środa, 5 sierpnia 2015

Rozdział XXV

Witajcie!
Wracam po prawie miesiącu przerwy z nowym rozdziałem. Wiem, dlugo musieliście czekać ale mam nadzieje ze długość rozdzialo i to co się w nim dzieje wynagrodzi wam jakos to czekanie.
Co do błędów - na prawdę nie mam sily ich poprawiać dlatego tez naprawde zalezy mi zeby ktos zglosil sie na moja betę. Będę na prawdę bardzo wdzięczna.
Buziaki




Rozdział XXV
Po raz kolejny caly Zakon Feniksa został zebrany w trybie alarmowym i właśnie siedzieli juz wszyscy z wyjątkiem Severusa który został wezwany czekali na to co powie dyrektor.
- Porwano trzech pierwszorocznych, wszyscy z mugolskich rodzin.
Po gabinecie rozległ sie szum przerażenia.
- Jak to możliwe? Hogwart to najbezpieczniejsze miejsce w calej Anglii!
- Fred, mysle ze juz nie. Komuś musiało udać sie przedostać przez nasze zaklęcia ochronne.
- Albusie, a może korytarz prowadzący do Wrzeszczacej Chaty? - glos Lupina był pelen bólu jak by juz obwiniał sie za to ze ten tunel powstał z jego powodu i został wykorzystany przez smierciozercow.
- Nie. Luna mówiła ze uciekali w stronę Zakazanego Lasu.
- Ron, ale mogli sie tam tylko ukryć na kilka chwil i wtedy pobiec do tunelu.
Gdy tylko zobaczyła znikające postacie w Zakazanym Lesie od razu pobiegła do dyrektora który zwołał zebranie.
- Wątpię żeby byli tak inteligetni...
- To ze nie pomyślałeś o tym nie znaczy ze w naszych szeregach mamy takich samych idiotów jak ty Weasley.
Drzwi do pomieszczenia otworzyły sie i stanął w nich Severus Snape.
- Witaj Severusie. Jakie masz dla nas wieści?
- Czarny Pan kazał porwać troje uczniów z mugolskich rodzin w nadzieji ze dasz sie namówić na wymianę.
W gabinecie zapadła cisza.
- Ja pójdę.
- Nie Remusie, nie pozwolę ci... - w glosie Tonks słychać było przerażenie.
- Dora, to moja....
- Po pierwsze Lupin to nie twoja wina wiec nie użalaj sie nad sobą bo to obrzydliwe. Każdy z nas mógł pomyśleć o zabezpieczeniu tunelu. A po drugie co Czarny Pan miałby z posiadania ciebie? Może miec tylu wilkolakow ile mu sie zamarzy wiec po co byłbyś mu ty, obdarty mierny nauczyciel.
- Zatem kogo chce dostać Voldemort?
Snape rozejrzał sie po twarzach zebranych jakby sprawdzając czy są gotowi na taka informacje.
- Minerwę, Nevilla Longbottoma i Ginny Weasley.
Wszyscy zbladli a przez gabinet przeszedł szloch Pani Weasley.
- Tylko nie moja Ginny, po co mu ona...
Schowala sie w ramionach męża aby kilka sekund później podbiec do jedynej córki i objąć ja ze wszystkich sil. Ginny jedynie stala i nic nie mowila jakby byla w głębokim szoku. Jej twarz wyrażała niedowierzanie.
- Po co nas....?
- To proste. Z toba Weasley ma pewne polaczenie. Gdy bylas pod jego wpływem w pierwszej klasie w pewien niewytłumaczalny sposób zostaliscie razem związani a ta cienka nic nie została zerwana do dzis. Longbottoma chce dla czystej zabawy, a Minerwę... Sentyment.
