niedziela, 29 września 2013

Rozdział 2

Bardzo was przepraszam za braki polskich znaków. Mam nadzieję że nie zakłóci to waszego czytania
--------------------------
5 lat wcześniej
Luna jak zawsze obudziła się z uśmiechem na twarzy i rozmarzonym wzrokiem spojrzała w okno. Jaki piękny dzień! Świeciło słonce, na niebie nawet jednej chmurki, a ptaki gruchały wesoło. Podniosła się szybko z łózka uważając na gnębiwtryski (nie chciała aby któryś wpadł jej do ucha i zaćmił jej umysł) i ruszyła do łazienki. Zawsze pierwsza zajmowała łazienkę, z prostej przyczyny - zawsze pierwsza wstawała. Dziewczyny z jej dormitorium - Kate, Betty i Victoria zawsze późno wstawały, po czym były kłótnie która pierwsza idzie do łazienki bo żadna nie chce się spóźnić na lekcje. Luna szybko się ogarnęła i jak wychodziła z dormitorium to dziewczyny jeszcze spały. Usiadła w pokoju wspólnym i patrzyła na sprzątające w pośpiechu skrzaty domowe. Gdy tylko Smerfetka zauważyła młodą czarownicę od razu do niej podeszła i zagadała.- Panienko Lovegood, potrzebuje panienka czegoś? Poranki nie są jeszcze zbyt cieple a dopiero rozpaliliśmy ogień więc może gorącej czekolady na rozgrzanie się panience przynieść? - Smerfetka bardzo lubiła samotnie siedzącą czarownicę. I z wzajemnością. - Tak, dziękuję Smerfetko - z uśmiechem powiedziała Luna a skrzatka od razu zniknęła z tym charakterystycznym pyknięciem by za pół minuty pojawić się z kubkiem gorącej czekolady i talerzem z ulubionymi ciastkami dziewczyny - pieguskami. Luna nie miała w prawdzie ochoty ani na czekoladę ani na ciasteczka, ale przyjęła to z uśmiechem od skrzatki - wiedziała że jak by odmówiła to skrzatka zasypała by ja innymi propozycjami, a gdyby wciąż odmawiała to ta popłakałaby się że nie może zapewnić jej tego na co ma akurat ochotę. Pokój wspólny powoli zaczynał się zapełniać nie do końca rozbudzonymi jeszcze uczniami. Kilka minut przed 8 Luna opuściła wieżę i udała się na śniadanie do Sali Wejściowej. Usiadła przy stole swojego domu, nalała sobie herbaty z cytryną i zaczęła jeść tosta z dżemem. Po kilku minutach do Sali wleciały jak codziennie sowy. Od razu zauważyła jaskrawo pomarańczową sowę lecącą w jej kierunku. Jej tato zawsze uważał że sowy to zdecydowanie za smutne zwierzęta. Przez długi czas zastanawiał się jak rozweselić ich sowę, aż w końcu postanowił że zmieni kolor jej piór. Próbował wielu kolorów: różowego, fioletowego, niebieskiego, żółtego, aż w końcu stanęło na pomarańczowym, i od tego nazwał ją Pomarańcza. Sówka podleciała, rzuciła list przed dziewczyną i od razu odleciała, za pewne do sowiarni. Biedna sówka, pewnie nie jest akceptowana przez inne sowy z powodu upierzenia. Postanowiła że w najbliższym liście poprosi tatusia aby ten przywrócił naturalny kolor Pomarańczce. Tatuś pisał że właśnie zaczyna projekt diademu Roweny, i że wczoraj wieczorem ugryzł go gnom. Nie zdążyła jeszcze doczytać listu od tatusia jak podleciała do niej jeszcze jedna sowa - tym razem jedna w tych które posiadała szkoła. Dziewczyna spojrzała na nią nie pewnie - przez całe 6 lat nauki w Hogwarcie dostawała listy tylko od ojca. Zdziwiona wzięła list od puchacza i otworzyła kopertę. 

