wtorek, 15 września 2015

Rozdział XXVIII

Witajcie!
Dlugo mnie nie bylo, wiem. Ale wiele sie teraz dzieje u mnie. Dzis kończę pierwszy trymestr ciąży, w pracy nie dają mi chwili wytchnienia pomimo ciąży, a tydzień temu szwagierka urodziła przeslodkiego chłopca a ze to jej pierwsze dziecko a jej siostra stwierdzila ze nie ma czasu jej pomuc to pojechalam ja. I tak dopiero dzis wrucilam do Leicester. Rozdział w pełni napisany wiec w Bhirmingham pomiędzy opieka nad dzieckiem a szwagierka. Mam nadzieje ze długość i fakt ze sporo sie dzieje, plus prawie romantyczna scena Luna-Snape sprawi ze wybaczycie mi ta dluga nieobecność.
Czytajcie i komentujcie!
Rozdział XXVII
- Ekhem.
Kingsley i Hermiona oderwali sie od siebie w momencie gdy usłyszeli chrzakniecie. Spojrzeli w ta sama stronę i zobaczyli profesor McGonagall statajaca sie ukryć uśmiech. Choc na twarz udalo jej sie włożyć standardowa surowa maskę to oczy pełne radości calkowicie ja zdradzaly.
- Opamiętajcie sie, to szkola. Ktos mogl Was zobaczyć.
- Tak przepraszam Minerwo to moja wina.
- Następnym razem bądźcie ostrozniesi. Juz puzno, może zostaniesz na noc? Możesz zajac pokoje gościnne.
Ciemnoskóry mężczyzna spojrzał na Hermiona która odpowiedziała mu zachęcającym uśmiechem. Oh jak bardzo go pragnela! W całym ciele czula podniecenie, nie mogla się doczekać aż znów zostaną sam na sam.
- Dobrze Minerwo, dziekuje za propozycje, rzeczywiście juz późno.
- Panna Granger może Cie odprowadzić do kwater. Dobranoc.
Odchodząc poslala jej konspiracyjny uśmiech. Wiedziala doskonale co im obojgu chodzilo po głowach i postawila im dopomuc. Dostali blogoslawienstwo od najsurowszej kobiety w szkole. W podskokach ruszyla korytarzem a czarodziej trzymając ja za rękę podarzyl za nią. Gdy byli juz nie daleko wciagnal ja w jeden z lukow i chwycił ponownie w ramiona szepcząc miedzy pocałunkami
- Jak to daleko. Chyba nie zdołam dość bez jeszcze kilku pocałunków...
- O boże kochany.....
Jego pocalunki zsunely sie z ust w zagłębienie za uchem. Cicho jeknela.
- Hermiona? Kingsley?
Cale podniecenie i radość uszly z niej w ciagu ulamka sekundy. Ron. Oboje odkoczyli od siebie tak ze teraz dzielily od dobre dwa kroki.
- Ron, odejdź. Proszę.
Glos Shacka byl pozornie spokojny ale dalo sie w nim wyczuć ostrzegawcza nutę...
- Zostawilas mnie dla niego? Dla tego podstarzalego faceta?!
- Ron jak możesz?!
- To Ty jak możesz? Mógłby być Twoim ojcem!!! A może chodzi o pieniądze? Jako aurror na pewno nieźle zarabia co? Sprzedajesz sie jak dziwka?!
Shack poslal w jego kierunku Petrificus Totalus. Rudy opadl na zimna posadzkę z wyrazem nienawiści na twarzy. Czarodziej wziął roztrzęsiona dziewczynę w ramiona. znikąd pojawił sie dyrektor.
- Co tu sie dzieje?
- Ron sie dzieje. Obrazal Hermione. Nazwał ja dziwka bo sie ze mną zwiazala.
- Hm... Zostawcie to mnie. Juz puzno. Panno Granger proponuje aby Pani poszla juz do wieży, czasy mamy niespokojne lepiej nie paletac sie nocą po szkole.
- Oczywiście profesorze. Dziekuje.
Poslala ostatnie spojrzenie mężczyźnie w którego ramionach jeszcze chwile temu sie znajdowala oczekując namiętnej nocy. Rzucila okiem na wciąż spetryfikowanego Rona. Nie myślała ze kiedykolwiek uslyszy takie słowa od przyjaciela. Dziwka? Sprzadajaca sie za pieniadze? Nie mieściło sie jej to w glowie. Jak mogl zrobić jej cos takiego? Byla w stanie zrozumieć jego szok, pewnie myślał ze zostawila go dla jakiegoś innego ucznia ale nie miał podstaw by myśleć o niej w ten sposób. A co z Harrym? Czy jego myśli tez pujda w tym samym, obrzydliwym kierunku? Nie chciała o tym myśleć. Nie dzisiaj. Nagle poczula sie okropnie zmęczona, przytloczona, cala jej radość ulotnila sie jak kamfora. Zostala jedynie obawa nad tym co stanie sie jutro. Gdy dotarla w końcu do swojego dormitorium jedyne na co miała sile to żeby sie przebrać w piżamę i przykryć koldra.