Nauczycielka transmutacji wyglądała na oburzoną i przerazona jednocześnie.
- Co? Ale przeciez...
- To ze Czarny Pan umarł i zmartwychwstał nie znaczy ze nie pamięta szkolnych lat.
Pierwszy raz dzisiejszego wieczoru odezwał sie Harry.
- Pani profesor...
- Mysle ze to pytanie nie na miejscu Harry - upomniał go delikatnie nauczyciel zaklęć.
- Jak najbardziej na miejscu. Maja prawo wiedzieć - powiedziała Minerwa patrząc w nieokreślony punkt na ścianie - przyjaźniłam sie z nim w czasie szkolnych lat. Oczywiście nie wiedziałam o jego mrocznych planach, horkruksach ani morderstwach które popelnial juz wtedy podczas wakacji. W ostatnim roku przez chwile z jego strony to bylo cos więcej niż przyjaźń ale wtedy spotykalam sie juz ze swoim pierwszym mężem wiec dalam mu kosza. Od tamtego dnia juz nigdy więcej nie rozmawialismy.
- Spotykała sie Pani z Voldemortem?!
Luna miała wrażenie ze gałki oczne Rona nie dalej niż za pól minuty wypadną i potoczą sie po podłodze.
- Nie, nie z Voldemortem. Przyjaźniłam sie z Tomem.
 - Panie Weasley proszę zebrać szczękę z podłogi i nie zadawać głupich pytań albo odejmę Panu punkty.
Słowa wypłynęły z ust Mistrza eliksirów. Krukonka nie podejrzewała ze ktos taki jak on stanie w obronie kobiety, a juz na pewno nie gryfonki.
- Nie jestesmy tu po to aby roztrząsać przeszłość ale by myśleć o tu i teraz - przywrócił ich wszystkich do porządku Dumbledore - a jesli chodzi o wymianę. Co sie stanie jesli sie nie zgodzę?
- Bellatrix dostanie ich równo za 24h do zabawy aż w końcu ich zabije.
Pani Weasley i Tonks otwarcie płakały pociągając nosem, padło tez kilka soczystych przekleństw.
- Jestem gotowa.
Wszyscy spojrzeli na Ginny której matka z niedowierzaniem patrzyła na córkę.
- Ginny nie możesz! Nie pozwalam...!
- Ja tez.
Tym razem usłyszeli glos Nevilla.
- Czy wyście stracili zmysly?! Albusie nie możesz do tego dopuścić!
- To mamy pozwolić na to żeby te dzieci zginęły?! Mamo, one tez maja rodziców, rodzeństwo i rodzinę ktora będzie ich opłakiwała!
- Ale Ginny...
- Cisza. Severusie, czy można wytargować z Voldemortem ze weźmie tylko mnie w zamian za życie tamtych dzieci?
Luna obserwowała uważnie twarz nauczyciela. Na pierwszy zut oka była jego standardowa maska, jednak Luna zobaczyła coś jeszcze. Ból.
- Nie. Albo cala trojka pójdzie albo tamci zgina. To jak Albusie?
Oczy wszystkich spoczęły na starszym mężczyźnie. Blondynka patrzyła na niego nawet nie próbując zastanowić sie co ona zrobiłaby na jego miejscu. Wybierać miedzy życiami, decydować kto ma prawo do następnego dnia a kto nie... Nie byłaby w stanie.
-. Wy wiecie o wiele więcej niż tamte dzieciaki. Nie możemy ryzykować. Wymiany nie będzie.
Nikt sie nie cieszył. Bo i z czego. Ostatecznie i tak ktos zginie. Nie zależnie od tego co zrobia.


