Kilka słów ode mnie. Nie wiem czy jest blog który porusza temat Luny i Snape'a, ale mam nadzieję że będzie wam się podobać ten który piszę. Liczę na szczere słowa krytyki i miłego czytania :)
------------------------------
Był wczesny czerwcowy poranek. Słońce zaglądało w okna domów, a ptaszki wesoło świergotały budząc swoim śpiewem. Przez ulice, wciąż niezapełnione przez samochody przebiegł biały puszysty kot, swoimi niebieskimi oczami wpatrując się w drzwi. Przeskoczył sprawnie przez ogrodzenie, wbiegł po schodkach, i skoczył na parapet okna znajdującego się przy drzwiach wejściowych i czekał aż jego właścicielka się obudzi i wpuści go do domu. Nie czekał długo. Po kilkunastu minutach drzwi lekko się uchyliły a kocur zeskoczył szybko z parapetu i wszedł przez uchylone drzwi ocierając się o nogi właścicielki. Dziewczyna zamknęła drzwi i ruszyła w stronę kuchni a kocurek za nią. Zwinnym ruchem skoczył na stół, usiadł na wczorajszym wydaniu Proroka Codziennego i spojrzał na właścicielkę krzątająca się w kuchni. Była to drobnej postury młoda kobieta, z bardzo jasnymi, prawie białymi włosami sięgającymi aż za pośladki. Dziewczyna szybko i sprawnie zrobiła śniadanie - jajecznicę na boczku i rozdzieliła ją z patelni na 2 talerze - dla siebie, i kocurka. Odwróciła się w stronę stołu i spojrzała swoimi błękitno - srebrnymi oczami i z jak zawsze rozmarzoną lekko miną na kota siedzącego na gazecie.
- Henryku, ile razy prosiłam żebyś nie siadał na stole? Ja jadam przy stole, a Ty jak zawsze pod parapetem. Nie zdziczałam jeszcze jak Umbrige żeby ubóstwiać koty jak egipcjanie - powiedziała to z lekka nagana w głosie ale zaraz się uśmiechnęła i postawiła talerz z jajecznicą pod parapetem a Henryk zeskoczył na podłogę i szybko podleciał to jedzenia i zaczął posiłek. Dziewczyna też wzięła chleb i łyżeczkę i zajęła się swoim talerzem. Zdarzyła zjeść wsadzić go do zlewu, gdzie talerz sam zaczął się myć a w okno kuchenne zapukała jasno brązowa sowa z listem w dzióbku. Dziewczyna szybko otworzyła okno i pozwoliła sowie wlecieć, a ta gdy tylko oddała list od razu odleciała. Dziewczyna nie pewnie popatrzyła chwilę na list. Kilka dni temu w Proroku Codziennym znalazła informację że w Hogwarcie poszukują nauczyciela mugoloznastwa, a że zdała owumenty z tego przedmiotu na Wybitny i dostała się na 2-letnie studia w tym kierunku to czym prędzej wysłała sowę ze swoim zgłoszeniem na to stanowisko. Spodziewała się oczywiście sowy z odpowiedzią, ale nie była pewna czy dostanie tą posadę. Oczywiście obecna Dyrektorka zawsze ją lubiła, ale to jeszcze o niczym nie świadczyło - kto jak kto ale Minerwa McGonagall nie będzie się bawić w koneksje i znajomości, tylko wybierze na to stanowisko osobę o której jest pewna że podoła wyzwaniu. Czego jak czego, ale tchórzostwa nie można było dziewczynie zarzucić - gdy przyszło co do czego na wojnie na równi ze wszystkimi walczyła ze Śmierciożercami i nie zawachała się ani chwili mimo że wiedziała że może zginąć. A teraz, po 4 latach od tamtej nocy boi się otworzyć głupi list z odpowiedzią odnośnie pracy. W końcu zebrała się w sobie i wzięła zaadresowany do niej list:
Sz.P. Luna Lovegood
Washington Street 45
London
Odwróciła kopertę i spojrzała na godło szkoły - symbole czterech domów. Powoli delikatnie przełamała pieczęć i wyjęła list z koperty.