Luna dziubala śniadanie. Za kilka minut miała iść z dyrektorem odwiedzić ojca. Wczoraj byla przy niej Ginny, wspierala ja. Ojcu oczywiście nic nie powiedzieli. Lepiej żeby zyl w niewiedzy. Nie byla w stanie mu powiedziec. Kiedy patrzyla w jego błękitne oczy tak podobne do jej własnych, widząc jego radość z tego ze jest przy nim... Poprostu nie dala rady. Spojrzała w stronę stolu nauczycielskiego. Jadł śniadanie. Byla mu na prawdę wdzięczna za to ze wstawił sie u dyrektora by codziennie choc przez chwile mogla widywać sie z ojcem. Nigdy by go o to nie podejrzewala. Ale z drugiej strony przeciez on tez byl człowiekiem, człowiekiem który stracił wcześnie oboje rodziców i byl sam na świecie. Nie miał zony ani dzieci... A właściwie to dlaczego? Nie byl taki zły jak juz się człowiek przyzwyczaił do nosa zajmującego wieksza polowe twarzy i włosów które wyglądają na tluste od godzin spędzonych nad oparami z eliksirów. Luna byla pewna ze spodobalby sie jakiejś kobiecie. A charakter... Nie byl latwym człowiekiem, ale byla pewna ze zlagodnialby mając przy sobie odpowiednia kobietę. I miałby wieksza nadzieje na jutro, cel w zyciu inny niż tylko manewrowanie między obozami wrogów i wybieraniem miedzy większym a mniejszym zlem. Nagle zdala sobie sprawę z tego ze musiała na niego patrzeć od kilku dobrych minut. I z czegos jeszcze. On tez ja obserwował, choc z jego twarzy jak zwykle nie dalo sie nic wyczytać.
- Ziemia do Luny!! Cos sie tak zapatrzyla na tego tlustowlosego nietoperza?
Oh, Ron jak zwykle konkretny.
- Zauwazylam ze lata mu kolo ucha gnebiwtrysk i zastanawiałam sie jak zachowa sie profesor gdy wleci mu do tego ucha.
Rzucił jej swoje spojrzenie w stylu "ciężko o druga taka wariatke" i znów zaczął wpychać sobie kielbaske do ust.
- Gdzie Hermiona? Wiem ze sie znalazła ale jeszcze sie z nią od tego czasu nie widziałam.
Ron i Harry popatrzyli na siebie i jeszcze intensywniej zaczęli palaszowac udając ze pytania nie bylo. Zerknela w stronę Ginny ale ta pokiwala Glowa dając znak ze tez sie z nią nie widziała. Ciekawe co u ich przyjaciolki. Spojrzała na zegarek na ręku jakiegoś chłopaka siedzącego obok.
- Musze juz iść. Ginny, poczekaj na mnie godzinę to razem pójdziemy do Hermiony, ok?
- Pewnie. Jesteś pewna ze chcesz iść dzis sama?
- Tak. Nie mogę ci przeciez ciągle zawracać głowy. Zajmij się swoja sprawa i rozmysleniami. Bo masz o czym myśleć.
Ruda pokiwala Glowa i spojrzała ukradkiem w stronę Harry'ego.




- Witaj tatusiu. Jak się dzis czujesz?
- Dobrze curenko. A co u ciebie? Jak w szkole?
- Dobrze, mamy sporo pracy i przygotowań do egzaminów na teleportacje ale daje rade. A jak ty sobie dajesz rade caly dzień sam?
- Oh, nie jestem tu sam. Przychodzi pewna mila dama z pokoju dalej i rozmawiamy na temat mugolskich stworzen, ma takie same oko i smykalke do tego jak my. Opowiadala mi wczoraj o tym ze koty ponoc widza duchy a w ich oczach można dostrzec druga stronę. Nigdy nie myślałem ze nawet zwykle mugolskie koty maja w sobie odrobine magii!!
- Cieszę sie. A cóż to za urocza dama? Ma męża?
Na twarz ojca wplynal rumieniec.
- No wiesz co...
- No wiem wiem. Od śmierci mamy jesteś sam. Najwyzsza pora byś sobie ulozyl życie.
Poczula uklucie w sercu mówiąc to zdanie. Nie zdarzy sobie ułożyć zycia. Umrze. Poczula palące łzy pod powiekami i szybko zamrugala czym udalo jej sie je odgonić.
- Nie ma męża, jest wdowa. Ale nie jest to nic romantycznego. Ot umilamy sobie na wzajem pobyt tutaj. A co z toba? Jakis mily chłopiec?
- Tato!
- No co ty możesz a ja juz nie?
Oboje sie rozesmiali po czym przekomarzali sie do konca wizyty.




Gdy wrucila do zamku czekala na nią Ginny i obie poszly do Hermiony. Zastaly ja w dormitorium pod koldra z oczami opuchnietymi od płaczu tak mocno ze ledwie mogla je otworzyc.
- Boże Hermiona co się stało? Cos z twoimi rodzicami?
Gdy gryfonka skonczyla opowiadać ani Ginny ani Luna nie byly w stanie wypowiedzieć nawet słowa. Pierwszy glos odzyskala Luna.
- Zawsze wiedziałam ze Ron nazbyt inteligetny nie jest, ale nigdy nie podejrzewalabym go o cos takiego. Jest zwyczajna swinia. Wybacz Ginny.
Ruda natomiast podwinela rękawy i z mina swiadczaca o tym ze jej brat ma poważne kłopoty ruszyla w stronę wyjścia z dormitorium.
- Ginny nie! Daj spokój. Zreszta Dumbledore powiedzial ze zajmie sie sprawa.
Widac bylo ze dziewczyna tak łatwo nie popuści ale wrucila na miejsce.
- Co zrobisz?
- A bo ja wiem? Kocham Kingsleya, ale Ron jest moim przyjacielem od lat. Nie umiem wybrać pomiędzy nimi. Chce po prostu być szczesliwa.
Znów zalala sie lzami a dziewczyny przytulily ja i jeszcze dużo czasu minęło zanim udalo im sie wyciągnąć przyjaciolke z lozka i zaciągnąć do kuchni by cos zjadła.