Tej nocy Luna nie przespała. Spędziła ja wypłakując sie w poduszkę. Na drugi dzień nie miała sily nawet wstac choc wiedziała ze musi. Miała do napisania trzy eseje. W oczach ponownie zebrały jej sie łzy. Tamte dzieci za kilka godzin będą wily sie kilkanaście dni z bólu zanim umrą a ona musi sie martwic o referat na zielarstwo. Czemu świat jest taki niesprawiedliwy?




Znów byla w lochach warząc eliksir prawdy. Spojrzała na zegarek. Za trzy godziny minie doba od porwania pierwszorocznych. Na sama myśl poczuła w gardle ogromna gule a pod jej powiekami zebrały sie łzy. Jedna właśnie splynela po policzku.
- Nie płacz Lovegood, mamy wojnę.
- To nie jest powód!
- Oczywiście ze jest. Kończ ten eliksir jestem zaproszony na przyjęcie do Malfoy Manor.
To jak mówił o przyjęciu sprawilo ze w Lunie cos peklo. Jak mogl myśleć o dzikiej imprezie w rytm krzyków niewinnych dzieci?!
- Jak możesz?! Przyjęcie? Czy ty nie masz serca? Jak możesz wogule myslec o czymś takim wiedząc ze kilka metrów dalej te dzieciaki będą umierały z bolu?! No tak, co cie to interesuje. Grunt ze ty zechlasz sie w trupa i będziesz sie dobrze bawil co?!
Nigdy nie wypowiedziała by na trzeźwo tych słów. Nie nie byla pijana. Byla tak zrozpaczona tym co sie wokół niej dzieje. Umierali ludzie a ona wazyla eliksir, on szedł na imprezę a Dumbledore siedział w swoim gabinecie i z fotela zadzil ich zyciami. A ona nie mogla zrobić nic oprócz stania tu i wydzierania sie na niego.
- To co twoim zdaniem powinienem zrobić?
- Niewiem, cokolwiek! Na pewno da się cos zrobić żeby ich uratować! To tylko niewinne dzieci! Czemu to wlasne one muszą być ofiarami tej wojny?!
- Nie są ani pierwszymi ani ostatnimi. To jest wojna a nie zabawa w chowanego. Zrozum to wreszcie.
- Nie mogę, nie chce....!
Łzy splywaly jej jedna za druga po policzkach tworząc istne rzeki bólu a ona cala sie trzesla i nie byla juz w stanie wypowiedzieć ani słowa. Po kilku sekundach znów byla w jego ramionach, silnych bezpiecznych ramionach. Wtulila sie w nie i plakala.






- Co zrobilas?!
Krukonka z Gryfonka siedziały w bibliotece przeglądając księgi które pomogly by im w referacie na zaklęcia.
- Wiem Ginny, nie powinnam. Nie wiem co mnie napadlo naprawde. Nie chciałam tak na niego nakrzyczeć ale... Sama nie wiem.
- Nie chodzi o to ze na niego nakrzyczalas. Każdemu czasem puszczają nerwy, nawet tobie - ostoi inteligencji i spokoju - ale jak to możliwe ze jeszcze żyjesz?
- Sama nie wiem. Pocieszyl mnie i nie pozwolił mi dokończyć eliksiru twierdząc ze cos popsuje bo jestem za mocno roztrzęsiona, odjal mi 20 punktów i wyslal do wieży.
Ginny patrzyla na nią oczami wielkimi jak spodki.
- Pocieszyl Cie?
- No tak.
Luna czula ze za chwile jej policzki obleje rumieniec i choc starala sie go opanować i zywic nadzieje ze przyjaciolka nie dopyta jak ja pocieszal to ta juz otwierala usta.
- Jak? Wybacz te pytania ale chyba nikt w zamku nigdy nie widział pocieszającego nietoperza.
- On no... Przytulił mnie.
Jesli Luna myślała wczesniej ze twarz rudej nie moze wyrażać większego zdziwienia to teraz wiedziała ze sie mylila. Na dobra minutę zabrakło jej słów.
- Przytulił Cie? O boże Luna, czy miedzy Wami...
- Nie. Oczywiście ze nie. Ale chyba poprostu nie jest tak nieczuly jak sie nam wszystkim wydaje.
- No proszę. Snape topniejący w obliczu kobiecych łez. To zupełnie do niego nie pasuje.
- Wiem.
- Tylko nie mów nic chłopakom, oni go zabija za to ze prubowal cie tknąć opuszkiem palca a co dopiero pocieszać i przytulać.
- Nie powiem. Wiem ze zle zby sie to skonczylo. A co z toba i Harry'm?
- Po kilku dniach wyjątkowego zrozumienia powrucil do starych zwyczajów.
- Znowu się kluciliscie?
- Tak, ale nie ma co się martwic. Ciągle sie klucimy. Nic nowego.
- I ciągle o to samo.
- Niestety... Luna ja na prawdę tak nie mogę. Ciągle sprzeczki i klutnie i zawsze o to samo. Ja wiem ze to facet ze on potrzebuj ale przeciez mogłabym go zadowolić w inny sposób.
- Proponowalas mu to?
- Owszem! I wiesz co on na to? Ze reka to on sam może sobie zrobić.
Luna nie miała juz pomysłów co doradzić przyjaciółce. Gdy tylko zaczęli sie o to klucic dziewczyna byla zalamana plakala, teraz juz teraz byla tylko zła lub zrezygnowana po kolejnych prubach tłumaczenia. Blondynka ja oczywiście rozumiala. Jej matka zmarla zanim jeszcze przyszla do Hogwartu ale to nie znaczy ze nie miała wpojonych podstawowych wartości. Wszystkiego co powinna wiedzieć mloda czarownica dowiedziała sie z pamiętników jakie pisala jej matka.
- A co z profesorem Lupinem?
Ginny prubowala udawać ze nie wie o co chodzi ale Luna wiedziała.
- Nie udawaj. Wczesniej chetnie rozmawialiście i czuliscie sie swobodnie w soim towarzystwie. Widziałam Was wczoraj. Nawet na siebie nie spojrzeliscie a co dopiero przywitać sie. Czuć ze miedzy Wami cos sie stalo. Pokluciliscie sie?
Widac bylo ze dziewczyna walczyla ze sobą przez chwile zanim wypowiedziała słowa których blondyna zupełnie sie nie spodziewala.
- Prawie go pocalowalam.
Zatkalo ja.
- Ale jak...?
- Niewiem! Uzalalam mu sie ze znów poklucilam sie z Harry'm, wypiliśmy po kremowym piwie i w pewnym momencie dotarlo do mnie ze zastanawiam sie jakby to bylo pocalowac go!
- Oj....
- Wiem, proszę nie komentuj. To sie juz nie powtórzy. Postanowilam trzymać sie zdala od niego. Koniec ze wspólnymi wieczorami, koniec z urzalaniem mu sie, koniec spotkań sam na sam.
- Ale...
- Nie Luna. Koniec tematu. Nie chce o tym rozmawiać. A teraz bierzmy sie do roboty bo nie wyjdziemy stad do jutra rana w tym tepie...