Szanowna Panno Lovegood.
Uprzejmie informujemy, iż Pani kandytatura na nauczyciela Mugoloznastwa została rozpatrzona pozytywnie. Prosimy o stawienie sie dziś o godzinie 18 w Gabinecie Dyrektora Szkoły w celu omówienia warunków umowy.
Z wyrazami szacunku
Minerwa McGonagall
Dyrektor Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie
Luna stała zapatrzona w kartkę która trzymała i raz po raz przesuwała wzrokiem po literach. Nie mogła uwierzyć we własne szczęście - dostała tą pracę! Już nigdy więcej pracy w sklepie dziecięcym. Koniec z dobijającymi ja rozmowami młodych czarownic o tym jakie ich dzieci są śliczne, kochane, jak szybko rosną które tylko jej uświadamiały że gdy większość koleżanek z jej roku ma już maluchy albo przynajmniej jest w ciąży gdy ona nawet nie ma męża. Teraz będzie miała dzieci. Dużo dzieci którym będzie mogła przekazać swoją wiedzę. Wiedziała ze nie zapełnią całkowicie pustki w jej życiu ale może chociaż częściowo. Odkąd zmarł jej ojciec w nie cały rok po wojnie została całkowicie sama. Miała oczywiście Ginny, Nevila, Hermionę, Rona i Harry'ego ale oni też mieli swoje rodziny, pracę, i w sumie z nią widzieli się góra raz w miesiącu, przez godzinę, góra dwie. Ale gdzieś w sercu pojawiła się nadzieja że teraz jej życie się odmieni, że znajdzie w końcu choć cień szczęścia.
- Henryku, ile razy prosiłam żebyś nie siadał na stole? Ja jadam przy stole, a Ty jak zawsze pod parapetem. Nie zdziczałam jeszcze jak Umbrige żeby ubóstwiać koty jak egipcjanie - powiedziała to z lekka nagana w głosie ale zaraz się uśmiechnęła i postawiła talerz z jajecznicą pod parapetem a Henryk zeskoczył na podłogę i szybko podleciał to jedzenia i zaczął posiłek. Dziewczyna też wzięła chleb i łyżeczkę i zajęła się swoim talerzem. Zdarzyła zjeść wsadzić go do zlewu, gdzie talerz sam zaczął się myć a w okno kuchenne zapukała jasno brązowa sowa z listem w dzióbku. Dziewczyna szybko otworzyła okno i pozwoliła sowie wlecieć, a ta gdy tylko oddała list od razu odleciała. Dziewczyna nie pewnie popatrzyła chwilę na list. Kilka dni temu w Proroku Codziennym znalazła informację że w Hogwarcie poszukują nauczyciela mugoloznastwa, a że zdała owumenty z tego przedmiotu na Wybitny i dostała się na 2-letnie studia w tym kierunku to czym prędzej wysłała sowę ze swoim zgłoszeniem na to stanowisko. Spodziewała się oczywiście sowy z odpowiedzią, ale nie była pewna czy dostanie tą posadę. Oczywiście obecna Dyrektorka zawsze ją lubiła, ale to jeszcze o niczym nie świadczyło - kto jak kto ale Minerwa McGonagall nie będzie się bawić w koneksje i znajomości, tylko wybierze na to stanowisko osobę o której jest pewna że podoła wyzwaniu. Czego jak czego, ale tchórzostwa nie można było dziewczynie zarzucić - gdy przyszło co do czego na wojnie na równi ze wszystkimi walczyła ze Śmierciożercami i nie zawachała się ani chwili mimo że wiedziała że może zginąć. A teraz, po 4 latach od tamtej nocy boi się otworzyć głupi list z odpowiedzią odnośnie pracy. W końcu zebrała się w sobie i wzięła zaadresowany do niej list:
Sz.P. Luna Lovegood
Washington Street 45
London
Odwróciła kopertę i spojrzała na godło szkoły - symbole czterech domów. Powoli delikatnie przełamała pieczęć i wyjęła list z koperty.
Szanowna Panno Lovegood.