Luna wazyla wlasnie eliksir na potrzeby Zakonu. Nie byl jakos specialnie skomplikowany wiec mogla sobie pozwolić na rozmyslanie. A zastanawiala sie właśnie po raz kolejny dlaczego Snape jest cale życie sam. Bylo jej go okropnie szkoda, zreszta podobnie jak jej ojca. Obaj powinni sobie jeszcze ułożyć życie. Pytanie które wypowiedziała opuścilo jej usta zanim zdarzyla pomyśleć.
- Czemu nie ma Pan zony?
Zalegla cisza podczas której krukonka wstrzymala oddech przeklinając sie w duchu za własną glupote. Spodziewala sie krzyku, odjęcia przynajmniej 100punktow i dożywotniego szlabanu. Jednak to co zrobil sprawila ze nie byla  w stanie nawet drganac. Wstal od biurka i powoli, bardzo powoli obszedl jej lawke i stanął za nią. Byl tak blisko ze czula na plecach jego klatę. Nachylil sie nad jej uchem i przesunal kosmyk który wydostal z jej koka muskajac przy tym delikatnie skore na jej szyji. Serce zaczelo bic jej jak oszalałe, rumieniec wstąpił na policzki. Zapragnela by dotknal ja jeszcze raz. Jedwabistym głosem zapytal
- A co, chcialabys zostac kandydatka?
Dreszcz przeszedł przez jej plecy. Ale nie byl to dreszcz strachu. Ten byl inny, taki jakiego jeszcze nigdy nie czuła. Cos zaklulo ja w podbrzuszu.
- Nie odpowiesz? Zabrakło języka w gębie?
Wiedziala ze jak się odezwie to glos ja zawiedzi wiec tylko przytaknela glowa. Odsunal sie od niej na krok i huknal tak ze aż zalowala ze nie jest glucha.
- W takim razie następnym razem zanim zadasz mi pytanie nie związane z eliksirem który właśnie ważysz radze ci zapomnieć ci o nim ponownie! Kim jesteś by zadawać mi takie pytanie? Minus 50 punktów i szlaban do swiat codziennie z wyjątkiem niedziel u mnie. Po zwyczajowych spotkaniach będziesz przez godzinę czyścić kociolki. Zaczynasz od dzis. Do roboty!
Az podskoczyla. Serce bilo jej jak oszalałe, nie wiedziała jakim cudem zmusila swoje ciało do posłuszeństwa by dokończyć eliksir. No i jeszcze te kociolki... Chwycila szmatę i zaczela szorowac te wstrętne garki jak zwykla je nazywac w chwilach złości. Co dziwne godzina dość szybko jej zleciala. Wychodząc spojrzała na zegar wiaszacy na ścianie. Prawie północ. Wybaknela jedynie życzenia dobrej nocy i szybko udala sie do swojej wierzy. Dopiero gdy leżała juz w łóżku pozwolila sobie na glebszy oddech. Znów zrugala sie za swoja glupote i iście gryfonskie zachowanie gdy dotarlo do niej co oznaczal tamten dreszcz który przeszedł przez jej ciało. Miała ochotę zapaść sie pod ziemie choc tlumaczyla sobie ze jako osoba inteligetna nie powinna rozważać tak niedorzecznej nieewnentualnosci. Co nie zmienialo faktu ze przerazal ja wniosek do którego właśnie doszla. Jej ciało zareagowalo jak ciało kobiety na bliskość ciała mężczyzny, zupełnie nic nie robiąc sobie z faktu ze owym mężczyzna byl dwa razy od niej starszy, najbardziej przerażający nauczyciel w histori czarodziejow, a prawdopodobniej tez mugoli. Zamknela oczy po czym natychmiast otworzyla gdy przed oczami stanela jej tamta scena i wręcz czula jego ciało przy swoim. Znów  przez jej ciało przedl ten nowy dla niej dreszcz. W dodatku doskonale pamietala ze w tamtej chwili pragnela by dotknal ja ponownie, i znowu, i jeszcze. Na Merlina, to będzie ciezka noc...


Harry słuchaj relacji Rona z szeroko otwartymi oczami i nie dowierzał ze to wszystko działo sie na prawdę. Hermiona i Kingsley? Ze co? Jego umysl wyjątkowo mocno zwolnil skoro ta informacja niedotarla jeszcze od jego świadomości. A jego najlepszy przyjaciel zachowal sie jak... Brak mu bylo określenia. Z jednej strony rozumiał zlosc chłopaka - dziewczyna zostawila go dla faceta który mógłby być jej ojcem. Ale żeby oskarżać ja o puszczanie sie dla pieniędzy? Nawet jak na Rona to bylo naprawde okropne. W dodatku czul sie częściowo winny. Gdy rudy klucil sie z gryfonka w Pokoju Wspólnym to nie przerwał mu, nie stanął w jej obronie mimo ze juz wtedy wiedział ze przyjaciel zle robi i zle ja ocenia. Myślał ze ten sam do tego dojdzie i ostatecznie ja przeprosi i będzie jak dawniej. Byl glupi. Gdyby wtedy z nim porozmawial może teraz nie byloby problemu.
- A wiesz co w tym jest najgorsze? Dumbledore ma dzis zwolac caly Zakon a ja oficjalnie przy wszystkich mam ja przeprosić! Za żadne skarby! Nie będę przepraszal ja za to ze ta sie puscila z jakimś starcem zamiast być ze mną!
Ron byl czerwony tak bardzo ze nie bylo różnicy miedzy twarzą a włosami.
- Ron, naprawde uważasz ze to jest najgorsze?
- A niby co?
- To, ze obraziles Hermione, mimo ze na to nie zaslugiwala.
- Jak to nie zaslugiwala?!
- No nie.ja rozumiem ze jestes zly na to ze cie zostawila dla innego ale nawet jak na siebie to przesadziles. To Hermiona. Nasza kochana Hermiona bez ktorej nie przezylibysmy juz w pierwszej klasie, Hermiona ktora zawsze stala po naszej stronie, ktora robila za nas prace domowe. A ty potraktowałeś ja jak pierwsza lepsza dziwke. Ledwie mogę na ciebie patrzeć. Przeprosiny przy całym Zakonie to i tak malo za to co zrobiles.
Zostawił go samego. Chyba nigdy nie dal mu takiej repremendy. Ale wiedział ze dobrze robi i miał nadzieje ze Rudy zrozumie ze jego postepowanie jest zle. Teraz musi znaleźć Hermione i ja przeprosić.