Krukonka od dobrych kilku minut stala przed wejściem do sali eliksirów zastanawiajac sie gdzie sie podział mistrz. Co prawda wczoraj jak wychodzila to nie kazał jej dzis przyjść ale po tylu tygodniach ich codziennych spotkań nie wydawalo sie to koniecznie. A teraz go nie ma. Luna postanowila poczekac jeszcze dziesięć minut kiedy uslyszala czyjeś kroki. Po chwili dostrzegla Dracona idącego w jej stronę.
- Hej Draco.
- Czesc Luna. Co tu robisz?
- Czekam na profesora Snape'a.
- Kazał ci dzisiaj przyjść?
- Nie, ale zalozylam ze...
- To zle zalozylas. Po tym co zrobil wczoraj dostal....
Chłopak urwal zmieszany ze wogule zaczął ten temat. Prubowal cos ukryć.
- Co wczoraj zrobil?
- Ja nie powinienem... - prubowal odejść ale chwycila go za rękaw.
- Proszę...
Po chwili ktora trwala wieczność w końcu zdecydował sie odpowiedzieć.
- Tylko nikomu ani słowa.
- Dobrze.
- Wczoraj moja ciotka miala torturowac a później zabić trójkę porwanych uczniów. Gdy zostali wezwani na ring okazalo sie ze nie żyją. Snape podal im truciznę ktora zapewnila im bezbolesna śmierć w ciagu minuty. Czarnemu Panu powiedzial ze to byl rozkaz Dumbledore. Teraz właśnie jest karany za to co zrobil.
- Co? Karany?
- Tak. Sprzeciwił sie woli Czarnego Pana. Oczywiście ze jest ukarany. Ale nie martw sie, Voldemort nie zabije jedynej osoby ktora wie co się dzieje w drużynie dobra.
I odszedł a Lune zalala fala strachu o profesora ale tez dumy za to co zrobił. Nie pozwolił tamtym dzieciakom umrzeć w męczarniach za co sam teraz balansuje na granicy zycia i śmierci. Osunela sie po ścianie na zimna posadzkę. Byla mu wdzieczna za to co zrobil dla tych niewinnych istot. Ale nie zasluzyl sobie na cierpnienie. A ona winna mu jest przeprosiny. Obecność na przyjęciu byla tylko pretekstem aby dostać sie do piwnic gdzie trzymani są więźniowie. Poczeka tu aż jej profesor wróci, przeprosi go a później zajmie sie nim jesli będzie potrzebował opieki.