Uprzejmie informujemy, iż Pani kandytatura na nauczyciela Mugoloznastwa została rozpatrzona pozytywnie. Prosimy o stawienie sie dziś o godzinie 18 w Gabinecie Dyrektora Szkoły w celu omówienia warunków umowy.
Z wyrazami szacunku
Minerwa McGonagall
Dyrektor Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie
Luna stała zapatrzona w kartkę która trzymała i raz po raz przesuwała wzrokiem po literach. Nie mogła uwierzyć we własne szczęście - dostała tą pracę! Już nigdy więcej pracy w sklepie dziecięcym. Koniec z dobijającymi ja rozmowami młodych czarownic o tym jakie ich dzieci są śliczne, kochane, jak szybko rosną które tylko jej uświadamiały że gdy większość koleżanek z jej roku ma już maluchy albo przynajmniej jest w ciąży gdy ona nawet nie ma męża. Teraz będzie miała dzieci. Dużo dzieci którym będzie mogła przekazać swoją wiedzę. Wiedziała ze nie zapełnią całkowicie pustki w jej życiu ale może chociaż częściowo. Odkąd zmarł jej ojciec w nie cały rok po wojnie została całkowicie sama. Miała oczywiście Ginny, Nevila, Hermionę, Rona i Harry'ego ale oni też mieli swoje rodziny, pracę, i w sumie z nią widzieli się góra raz w miesiącu, przez godzinę, góra dwie. Ale gdzieś w sercu pojawiła się nadzieja że teraz jej życie się odmieni, że znajdzie w końcu choć cień szczęścia.
Luna spojrzała na zegarek. Była 17.20 a ona już od 2 godzin siedziała ubrana w swoje najlepsze ciemnofioletowe szaty i szpiczastą tiarę. Nerwy zżerały ją od środka i szczerze żałowała że zdążyła zjeść śniadanie zanim otrzymała list. Postanowiła wyjść wcześniej aby przejść się po ukochanych przez nią korytarzach. Wyszła z domu i przeszła kawałek ulica żeby wejść w mały zagajnik. Mijała po drodze sąsiadów którzy machali jej na powitanie i pozdrawiające ją dzieci. Wszyscy w okolicy przyzwyczaili się już do dziwnego stylu bycia i ubioru sąsiadki. Za równo w świecie magicznym, jak i nie magicznym była uważana za dziwoląga. Pomyluna jak na nią mówili jeszcze w szkole. Nigdy nie miała wielu przyjaciół, a i Ci pojawili się dopiero w 4 klasie gdy zaczęły się spotkania GD. W sumie trochę im się nie dziwiła. Po śmierci jej mamy ojciec zdziczał. Luna nie raz namawiała go żeby znalazł inną kobietę, ale on zawsze mówił że nic nie zastąpi mu jego żony. Była niezwykła czarownica, i to ona zaraziła męża historiami o nieistniejących magicznych stworzeniach, a on ponieważ kochał niezwykle mocno swoją żonę potakiwał z uśmiechem na ustach, ale Luna wiedziała że nigdy tak naprawdę w te wszystkie stworzenia nie wierzył. Ale gdy został tylko z córką, tak mocno nie chciał stracić z życia żony ze wyprofilował Lunę na jej podobieństwo. Opowiadał jej o narglach, i innych nieistniejących rzeczach, a Luna mimo że wiedziała że to wszystko nie istnieje, to i tak potakiwała i przyznawała mu rację. Rozumiała jego ból, sama czuła taki sam o ile nie większy. No i oczywiście wiedziała że zaprzeczanie ojcu nic nie pomoże. Łatwiej było udawać że to wszystko naprawdę istnieje, że jej ojciec nie oszalał. A o ile jemu jednemu nikt nie wierzył, to pomyślała że jak zacznie popierać ojca wymysły ludzie nie pomyślą że oszalał.
Weszła powoli w zagajnik nie daleko domu, by z cichym trzaskiem teleportować się przed bramy Hogwartu. W wakacje na szczęście z zamku były ściągnięte wszystkie zaklęcia, z wyjątkiem tego który pozwalał zamek widzieć jedynie czarodziejom, więc bez najmniejszego problemu przeszła przez bramę i ruszyła przez błonia w stronę zamku. Nagle zalała ją fala wspomnień: jak opowiadała Harry'emu, Ronowi i Hermionie o narglach gdy jechali powozem w piątej klasie na Ucztę, w cieniu tamtego krzaka czytała w ciepłe dni książki, idąc tym pomostem zastanawiali się nad bezpiecznym miejscem na spotkań DG... Mogłaby wyliczać bez końca. Zrobiło jej się bardzo smutno, poczuła się jeszcze bardziej samotna niż zwykle. Po kilku minutach powolnego spaceru i wdychaniu ukochanego przez nią zapachu drugiego domu wspięła się po schodach i weszła do zamku. Drzwi do Sali Wejściowej były zamknięte, ruszyła więc dalej po schodach. Zerknęła na zegarek który dostała w swoje 17 urodziny. Miała jeszcze 20 min, ruszyła więc w stronę pokoju wspólnego Ravenclow. W połowie drogi zauważyła sunąca smutną Szarą Damę. Uśmiechnęła się do niej delikatnie, a tą ledwie zauważalnie odwzajemniła uśmiech.
- Witamy ponownie w Zamku. Co Cię sprowadza moja droga?
- Witaj Szara Damo. Przyszłam omówić szczegóły mojego zatrudnienia na stanowisku nauczycielki Mugoloznastwa.
Szara Dama z uznaniem w oczach spojrzała na kilka set lat młodsza koleżankę i uśmiechnęła się tym razem bardziej.
- No no, Luno, zawsze wiedziałam że kiedyś tu wrócisz. Za bardzo kochasz to miejsce. Tym bardziej że zostałaś sama. W sumie miałam nadzieję że obejmiesz to stanowisko. Jesteś jeszcze bardzo młoda, ale jestem całkowicie pewna ze dasz sobie rade.
W oddali usłyszeli cichą rozmowę. Luna zdziwiona spojrzała w stronę z której dochodziły głosy, a Szara Dama jak by tylko mogła, to pewnie by zbladła. Widząc minę Szarej Damy Luna wprost pojęła - zbliżał się Krwawy Baron. Każdy w zamku wiedział że Krwawy Baron jeszcze za życia zalecał się do Szarej Damy która go odrzuciła. Nawet teraz, po tylu setkach lat wciąż chciał choć w przelocie zanim ucieknie ujrzeć jej twarz. Dziś chyba nieświadomie kierował się w ich stronę - inaczej by nic nie mówił żeby nie dać znać że nadchodzi. Luna nigdy nie była romantyczką, ale gdyby nie marzyła o miłości z 'happy end'em to byłaby bez serca. Niestety jej historia nie zakończyła się szczęśliwie ale nie miała do nikogo o to pretensji. Tak po prostu miało być. Chciała pożegnać się z duchem wieży jej Domu ale ta już uciekła. Luna ponownie spojrzała na zegarek. Za 10 min miała być w gabinecie Dyrektorki, więc powoli ruszyła w tamtą stronę. Nagle uświadomiła sobie że nie zna hasła. Wysłała więc przodem patronusa że będzie za chwilę i prosi o podanie hasła. Nim doszła do gargulca już znała hasło przekazane przez srebrzystego kota który był patronusem dyrektorki. Stanęła przed wejściem do gabinetu i powiedziała hasło:
- Paszcza lwa.
Swoja droga trochę w sumie na miejscu. Wszyscy zawsze mieli bardzo duży respekt wobec profesorki, a jak coś ktoś przeskrobał i ona na to naszła to rzeczywiście - był w paszczy lwa i to dosłownie, nie licząc tego co cało się w czasie gdy Carrow'owie byli w szkole.
Weszła po schodkach i zapukała do drzwi. Od razu usłyszała odpowiedź:
- Proszę wejść panno Lovegood.
- Dobry wieczór pani profesor.
Uścisnęły sobie dłonie po czym starsza kobieta wskazała młodszej miejsce naprzeciwko siebie.