Snape siedzial w fotelu przed kominkiem nad opaslym tomem pełnym skomplikowanych, zadko urzywanych składników eliksirów. Byly juz eliksiry praktycznie na wszystko - od kaca począwszy po te które powstrzymują proces starzenia sie lub nawet powodują powolna i bolesna śmierć. A teraz, po raz pierwszy od lat znalazł możliwość wynalezienia nowego eliksiru. Nie przegapi takiej okazji. Jesli mu sie uda to oprucz slawy i orderu Merlina pierwszej klasy uratuje życie człowieka. Może nawet kilku. Przed oczami stanely mu te wszystkie osoby które szanuje i które szanują jego, i fakt ze może je uratować jest najwieksza motywacja. Pomyśl pojawił sie z nikad gdy zrozumiał ze Lovegood nie musi umrzeć. Bo gdyby tak stworzyć eliksir który sprawi ze zamiast śmierci człowiek zapadnie jedynie w śpiączkę? Później oczywiście trzeba będzie wymyślić cos żeby ich skutecznie z tej śpiączki wybudzić ale zanim do tego dojdzie troche minie. Ustalil juz z dyrektorem ze puki co Lovegood zostanie u Munga, i dopiero jak będzie miał pewność ze mikstura działa Dopuszcza go do misji. Nigdy nie darzyli sie z Ksenofiliusem jakimś uczuciem przyjaźni, ale to Filius wraz z Minerwa i Weasleyami zaakceptował go jako pierwszy. Jesli byla szansa na uratowanie go to musi spróbować. Wraz z mysla o Lovegoodzie w myślach pojawila sie jego córka. Luna. Musial przyznać ze gdy dostal ja do pomocy obawial sie ze będzie gorzej. Nigdy jej nie lubial. Ale w ciagu ostatnich tygodni nauczył sie akceptować ja w swojej pracowni i musial przyznać acz niechętnie ze ma smykalke do eliksirów. Mistrzem nie ma szans zostac, ale z drugiej strony tylko ona i Granger w miare pojmowaly o co wogule w jego specjalizacji chodzi. Wnosila odrobine swierzosci w te zatechle zimne lochy. Byl nawet w stanie, choc niechętnie przyznać sie przed samym sobą ze przyzwyczaił sie do jej codziennej obecności. A teraz przez jej glupote będzie miał ja codziennie o godzinę dluzej. Wrucil wspomnieniami do sytuacji sprzed zaledwie godziny. Dotknal tego delikatnego kosmyka który zawsze umie wydostać sie z jej koka i śmie dotykać jej abalastrowej drobnej szyji. Nie wie czemu postanowił ja w ten sposób ukarać. Mogl od razu na nią nakrzyczeć, dać szlaban i po sprawie. Ale nie, zerwał sie jak gowniaz i stanął tak blisko niej ze czul jej ciało swoim i jeszcze szeptać jej do ucha. Nie byl w stanie wytłumaczyć tamtego okropnego zachowania. Ale musial znów przyznać przed samym sobą ze podobała mu się jej drobnosc, delikatność, zarys piersi pod mundurkiem, zgrabne lydki. Boże, nigdy nie myślał w ten sposób o żadnej uczennicy. Nasuwal sie wiec tylko jeden wniosek - należy udać sie do domu pociech dla samotnych mężczyzn na Nokturnie. Tak, fakt ze patrzył na to dziwadlo jak na kobietę byl efektem długiego celibatu. Ile to juz minęło? Niepamietal. Zatem ma juz zadanie na weekend. Dobry sex zalatwi sprawę. Ponownie pograzyl sie w lektorze robiąc notatki odnośnie składników jakich mógłby spróbować użyć. Wypil jedna kawę, później jeszcze trzy, a gdy w końcu przewertowal caly tom i miał 3 strony pergaminu zapelnione notatkami uznal ze wypadalo by sie przespać. Ledwie sie położył a juz zapadl w niespokojny sen.



























































































niedziela, 13 września 2015

Rozdział XXVII

Witajcie!
Choc nie ma tych 5 komentarzy o które prosiłam dodaje nowy rozdział. Choc troche doluje mnie to ze ciężko komukolwiek zostawić choc krótki znak ze czytają. Bo widzę ze blog jest odwiedzany, czasem nawet po 80 wyświetleń dziennie. Mniejsza z tym.
Rozdział dość dlugi, mysle ze wyszedł dobrze. Przepraszam ze nie bylo Hermiony - nie bylam pewna czy chce ich polaczyc. Ale w końcu sie zdecydowałam. Rozważam jeszcze jeden paring, dość nietypowy. Nie wiem czy się nie zgorszycie :P ale i byloby troche wesoło w związku z ta para. Jeszcze zobaczę.
Miłego czytania.