Bylo juz dobrze po północy gdy uslyszala szum w końcu korytarza swiadczacy o tym ze ktos nadchodzi. Szybko podniosła sie z posadzki i ruszyla w kierunku z którego dochodzily glosy. To co zobaczyla sprawilo ze zachwialo jej sie w glowie. Jej nauczyciel szedł o lasce, powluczac za sobą lewa noge ktora wygladala na zmiazdzona, włosy miał posklejane krwią ktora byla rozniez na posiniaczonej twarzy, szaty byly porozrywane jakby szarpal je wsciekly pies a pod nimi byly rany których choc nie widziała to byla pewna.
- Profesorze Snape, juz biegnę po pielegniarke...
- Minus 20 punktów za szwendanie sie nocą po szkole.
- Dobrze, tylko przyprowadzę...
- Ani mi sie waz. Potrzebuje jedynie kilka eliksirów i odrobine odpoczynku nie jestem przeciez umierający.
Słychać bylo ze próbuje zamaskować ból w głosie ale nie do końca mu sie to udalo.
- A właśnie ze Pan jest!
- Zmiataj stad do swojej wierzy albo odejmę Ravenclow 50 punktów.
- Proszę bardzo. Może być i sto. Ale nie zostawie tu Pana. Idziemy.
Chciała wsiąść go za ramie i pomóc pokonać ostatnie metry do sali lekcyjnej ale oczywiście sie nie zgodził.
- Nie rob ze mnie kaleki. Jak juz mocno chcesz to zostac ale nie pozwolę żebyś ciągnęła mnie na plecach do lozka!
Pozwoliła mu by sam doszedł do sypialni gdzie pomogła mu zdjąć szate i buty tak ze został teraz jedynie w czarnej koszuli i spodniach.
- Proszę poczekać przyniose wode i niezbędne eliksiry.
- Nie pozwolę żeby taka łamaga jak ty dotykała moich cennych....
Nie usłyszała końcówki wypowiedzi. Nie chciała usłyszeć. Bez zastanowienia sie weszła do jego schowka i wyjęła potrzebne miktury po czym przyszykowała miskę z wodą i gazami i zaklęciem przeniosła to wszystko do sypialni. Profesor siedział na łóżku w dokladnie tym samym miejscu w ktorym go zostawila.
- Teraz możesz juz iść. Poradzę sobie.
Ta uwagę również puszczając w niepamięć namoczyła gaze i podeszła na tyle blisko aby móc zmyć krew z twarzy i włosów ktora byla efektem rozcięcia nad brwią i rozwalonej wargi. Uniosła delikatnie jego twarz do góry aby lepiej i wiedzieć i moc najdelikatniej jak sie tylko da oczyścić usta z zaschniętej krwi bez naruszenia rany. Patrzyła na jego usta, i dziwo stwierdziła ze są wyjątkowo dobrze skrojone, a dotykając ich dowiedziała sie ze ja niezwykle miekie, wręcz jedwabne. Czuła na sobie jego wzrok ale robila co tylko mogla by nie spojrzeć mu w oczy. Wtedy stało by sie to wszystko za bardzo intymne.
- Twarz gotowa. Teraz eliksiry na zrośnięcie sie nogi i zniknięcie siniaków.
- A czy inteligetna Panna Lovegood nie powinna najpierw podać eliksirów?
Jego wypowiedz ociekała wręcz sarkazmem.
- Nie. Na ustach miał Pan krew a eliksir na zrastające kości zmienił by swoja właściwość po kontakcie z nią.
Przeszył ja wzrokiem ale posłusznie wypił eliksir.
- Koniec. Idź do siebie.
- Jeszcze nie skonczylam - wymownie spojrzała na podarta koszule.
- Poradzę sobie sam juz mówiłem.
- A ja mówiłam ze pomogę. Proszę mi sie nie sprzeciwiać. Na plecach sam sobie pan krwi nie zmyje.
Ten argument zdaje sie wydal mu sie na tyle rozsądny ze zdjął koszulę i delikatnie odwrócił sie do niej tylem. Luna wciągnęła głośno powietrze. Cale plecy byly pokryte rozcięciami jak od pazurów.
- Tak szybko wymiękasz Panno Lovegood?
Musiała wsiąść sie w garść.
- Skąd ze znowu. Przeciez to tylko niewielkie zadrapania nie prawdaż?
Teraz to jej glos byl pełen sarkazmu. Wzięła do ręki różdżkę i zaczęła szeptać zaklęcia gojące. Po kilku minutach na plecach byly widoczne juz tylko prawie zasklepniete rany a po kolejnych pięciu plecy byly tez czyste z krwi. Zaklęciem wymieniła wode w misce na czystą.
-  A teraz przod.
- Nie ma mowy. Idź sobie.
Silny eliksir przeciw bólowy zaczął już zapewne działać bo glos profesora byl zamroczony tak samo jak wzrok.
- Nie pytalam o zgodę.
Obróciła go w swoja stronę i powtórzyła czynności jakie wykonywała przy plecach. O ile plecy byly gładkie bez choćby jednego włosa tak klatę pokrywały tysiące skręconych czarnych włosków. Luna nie mogla oderwać wzroku. Choc to okropne z jej strony to starała sie przedłużyć czyszczenie z krwi tej cudnej klaty aby miec możliwość sie na patrzeć.
- Proszę sie położyć.
- Mówiłem juz ze sobie poradzę - jego glos byl jeszcze bardziej zamroczony i senny. Ten człowiek to dopiero ma samozaparcie w darzeniu do swoich celów... Zaczęła oczyszczać kolejne rozcięcie.
- No wie Pan co taki Pan dorosły a dalej Zosia Samosia.
Słowa które powiedziała dotarły do niej za późno. Severus natychmiastowo ocknął sie z letargu, chwycił ja za ramie i pociągną ja w swoja stronę tak ze opadła polowa ciałem na lóżko a połowa na jego. Ich twarze dzieliło zaledwie kilka cali, a ona mogła sie przyjrzeć jego kazdej zmarszczce. Jego twarz byla maska jaka przybierał gdy nie chciał by ktos odgadł jego uczucia. Tylko oczy świdrowały ja dogłębnie.
- Coś ty powiedziała?
- Ja... Przepraszam. Tak mi sie jakos powiedziało. Moja mamusia zawsze tak do mnie mówiła jak chciałam koniecznie zrobić cos sama.
Nie wiedziała czy jej uwierzył. Dalej świdrował ja wzrokiem a ona nie śmiała nawet drgnąć. W pewnej chwili zdala sobie sprawę z tego w jak dwuznacznej pozycji sie znajdują. Jej dłoń była na jego klacie, włosy tez na nią opadaly, a gdyby tylko odrobine sie nachyliła to czułaby jego oddech na swojej twarzy. Mimo to nawet nie drgnęła. W końcu ja puścił a ona najszybciej jak to bylo możliwe podniosła sie z lóżka. On tez usiadl i wyrwał jej morka gaze z reki.
- Wynocha mi stad.
- Ale jeszcze nie....
- Powiedziałem!!!
Krzyknął tak przerażająco za aż podskoczyła. Nie miała odwagi dluzej protestować. Życzyła mu dobrej nocy i wyszla.



































































3 komentarze:

  1. Bardzo lubię ten rozdział. Jest mi przykro z powodu śmierci dzieci, ale była to najlepsza decyzja. Luna zajmująca się Severusem jest bez błędna. To chyba jeden z najlepszych rozdziałów.
    Czekam na więcej i życzę weny.
    Megi Lumen ( uśmiechnięta )

    OdpowiedzUsuń
  2. Żadne słowa nie są w stanie określić jak bardzo jestem Ci wdzięczna za to, że umieszczasz tu swoje wpisy. Cały wieczór spędziłam na poszukiwaniu tego idealnego bloga i znalazłam. Błagam Cię tylko nigdy nie przestawaj dopóki nie dokończysz historii! :D każdy rozdział jest cudowny, życzę więcej weny i wyczekuje następnych rozdziałów.
    Heshu ^-^

    OdpowiedzUsuń
  3. spaniały rozdział! Sytuacja zaczyna się rozkręcać i nie mogę się już doczekać, następnego rozdziału. Pozdrawiam życzę weny!

    OdpowiedzUsuń