- Siadaj kochana. Zaprosiłam Cię abyśmy mogły omówić warunki twojego zatrudnienia. Niewielu uczniów wybiera mugoloznastwo, więc nie będziesz miała dużo pracy. Nie mam jeszcze konkretnego planu lekcji, ale myślę że będzie to ok. 10 godzin tygodniowo...
Rozmawiały tak dobrą godzinę, wszystko nawet w najdrobniejszych szczegółach omówiły. Luna będzie mieszkała w zamku, otrzyma własny gabinet, sypialnię i łazienkę po poprzedniej nauczycielce, niedaleko wieży Gryffindoru, a przeprowadzić się miała w koniec sierpnia. Zarabiać nie będzie dużo, ale i tak więcej niż w tym sklepie dziecięcym po zrobieniu opłat, a przecież tu nie będzie za nic musiała płacić, więc wszystko będzie miała dla siebie na własne wydatki. Nigdy nie była próżna, ale przydałyby się jej jakieś dodatkowe szaty (oprócz tej którą miała na sobie miała jeszcze tylko dwie, i jedną zmianę mugolskich ubrań ale ich nie będzie nosić w szkole - jej status nauczycielki nie pasuje do jeansów), po za tym będzie też musiała zainwestować w kilka ozdób do jej sypialni bo to co miała u siebie w domu było już baaardzo wiekowe. No i oczywiście odkładać na starość. Luna jak zawsze była bardzo przewidywalna i myślała nie tylko o chwili obecnej, ale też przede wszystkim o przyszłości. Na koniec uścisnęły sobie ponownie dłonie.
- Dziękuję za wybranie mnie na to stanowisko pani profesor. Mam nadzieję że pani nie zawiodę.
- Ależ Luno, już nie jesteśmy nauczycielką i uczniem. Teraz jesteśmy koleżankami z pracy, mówi mi więc proszę po imieniu, Minerwa. - powiedziała z uśmiechem ex-nauczycielka dziewczyny.
- Przepraszam, nie chce Pani urazić ale jest pomiędzy nami spora różnica wieku, a ja sama na pewno będę musiała się dużo jeszcze od Pani nauczyć... - zaczęła zmieszana.
- Zapomnij, nie pomogę Ci w niczym jeśli nie będziesz się do mnie zwracała po imieniu. - powiedziała z lekka nuta srogości w głosie który Luna doskonale znała, bo często na lekcjach już to słyszała i wiedziała że nauczycielka nie ustąpi.
- Dobrze, niech będzie... Minerwo - powiedziała niepewnie na co druga się uśmiechnęła.
Wymieniły się jeszcze uprzejmościami i Luna już miała rękę na klamce gdy odwróciła się i niepewnie zapytała:
- A czy mogłabym jeszcze odwiedzić na chwile lochy? - jeszcze zanim skończyła pytanie rumieniec zagościł na jej policzkach. Minerwa uśmiechnęła się lekko.
- Od teraz jesteś panią profesor. Możesz chodzić gdzie i kiedy chcesz. Możesz karać i nagradzać. Możesz robić cokolwiek chcesz, w miarę przyzwoitości oczywiście - spojrzała na Lune w czułością w oczach. Dziewczyna przytaknęła i opuściła gabinet.
Weszła powoli w zagajnik nie daleko domu, by z cichym trzaskiem teleportować się przed bramy Hogwartu. W wakacje na szczęście z zamku były ściągnięte wszystkie zaklęcia, z wyjątkiem tego który pozwalał zamek widzieć jedynie czarodziejom, więc bez najmniejszego problemu przeszła przez bramę i ruszyła przez błonia w stronę zamku. Nagle zalała ją fala wspomnień: jak opowiadała Harry'emu, Ronowi i Hermionie o narglach gdy jechali powozem w piątej klasie na Ucztę, w cieniu tamtego krzaka czytała w ciepłe dni książki, idąc tym pomostem zastanawiali się nad bezpiecznym miejscem na spotkań DG... Mogłaby wyliczać bez końca. Zrobiło jej się bardzo smutno, poczuła się jeszcze bardziej samotna niż zwykle. Po kilku minutach powolnego spaceru i wdychaniu ukochanego przez nią zapachu drugiego domu wspięła się po schodach i weszła do zamku. Drzwi do Sali Wejściowej były zamknięte, ruszyła więc dalej po schodach. Zerknęła na zegarek który dostała w swoje 17 urodziny. Miała jeszcze 20 min, ruszyła więc w stronę pokoju wspólnego Ravenclow. W połowie drogi zauważyła sunąca smutną Szarą Damę. Uśmiechnęła się do niej delikatnie, a tą ledwie zauważalnie odwzajemniła uśmiech.