Rozdział XXVII
Luna wpatrywała sie w baldachim. Nie wiedziała od ilo minut, godzin... Nie chciała wiedzieć. Jej ojciec umrze, i to niedługo. A ona nie będzie mogla na to nic poradzić. Miała ochotę umrzeć razem z nim. Jak jego nie będzie to zostanie sama. Calkiem sama.... Kolejna łza splunęła po jej policzku. Nie miała juz sily płakać. Przez ostatnie godziny plakala tak mocno ze jedyne co mogla teraz robic to leżeć i patrzeć w ten przeklęty niebieski baldachim. Choc jej ojciec żył, i z tego co powiedział dyrektor czul sie dobrze ona juz czuła sie jakby przeżywała jego żałobę. A jak jutro spojrzy mu w oczy wiedząc o zbliżającym sie końcu jego zycia? Nie byla w stanie. Poprostu nie mogła. Kolejne łzy spłynęły po jej policzkach. Czuła ze znów nadchodzi kryzys i ze go nie powstrzyma. Myślała ze juz nie ma sil na szloch. Myliła sie. Zawyla w poszuke a jej ostatnia mysla bylo aby jej bol w końcu sie skończył.






Remus otworzył oczy. Świtało, w kominku dogasał ogień. A w jego ramionach leżała Ona. Widac spędzili przytuleni cala noc. Zatopił nos w rudych włosach wdychając jej zapach zastanawiając sie co się tak na prawdę dzieje miedzy nimi. Znal ja odkąd pierwszy raz zaczął nauczać w Hogwarcie. Wtedy ona byla mala dziewczynka, ktora bala sie własnego cienia po tym co wydarzyło się w komnacie tajemnic. I byla taka aż do jej czwartego roku. Wtedy cos sie zmieniło. Stala sie bardziej odważna. Zaczęła sie zmieniać zarówno psychicznie jak i fizycznie. Musial przyznać ze juz wtedy, jako mężczyzna docenial jej urodę. Ale mimo wszystko, dotychczas traktował ja jedynie jako córkę przyjaciół, uczennice. A w tym roku cos sie zmieniło. Zaprzyjaźnili sie. Choć juz wcześniej wiedział ze staje sie kobieta, to dopiero teraz ta świadomość dotarla do niego w stu procentach. Nie byla juz ta przerażona dziewczynka jaka poznał. Była młoda, dzielna, choć nie będąca swoich uczuć kobieta. Upierała sie ze kocha Harry'ego, i nie twierdzi oczywiście ze kłamie. Raczej byl przekonany ze ona sama nie zdaje sobie sprawy z tego ze zwyczajnie uparła sie go kochać. Zaciagnal sie jej zapachem jak narkotykiem. Kiedy stała sie dla niego czymś więcej? Bo nie mógł sie dalej oszukiwać ze to co przy niej czul to jedynie troska a córkę ludzi którzy są dla niego jak rodzina. Teraz, wpolezac na niewygodnej sofie, trzymając ja w ramionach poczuł ze to jest to o czym zawsze marzył. O kobiecie takiej jak Ginny. Ale wraz z ta świadomością dotarła również ta ze nie ma prawa o nią zabiegać. Nawet zapominając o tym ze byla jego uczennica, o różnicy wieku, o jej rodzicach nie mogl zapomnieć o Harry'm który traktował go jak ojca odkąd Syriusz nie żyje, i o Tonks ktora kochala go ponad życie. Po za tym on był starym wilkolakiem, a ona piękna młoda dziewczyna z całym życiem przed nią. Nią miał prawa myśleć o niej jako kimś więcej niż przyjaciółka. Spojrzał na policzki na które opadały jej rzęsy. Z gola w gardle pozwolił sobie na ten jeden pocałunek w czoło. Łza splynela po jego policzku.




- Luna! Budź sie! Ile można spać?
Nie miała sily otworzyc opuchniętych od całonocnego płaczu oczu. I nie chciała. Bo to znaczyło by kolejny dzień. Dzień w ktorym musi stawić czoła ojcu, i przyjaciołom. I który musi przetrwać ze świadomością ze jej ojciec właśnie spedza swoje ostatnie chwile zycia na tym padole.
- Luno Lovegood, kaze Ci w tej chwili otworzyc oczy albo obleje cie zimna woda. Juz minęło południe.
Minęło południe? Jak to możliwe? Pamiętała jak patrzyła w okno gdy niebo stawało sie coraz jaśniejsze. Musiała zasnąć o świcie. Choc bylo jej wszystko jedno czy zostanie oblana zimna woda czy nie otworzyła czerwone oczy a gdy te przyzwyczaiły sie do słońca wpadającego do wierzy zobaczyła zatroskaną twarz przyjaciolki.
- Luna, co się stało?
Przetarla oczy. Nie byla jeszcze gotowa na odpowiedz. Nie wiedziała czy kiedykolwiek będzie.
- Sądząc po twojej desperacji aby mnie obudzić zgaduje ze u ciebie dzialo sie sporo. Jak randka z Harry'm?
- Nie kochana, najpierw ty. Widzę ze musiałaś przepłakać cala noc.
- Ginny, proszę...
Cos w jej oczach musiało przekonać gryfonke bo zaczęła opowiadać. Najciekawsza byla końcówka.
- Gdy sie obudziłam było juz rano a on spal i dopiero jak się ruszyłam to otworzył oczy. Boże to bylo takie niezręczne! A on jedynie wypuścił mnie z ramion, zaproponował herbatę i zachowywał sie jak by nic się wogule nie stalo!!
- A chciałabyś aby zachowywał sie inaczej?
Ginny wpierw pobladła, następnie sie zarumieniła a na koniec posmutniała.
- Nie wiem. Jednej strony tak, z drugiej nie... Oj sama nie wiem! To takie trudne! Kocham Harry'ego, ale Remus tez nie jest mi obojętny. Można kochać dwuch mężczyzn jednocześnie?
- Mysle ze tak. No bo skoro możemy jednocześnie kochać ojca i męża to czemu nie ojca, chłopaka i tego trzeciego? Ale Ginny... Zanim zaczniesz rozważać czy kochasz Harr'ego i Remusa na raz, lepiej rozważ czy kochasz tego pierwszego w ogóle.
Ginny zamyslila sie.
- Kocham Harry'ego. Jestem pewna. Nie wyobrażam sobie zycia bez niego.
- Ja nie wyobrażam sobie zycia bez Ciebie. I kocham Cie. Nie w sposób romantyczny, ale jak siostrę. Na świecie jest wiele rodzajów miłości. I fakt ze nie wyobrażasz sobie zycia bez niego nie znaczy ze to on jest tym jedynym.
Ginny zamilkła przetrawiajac to co powiedziała Luna a ta w tym czasie miała chwile na zastanowienie sie jak powie o tym co się stało w nocy przyjaciołom. Po dobrych kilku minutach ciszy odezwała sie ponownie ruda.
- A co z Toba? Co się stało?
Westchnęła i policzyla w myślach do dziesięciu w nadzieji ze sie uspokoji i z miare normalnie przekaże wiadomość gryfonce. Ale głos ja zawiódł. A wraz z głosem tez oczy z których wypływały łzy, ręce które sie trzesly, i wogule czuła sie jak by jej życie nagle przestało miec sens. Opowiedziała jej cały poprzedni wieczór. Pod koniec Ginny plakala razem z nią. Chwyciła ja w objęcia i razem płakały przytulone aż obie nie miały sil po czym zapadly w sen.