Panno Lovegood, mam do Pani proźbę o odwiedzenie mnie dziś w moim gabinecie, zaraz po ostatniej lekcji. Jest to sprawa nie cierpiąca zwłoki. Hasło to 'landrynki'.
Z wyrazami szacunku
Albus Dumbledore

Luna była jeszcze bardziej zdziwiona niż zanim otworzyła kopertę. Profesor Dumbledore coś od niej chce? Musiało to być niezwykle ważne skoro prosi ją o spotkanie. Reszta dnia upłynęła jej na myśleniu o przyczynie ich planowanego spotkania. Lekcje minęły jej niezwykle szybko, nawet Obrona przed czarną magią na której została pozbawiona 10 punktów dla swojego domu ponieważ zająknęła się podając definicję czerwonego kapturka. Niby dzień jak co dzień ale Luna miała wrażenie że coś nie dobrego się szykuje. Gdy tylko skończyła zaklęcia skierowała się w stronę gabinetu dyrektora. Przywitała się z gargulcem, podała hasło i wpierw zapukawszy weszła nie pewnie do gabinetu.
- Dzień dobry profesorze Dumbledore
- Witam panno Lovegood. Jak minął Pani dzień? - zapytał uprzejmie wskazując jej krzesło znajdujące się przed jego biurkiem.
- Dobrze, chociaż profesor Snape odjął prze ze mnie 10 punktów dla mojego domu.
Na tą odpowiedź profesor uśmiechnął się pod nosem delikatnie, ale tylko na sekundę. Po chwili miał już niezwykle poważną minę i patrzył na nią jakimś dziwnym wzrokiem... Jak by ją oceniał....
- Zaprosiłem Cię do siebie ponieważ mam do ciebie pewną proźbę. Chodzi właśnie o profesora Snape'a. Myślę że w najbliższym czasie stanie się coś złego. - Widąc że dziewczyna już otwiera usta by coć powiedzieć uniusł rękę dając jej tym do zrozumienia że teraz on mówi - Nie mogę Ci powiedzieć co, nie mogę też tego powstrzymać, dlatego też po prostu się z tym pogodziłem. Jednak to co stanie się niebawem rzuci bardzo zły cień na profesora Snape'a. Cały zakon przestanie mu ufać, umocni się jego pozycja w kregu Śmierciożerców. Będzie niemalże na równi z Voldemordem. Jednak musisz wiedzieć że cokolwiek się stanie, profesor Snape cały czas jest po naszej stronie a wszystko co robi, jest to na moją proźbę. W tym trudnym dla niego czasie będzie potrzebował wsparcia, choć oczywiście nie przyzna się do tego - na chwilę zapadła cisza. Pierwsza odezwała się Luna
- Więc prosi Pan abym w chwili gdy wszyscy zwątpią w profesora Snape'a podtrzymywała go na duchu? - zapytała zdziwiona. Nie rozumiała czemu ona. Przecież profesor nawet jej nie lubił. Któryś z jego wychowanków z Domu Węża na pewno byłby odpowiedniejszym kandydatem na pocieszanie profesora. 
- Tak, Luno, Ty moim zdaniem jesteś najodpowiedniejsza. Nie da się Ciebie nie lubić, po za tym jesteście całkowitym siebie przeciwieństwem. Jestem przekonany że profesor z czasem zacznie doceniać Twoje towarzystwo - Powiedział to niby łagodnie, ale Luna wyczuła że w sumie to sprawa jest przesądzona a ona nie wiele ma do gadania, ma zrobić jak dyrektor każe i tyle. Przytaknęła lekko głowa. - Świetnie że doszliśmy do porozumienia - zadowolony z siebie powiedział dyrektor - I pamiętaj. Cokolwiek zrobi profesor, robi to dla większego dobra, i z mojego polecenia. A teraz możesz już iść się pouczyć, mam kilka praw do załatwienia. Dziewczyna wzięła swoją torbę z książkami i ruszyła do drzwi. Na schodach minęła się z Harry'm który również szedł do gabinetu dyrektora i poszła w stronę pokoju wspólnego swojego domu. Dyrektor tym czasem czekając na Harry'ego zapatrzył się na chwilę w ogień. Wiedział że dobrze zrobił. Severus potrzebuje kogoś kto będzie go podtrzymywał na duchu, a Luna nie była jakoś szczególnie ważna więc Voldertowi nie przyjdzie nigdy do głowy że mogłaby cokolwiek wiedzieć. Pomyśli że dziewczyna jest zabawką Severusa. Z resztą nie powiedział jej w sumie nic ważnego. Tak, zrobił dobrze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz