecko a być może do bitwy ruszy kolejne. Pan Weasley poprowadził ja do kominka i po chwili zniknęli. Luna tez ruszyła w stronę drzwi.