Gdy Ginny sie obudzila byla juz prawie pora obiadowa. Nie spala długo, ale nawet ten krótki czas pozwolił jej na regeneracje i jako takie ułożenie myśli. Kwestie Remusa i Harry'ego musi odłożyć na później. To nie ucieknie. A Lunie trzeba pomuc. Widząc ze dziewczyna ledwo sie trzyma. Spojrzała na twarz blodnynki. Wygladala jakby postarzała sie o przynajmniej 10lat. Sprawę dodatkowo pogarszały podkrążone, czerwone oczy i nos. Dotknęła jej policzka. Tak bardzo jej współczuła. Sama nie dawno straciła brata ale to bylo co innego. W jej przypadku to sie poprostu stało. Za to do Luny.... Nie byla nawet w stanie myśleć jak ta sie czula. Miała świadomość ze jej ojciec na dniach umrze, i nie mogla nic z tym zrobić. Teoretycznie mogla poprosić dyrektora aby nie wysyłał go na misje ale prawda jest taka ze jak jest mu pisane danego dnia umrzeć to umrze nie zależnie czy stanie sie to na polu bitwy czy we własnym łóżku. A sama z doświadczenia wie ze świadomość iż umarł w walce będzie lepsza. Ale nie pozwoli jej odczuć braku rodziny. Nie pozwoli by krukonka została sama. Nie da jej nigdy odczuć samotności. Choćby miała z nią być w dzień i w nocy. Ale teraz musi ja obudzić aby ta cos zjadła. Musi cos zjeść inaczej calkiem opadnie z sil od tego placzu i jeszcze sie odwodni a dzis miała sie spotkać z ojcem. No właśnie. Jak ona spojrzy mu w oczy? Boże, Luna... Postanowiła w ciagu sekundy. Pójdzie razem z nią. Nie może jej zostawić samej. Nie w takiej chwili. I nie może jej pozwolić rozczulać sie nad sobą. Na zalobe jeszcze będzie miała czas.
- Luna, budź sie, juz czas na obiad...




Severus Snape dłubał właśnie widelcem schabowego z mizeria i ziemniakami jakiego miał na talerzu i rozglądał sie po Wielkiej Sali. Od rana nie widział Lovegood. Gdzie ona sie do cholery podziała? Gdy obiad dobiegł prawie końca a jej wciąż nie bylo nie ma co się dziwić ze odetchną z ulga gdy zobaczył ze wchodzi do Sali w towarzystwie Weasley. Jedno spojrzenie i juz wiedział ze dziewczyna cala noc przeplakala. Niech to szlag. Nie powinna robic z sobie teraz zaplakanej rozlazlej kluchy. Zostalo jej kilka ostatnich dni z ojcem, niech je kurwa pozytywnie wykorzysta! Zlosc wzbierala w nim od środka.
- Severusie, co się dzieje?
No tak, na domiar złego Minerwa akurat dzisiaj musiała zauważyć jego wyjątkowo zly humor. Albo inaczej. Zawsze musiała zauważyć jego wyjątkowo zly humor.
- Nic.
- Taa.... A Voldemort zaprosil nas dzisiaj na swój pokaz tanga w parze z Bellatrix.
Postanowił zastosować taktykę pominiecia sarkazmu milczeniem choc wiedział od razu ze to nie ma sensu bo prędzej czy później nauczyczycielka i tak wyciągnie z niego co się stało.
- Severusie, wiesz ze i tak mi powiesz. Czy nie lepiej powiedziec mi o co chodzi bez godzin mojego chodzenia za toba krok w krok do czasu aż mi powiesz? Zaoszczędzisz nam czas i nerwy.
No dobra, niech jej będzie.
- Slyszalas o Lovegood?
Posmutniała w ułamku sekundy. Czyli słyszała.
- Tak wiem. To straszne. Ale czy to cie martwi czy to tylko zmiana tematu żeby odwrócić moja uwagę?
Zerkała na niego podejrzliwie.
- Powinna wykorzystać ten czas co im został lepiej niż sie mazgajac i juz przeżywając zalobe.
Starsza kobieta patrzyla na niego uważnie.
- Tak. Tez tak uważam. Może byś jej to uświadomił?
- Ja? A niby czemu? Jestem opiekunem slizgonow a nie krukonow. Idź z tym do...
- Wiem. Ale wiesz, sporo czasu spędzacie ostatnio razem a z Filckiem nigdy sie zbytnio nie dogadywała.
To akurat fakt. Filck jak zwykli go nazywać inni nauczyciele nigdy nie podzielał zrozumienia Luny do dziwactw jej ojca i jej własnych.
- Mnie tez nie lubi.
- Lubi nie lubi ale na pewno szanuje i ceni twoje zdanie. W końcu pomogłeś jej w tej delikatnej sytuacji z czarna magia. Jestem pewna ze w tej kwesti tez cie posłucha. Porozmawiaj z nią.
Nie odpowiedział, zamiast tego ze złością ukroił schabowego i zaczął go przeżuwać. On, Severus Snape, prawa ręka Czarnego Pana ma niańczyć jakąś małolatę ktora nie może sobie poradzić z czymś co się jeszcze nawet nie stalo? To chyba jakiś żart.