- Witamy ponownie w Zamku. Co Cię sprowadza moja droga?
- Witaj Szara Damo. Przyszłam omówić szczegóły mojego zatrudnienia na stanowisku nauczycielki Mugoloznastwa.
Szara Dama z uznaniem w oczach spojrzała na kilka set lat młodsza koleżankę i uśmiechnęła się tym razem bardziej.
- No no, Luno, zawsze wiedziałam że kiedyś tu wrócisz. Za bardzo kochasz to miejsce. Tym bardziej że zostałaś sama. W sumie miałam nadzieję że obejmiesz to stanowisko. Jesteś jeszcze bardzo młoda, ale jestem całkowicie pewna ze dasz sobie rade.
W oddali usłyszeli cichą rozmowę. Luna zdziwiona spojrzała w stronę z której dochodziły głosy, a Szara Dama jak by tylko mogła, to pewnie by zbladła. Widząc minę Szarej Damy Luna wprost pojęła - zbliżał się Krwawy Baron. Każdy w zamku wiedział że Krwawy Baron jeszcze za życia zalecał się do Szarej Damy która go odrzuciła. Nawet teraz, po tylu setkach lat wciąż chciał choć w przelocie zanim ucieknie ujrzeć jej twarz. Dziś chyba nieświadomie kierował się w ich stronę - inaczej by nic nie mówił żeby nie dać znać że nadchodzi. Luna nigdy nie była romantyczką, ale gdyby nie marzyła o miłości z 'happy end'em to byłaby bez serca. Niestety jej historia nie zakończyła się szczęśliwie ale nie miała do nikogo o to pretensji. Tak po prostu miało być. Chciała pożegnać się z duchem wieży jej Domu ale ta już uciekła. Luna ponownie spojrzała na zegarek. Za 10 min miała być w gabinecie Dyrektorki, więc powoli ruszyła w tamtą stronę. Nagle uświadomiła sobie że nie zna hasła. Wysłała więc przodem patronusa że będzie za chwilę i prosi o podanie hasła. Nim doszła do gargulca już znała hasło przekazane przez srebrzystego kota który był patronusem dyrektorki. Stanęła przed wejściem do gabinetu i powiedziała hasło:
- Paszcza lwa.
Swoja droga trochę w sumie na miejscu. Wszyscy zawsze mieli bardzo duży respekt wobec profesorki, a jak coś ktoś przeskrobał i ona na to naszła to rzeczywiście - był w paszczy lwa i to dosłownie, nie licząc tego co cało się w czasie gdy Carrow'owie byli w szkole.
Weszła po schodkach i zapukała do drzwi. Od razu usłyszała odpowiedź:
- Proszę wejść panno Lovegood.
- Dobry wieczór pani profesor.
Uścisnęły sobie dłonie po czym starsza kobieta wskazała młodszej miejsce naprzeciwko siebie.
- Siadaj kochana. Zaprosiłam Cię abyśmy mogły omówić warunki twojego zatrudnienia. Niewielu uczniów wybiera mugoloznastwo, więc nie będziesz miała dużo pracy. Nie mam jeszcze konkretnego planu lekcji, ale myślę że będzie to ok. 10 godzin tygodniowo...