- Lovegood, do gabinetu, za mną.
Luna nie wiedziała co powiedziec. Podłubała trochę obiadu do którego zmusili ja przyjaciele i miała juz iść do dyrektora razem z Ginny ktora zaoferowała sie z nią być gdy przeszkodził im Snape.
- Spoko, poczekam.
Ruda oparła sie o parapet a krukonka ruszyła za czarodziejem w czarnych szatach. Po kilku minutach stała przed jego biurkiem.
- Wezwałem Cie ponieważ chce żebyś sie ogarnęła. Wiem co się stanie. Wiem ze to nie uniknione. Ale wiem tez ze twój ojciec jeszcze żyje to nie powinnaś jeszcze przechodzić żałoby a cieszyć sie z tego czasu co Wam pozostał.
Nie spodziewała sie takich słów z ust nauczyciela eliksirów. Jego glos był łagodny, spokojny, wręcz w. Gdzie podział sie wrzeszczący nieprzyjemny nietoperz z lochów?
- Dziekuje profesorze.
- Obiecaj mi ze nie będziesz na razie myśleć o przyszłości. Porozmawiam z profesorem Dumbledore aby codziennie na godzinę pozwalal ci na widzenia sie z ojcem.
Odebrało jej mowę. Stała jak wryta i nie byla w stanie ani sie odezwać ani ruszyć.
- Nawet nie podziękujesz?
- Dziekuje. Na prawdę. Po prostu sie nie spodziewałam....
- Idź juz. Weasley czeka.
Chciała podejść, przytulic mu i wtedy podziękować ale zrobiła tylko to ostatnie po czym wyszła z gabinetu.




Hermiona siedziała nad pracą domową i poraz pierwszy nie mogla sie na niej skupić. Jej glowa byla zawalona tyloma rzeczami... Tragedia Luny, dokumenty nad którymi pracowała dla Zakonu, egzaminy końcowe, test dla przyszłych aurorow, wojna, w końcu Ron i Kingsley. W sumie w chwili obecnej najbardziej przeszkadzali jej ci ostatni. Ron. Nie wiedziała co z nim zrobić. Chłopak wiedział ze to co jest miedzy nimi jest bez sensu. Ona nie kocha jego, on jej. Po co to dalej ciągnąć? Ale on sie upieral żeby próbowali. No i po co uszczęśliwiać sie na sile? Tym bardziej ze jej uczucia zaczęły kierować sie w kierunku Kingsleya, i wiedziała ze ona tez nie jest mu obojetna? Nie, to bez sensu. Musi koniecznie porozmawiać z Ronem. Zamknęła książki i po raz pierwszy w zyciu wyszla z biblioteki z niedokończoną praca domowa. Rudego znalazła w Pokoju Wspólnym grającego z ponuro wyglądającym Harry'm w szachy czarodziejów.
- Hej Harry! Ron możemy pogadać?
Chłopak posłał czarnowlosemu spojrzenie którego znaczenia nie zrozumiała po czym wstał z fotela i ruszył za nią w stronę jednej z wnęk dających odrobine prywatnosci.
- Tak kochanie?
O Boże. Nazywa ja kochaniem.
- Ron, musimy pogadać.
- No wiem, juz powiedzialas. Tylko nie wiem o czym.
- Jak to o czym? O nas!
- O nas? Przeciez jest cudowne!
Chwycił ja za rękę.
- Nie Ron, wcale nie jest i dobrze o tym wiesz. To co jest pomiędzy nami to nie jest to co staramy sobie wmówić od ponad roku.
- Ale przeciez...
- Przeciez co?
- Przeciez jest nam dobrze w łóżku i wogule...
- Jest nam, czy Tobie dobrze w łóżku? A po drugie, Ron, życie to nie tylko lozko!
- Jak to, zle ci ze mną podczas seksu?!
Hermiona rozejrzała sie po pokoju wspólnym ale nie wydawalo sie aby ktos słyszał jego pełnego wyrzutów pytania. No tak, z jej wypowiedzi zapamiętał tylko to co urazalo jego męskie ego.
- Ron, nawet nie o to chodzi. Nie pasujemy do siebie.
- Co, przemądrzała kujonka nie może być kim takim jak ja? To ze nie znam wszystkich podręczników na pamięć nie znaczy ze nie mogę zapewnić ci szczęścia!
- Ron...
- Co Ron Ron? - podszedł do niej, chwycił ja za rękę i popatrzył w oczy. Wiedział ze zawsze jak to zrobil to ona litowala sie nad nim i ustępowała. Ale ile można? Ile można trwać w związku w ktorym sie być nie chce? Jeszcze miesiąc, rok, cale życie? Może gdyby nie wojna to znów przymknęła by oko i zyla tak dalej. Ale fakt ze śmierć może ja dopaść w kazdej chwili sprawiala ze nie mogla sobie powiedziec 'mam jeszcze czas, może go pokocham'. Nie. Nie chciała umrzeć żałując ze oszukiwala i jego i siebie, i ze przez to bezsensowne kłamstwo nie miała tego czego pragnęła na prawdę. Wziela głęboki oddech i wyrwala dłoń z jego reki.
- Nie Ron. To koniec.
Na jego twarzy malowało sie przerażenie, później niedowierzanie a na koniec złość.
- Masz innego? Spalas z nim? Na pewno. W końcu powiedzialas ze nie jest ci ze mną przyjemnie. Pewnie pierdolil cie lepiej niż ja?!
Zlosc wypełniła ja cala od końców palców u stup aż po końcówki włosów na glowie.
- Ronaldzie, jak możesz?!
- Oczywiście ze mogę! Ma większego? Mój Ci nie wystarcza? A może lepiej Cie lize?!
Trzasła go w twarz i odwróciła sie by odejść. Cały pokój wspólny patrzył na nich. Wszystko słyszeli. Miała ochotę zapaść sie pod ziemie. Chciała uciec do łazienki dziewcząt i płakać do utraty sił tak jak wtedy w pierwszej klasie. Ale zamiast tego z uniesiono wysoko glowa przemierzyła całe pomieszczenie do wyjścia. Ze wszystkich tylko Harry miał odrobine przyzwoitości aby przynajmniej udawać ze jest mega zajęty szachami niż słuchaniem ich kłótni. Nagle uświadomiła sobie ze zawiodła sie nie tylko na Ronie, ale tez na Wybrańcu. Byli przyjaciółmi. Jak mogl tak po prostu sluchać jak jest obrazana? Czemu nawet nie spróbował powstrzymać jej byłego chłopaka? Zawiodła sie na nich obu. Gdy tylko portret za nią zamknął przejścia rzuciła sie pędem w stronę łazienki dziewcząt na trzecim piętrze. Plakala nad upokorzeniem jakie zapewnił jej Weasley i nad utrata przyjaciela, i nad rozczarowaniem nad zachowaniem ich obojga, nad wojna, nad tym wszystkim co się teraz dzialo. Była silna, ale każdy miał chwile słabości. To byla dla niej ta chwila. Chwila kiedy czula ze to wszystko nie ma sensu, ze ma dość walki, dość patrzenia na wszystko w koło, na zło całego świata, kiedy czula ze jedyne czego chce to zasnąć i nigdy sie nie obudzić żeby nie musieć przeżywać kolejnego strasznego dnia. Nie wiedziała ile czasu siedziala na muszli klozetowej wypłakując oczy w papier toaletowy gdy poczuła ze nie jest sama.
- Hermiona?
To była Jęcząca Marta.
- Czesc Marto. Co tam?
Duch patrzył na nią z troska w oczach.
- Nie gorzej niż u Ciebie.
- Ah...
- Nie myśl o tym.
- A wiec juz nawet duchy wiedza?
Kolejne spazmy placzu przeszły przez jej ciało zanim sie uspokoiła.
- Tak. Wiemy. Wiemy ze Ron to gnojek. Nie miał prawa tak z toba rozmawiać nie zależnie od tego co się miedzy wami stalo. Zreszta Prawie Bezglowy Nick i profesor McGonagall juz z nim rozmawiali na ten temat. Teraz wszyscy cie szukają.
- Kto mnie szuka?
- Prawie wszyscy. Ostatni raz widziano cie ponad 5godzin temu jak wychodziłaś z pokoju wspólnego.
Ponad 5godzin? O matko...
- To ja juz chyba pójdę...
- Dobrze zrobisz. Nie żebym nie byla zadowolona ze ktos w końcu mnie odwiedził. Nikt juz nie pamięta starej Jeczacej Marty...
- Dziekuje Ci. I obiecuje wpadać.
- Dzieki. A teraz powodzenia. Kingsley szaleje odkąd dyrektor mu powiedzial ze nigdzie nie mogą cie znaleźć.
- Na prawdę?
- O tak... Och, gdyby mnie ktos tak kochal...
- Kochal? Ale...
- Co ale? On cie kocha glupia! I ty masz być ta mega inteligetna?
- To znaczy zauwazylam ze miedzy nami cos sie dzieje ale...
- No to juz wiesz. A teraz lec do biedaka zanim zacznę zalowac ze nie jestem na twoim miejscu.
Hermiona wyszla z łazienki u ruszyla w stronę gabinetu opiekunki gryfindoru aby wyjaśnić ze nic jej nie jest. Gdy byla juz w pobliżu usłyszała swoje imię.
- Hermiona!
Odwróciła sie w stronę z którego dobiegał glos Kingsleya. Biegł w jej stronę a jego fioletowa szata powiewała za nim niczym u supermena. Dobiegł i od razu chwycił ja w ramiona i całował ją w głowę.
- Hermiono, gdzieś ty sie podziewała tyle godzin?
Spojrzał w jej oczy po czym znów przytulił ja mocno. Czuła jak obsypuje pocałunkami jej włosy. Nie wiedziała co robic aby pokazac mu jak bardzo jej zalezy ale instynkt jej pomógł. Uniosła delikatnie głowę a on nie przestawał zaznaczać jej włosów i twarzy pocałunkami. Az jego usta doszly do jej. Chwycił jej zachłannie z desperacja w posiadanie, wkładając w to cale swoje uczucie do niej. Nie byla mu dlużna. Całowali sie szaleńczo na środku korytarza gdzie każdy mogl ich zobaczyć ale nie zawracali sobie głowy. Liczyła sie tylko ta chwila. Tylko oni, ich przyspieszone serca i oddechy, ich tańczące wspólnie języki. Byli w raju.