Rozmawiały tak dobrą godzinę, wszystko nawet w najdrobniejszych szczegółach omówiły. Luna będzie mieszkała w zamku, otrzyma własny gabinet, sypialnię i łazienkę po poprzedniej nauczycielce, niedaleko wieży Gryffindoru, a przeprowadzić się miała w koniec sierpnia. Zarabiać nie będzie dużo, ale i tak więcej niż w tym sklepie dziecięcym po zrobieniu opłat, a przecież tu nie będzie za nic musiała płacić, więc wszystko będzie miała dla siebie na własne wydatki. Nigdy nie była próżna, ale przydałyby się jej jakieś dodatkowe szaty (oprócz tej którą miała na sobie miała jeszcze tylko dwie, i jedną zmianę mugolskich ubrań ale ich nie będzie nosić w szkole - jej status nauczycielki nie pasuje do jeansów), po za tym będzie też musiała zainwestować w kilka ozdób do jej sypialni bo to co miała u siebie w domu było już baaardzo wiekowe. No i oczywiście odkładać na starość. Luna jak zawsze była bardzo przewidywalna i myślała nie tylko o chwili obecnej, ale też przede wszystkim o przyszłości. Na koniec uścisnęły sobie ponownie dłonie.
- Dziękuję za wybranie mnie na to stanowisko pani profesor. Mam nadzieję że pani nie zawiodę.
- Ależ Luno, już nie jesteśmy nauczycielką i uczniem. Teraz jesteśmy koleżankami z pracy, mówi mi więc proszę po imieniu, Minerwa. - powiedziała z uśmiechem ex-nauczycielka dziewczyny.
- Przepraszam, nie chce Pani urazić ale jest pomiędzy nami spora różnica wieku, a ja sama na pewno będę musiała się dużo jeszcze od Pani nauczyć... - zaczęła zmieszana.
- Zapomnij, nie pomogę Ci w niczym jeśli nie będziesz się do mnie zwracała po imieniu. - powiedziała z lekka nuta srogości w głosie który Luna doskonale znała, bo często na lekcjach już to słyszała i wiedziała że nauczycielka nie ustąpi.
- Dobrze, niech będzie... Minerwo - powiedziała niepewnie na co druga się uśmiechnęła.
Wymieniły się jeszcze uprzejmościami i Luna już miała rękę na klamce gdy odwróciła się i niepewnie zapytała:
- A czy mogłabym jeszcze odwiedzić na chwile lochy? - jeszcze zanim skończyła pytanie rumieniec zagościł na jej policzkach. Minerwa uśmiechnęła się lekko.
- Od teraz jesteś panią profesor. Możesz chodzić gdzie i kiedy chcesz. Możesz karać i nagradzać. Możesz robić cokolwiek chcesz, w miarę przyzwoitości oczywiście - spojrzała na Lune w czułością w oczach. Dziewczyna przytaknęła i opuściła gabinet.
Kilka minut później schodziła już do lochów. Ale im dalej szła tym bardziej odwaga ją opuszczała. Może nie powinna? Na pewno nie powinna. Nie mogła przecież naruszać jego prywatności. Co z tego że minęły już 4 lata. Nowy nauczyciel eliksirów zdecydował że nie będzie zajmować ani sali ani komnat poprzedniego nauczyciela, więc wiedziała że nic nie zostało zmienione w Jego komnatach. Gdy już była przed drzwiami sali zawahała się na chwilę, ale ostatniecznie nacisnęła klamkę i weszła do pustej sali, następnie do gabinetu, w którym wciąż na pułkach stały słoiki z różnymi składnikami eliksirów, i sprawdziany uczniów na biurku, obok rzuconego w pośpiechu pióra i atramentu który dawno zdążył wyschnąć. Otworzyła pierwsza szufladę biurka - zawsze było zabezpieczone zaklęciami, ale jako że profesor nie żył to szuflada powinna ustąpić. Jednak nie chciała. Zamknięte. Zdziwiona wyjęła różdżkę z kieszeni w szacie i mruknęła Alohomora. Nic, dalej zamknięte. W sumie to wiedziała że jak On zamknął tą szafkę to nie tak łatwo ją otworzy. Po kilku próbach sama do siebie mruknęła:
- O matko, dziewczyno, po co jesteś z Domu Roveny skoro nie potrafisz otworzyć głupiej szafki? Luna, dasz... - przerwała w pół słowa bo szafka sama się otworzyła. Dziwne. Stała poprostu z różdżką skierowaną na szafke i wymówiła swoje imie. Czyżby ustawił je jako hasło? Przez chwile stała jak słup soli po czym zajrzała do szafki. Był tam zeszyt, dosyć gruby, oprawiony w czarną skórę. Zajrzała na pierwszą stronę, gdzie pochyłym drobnym pismem odczytała:
Własność Severusa Snape. Zajrzała na kolejne strony i z tekstu zrozumiała ze to był Jego pamiętnik. Przycisnęła go do siebie i zamknęła delikatnie szufladę. Podeszła do drzwi prowadzących do Jego sypialni i stała tak kilka chwil próbując zebrać się w sobie. Nie było to łatwe. Fala wspomnieć zalała ją jak morze w czasie przypływu plażę, jednak wiedziała że tak szybko jak woda nie odpłyną. Nie odpłyną nigdy. Drzwi ustąpiły lekko, nawet nie zaskrzypiały. Odruchowo uniosła różdżkę w stronę kominka i jednym zaklęciem rozpaliła ogień. W pokoju było idealnie tak samo jak wtedy gdy była tu ostatni raz. Białe ściany pokryte prawie całkowicie regałami na których stały opasłe tomy najczęściej pokryte czarną skórą, kominek z czarnych kamieni, duże łóżko, biała pościel, czarny baldachim, stół ze szklanym blatem, obok dwa czarne fotele i sofa, w kącie pokoju mały barek z butelkami ognistej, i innymi magicznymi i nie trunkami. Poczuła płynące po twarzy łzy. Myślała że da radę. Jest silna nawet jeśli na to nie wygląda. Jest silna, i minęły już 4 lata. Jest silna. Padła na kolana nawet nie czując bólu jaki spowodował upadek i zaniosła się szlochem.
- O matko, dziewczyno, po co jesteś z Domu Roveny skoro nie potrafisz otworzyć głupiej szafki? Luna, dasz... - przerwała w pół słowa bo szafka sama się otworzyła. Dziwne. Stała poprostu z różdżką skierowaną na szafke i wymówiła swoje imie. Czyżby ustawił je jako hasło? Przez chwile stała jak słup soli po czym zajrzała do szafki. Był tam zeszyt, dosyć gruby, oprawiony w czarną skórę. Zajrzała na pierwszą stronę, gdzie pochyłym drobnym pismem odczytała:
Własność Severusa Snape. Zajrzała na kolejne strony i z tekstu zrozumiała ze to był Jego pamiętnik. Przycisnęła go do siebie i zamknęła delikatnie szufladę. Podeszła do drzwi prowadzących do Jego sypialni i stała tak kilka chwil próbując zebrać się w sobie. Nie było to łatwe. Fala wspomnieć zalała ją jak morze w czasie przypływu plażę, jednak wiedziała że tak szybko jak woda nie odpłyną. Nie odpłyną nigdy. Drzwi ustąpiły lekko, nawet nie zaskrzypiały. Odruchowo uniosła różdżkę w stronę kominka i jednym zaklęciem rozpaliła ogień. W pokoju było idealnie tak samo jak wtedy gdy była tu ostatni raz. Białe ściany pokryte prawie całkowicie regałami na których stały opasłe tomy najczęściej pokryte czarną skórą, kominek z czarnych kamieni, duże łóżko, biała pościel, czarny baldachim, stół ze szklanym blatem, obok dwa czarne fotele i sofa, w kącie pokoju mały barek z butelkami ognistej, i innymi magicznymi i nie trunkami. Poczuła płynące po twarzy łzy. Myślała że da radę. Jest silna nawet jeśli na to nie wygląda. Jest silna, i minęły już 4 lata. Jest silna. Padła na kolana nawet nie czując bólu jaki spowodował upadek i zaniosła się szlochem.
Fajne, czytam dalej :p
OdpowiedzUsuń