poniedziałek, 14 grudnia 2015

Rozdział XXIX

Witajcie w Nowym Roku!
Najpierw chcialabym Wam zyczyc wszystkiego naj naj naj w tym Nowym 2016 roku! Duzo zdrowia, szczescia, pomyslnosci oraz cierpliwosci czekajac na moje nowe notki.
A musialyscie sie naczekac. Obiecalam dodac przed Sylwestrem i tak by bylo gdyby moj ukochany maz nie skasowal jednym kliknieciem calego rozdzialu. Jak sie domyslacie juz wiecej nie tnie laptopa chocby palcem gdy widzi ze pisze. Ale mysle ze po przeczytaniu tego rozdzialu wybaczycie mi to dwutygodniowe opuznienie. Nie obiecuje kiedy dodam nastepna notke bo mam sporo ostatnio na glowie.
A na koniec chcialam pozegnac Alana Rickmana ktory odszedl w wieku 69lat. Naszego kochanego Snape'a. Mam nadzieje ze bedzie mu lepiej tam gdzie jest teraz. Najbardziej lubialam go w roli Pulkownika w Rozwaznej i romantycznej. A Wy?
Do nastepnej notki
O komentarze nie prosze bo po tym co Wam dzis przedstawiam pojawia sie na pewno :)

Rozdział XXIX
Dumbledore zwołał zebranie Zakonu. Zebrali sie juz wszyscy z wyjątkiem Rona. Hermiona siedziala smutna obok Kingsleya który siedział czerwony ze złości na twarzy, i tylko gdy zerkał na gryfonke jego twarz łagodniała. Pani Weasley szlochała winiąc sie za zachowanie najmłodszego syna, za to Pan Wesley sprawiał wrażenie jak by tylko czekal by moc nauczyć syna ręcznie szacunku do kobiet. Harry siedział obok Hermiony pocieszając ja, i wciąż nieustannie przepraszając mimo ze ta juz mu wybaczyła. Przyszła gdy byly juz tylko dwa wolne miejsca - jedno obok Snape'a a drugie obok Remusa. Ciężki wybór zwarzywszy na to ze po drugiej stronie Remusa siedziala jego narzeczona. Usiadła jednak obok niego chcąc zostawić bratu 'najlepsze' miejsce za to co zrobił. Słuchała właśnie Nory która wychylona przez wilkolaka cos jej mocno gestykulując opowiadała, a ruda udawała ze jej słucha choc w rzeczywistości co chwile zerkała na swojego sąsiada, a on na nią. Na kilometr widac bylo ze miedzy ta dwójka cos sie zaczyna kroić. Miała jedynie nadzieje ze nie dla wszystkich będzie to takie oczywiste. A Ronowi który spóźniał sie juz 10min zostało miejsce obok znienawidzonego Mistrza Eliksirów. Dobrze mu tak. Po kolejnych 10min spóźnienia Pan Weasley wstał oznajmiając ze poszuka syna, i po niecałych 5min dało sie słyszeć ze ojciec i syn nadchodzą. Ron właściwie wpadł do gabinetu zapewne zmuszony przez rodzica, skrzywił sie widząc jedyne wolne miejsce którego jednak nie zdarzył zająć bo od razu został poproszony przez dyrektora na środek gabinetu.
- Zapewne juz wszyscy wiecie jaki jest cel dzisiejszego spotkania. Panna Granger została niesprawiedliwie oskarżona o pójście za głosem portfela, mimo ze poszła za głosem serca. Wstyd mi ze ktos taki uczęszcza do szkoły której jestem dyrektorem. Godryk Gryffindor musi płonąć ze wstydu. Nic nie jest w stanie usprawiedliwić twojego zachowania. Masz cos do powiedzenia Hermionie?
Ron z twarzą czerwona jak dojrzała wiśnia rozejrzał sie po zebranych. W końcu wzrokiem dotarł do Hermiony.
- Przepraszam. Przesadziłem. Ale wciąż nie jestem w stanie zrozumieć dlaczego wybrałaś jego zamiast mnie.
- Ron, mówiłam ci setki razy. Nie pasujemy do siebie. Nie ma miedzy nami tego czegos. Jesteś dla mnie jak brat, a wybacz ale nie jestem w stanie być w romantycznych stosunkach z bratem.
- Ale ty nigdy nie bylas dla mnie jak siostra.
- Weasley, zawsze wiedziałem ze jesteś najglupszy w swojej rodzinie ale ze tak? Ona Ci mówi ze kocha innego a ty dalej upierasz sie żeby byla z Toba? Nie masz godności? Zachowaj sie jak mężczyzna przeproś Granger życz jej szczęścia i poszukaj innej! - glos zabrał Snape. Widac bylo ze cala sytuacja byla dla niego co najmniej zenujaca. Zreszta tak jak dla wszystkich.
- Nie będę sluchal rad starego kawalera na którego zadna niechcialaby nawet spojrzeć.
- Minus 10 punktów od gryffindoru. I do twojej wiadomości nie trzeba wyglądać jak model by miec co zaoferować kobiecie. A ty ani wyglądu ani manier ani inteligencji. Obawiam sie ze jesteś na gorszej pozycji niż nawet ja. Mam dosyć tego przedstawienia, idę do siebie. Lovegood, choc ze mną mamy sporo pracy.
- Oczywiście profesorze.
Musiała za nim biec prawie cala drogę do lochów a gdy juz wreszcie dotarli byla zdyszana i marzyla jedynie o tym by na kilka chwil usiąść i odsapnąć choc chwile. Oparla sie o lawke.
- Nie mamy czasu Lovegood na twoje damskie słabości, na jutro musimy przygotować 4 kociolki veritaserum i 3kociolki eliksiru z zielonej jagody.
Nie miała wyjścia, musiała wsiąść sie w garść. Przeszla za profesorem przez sale lekcyjna do jego schowka gdzie dal jej instrukcje jakie składniki ma wyciągnąć a sam poszedł szukac srebrnych kociolkow do przygotowania trucizny. Po paru minutach spotkali sie w sali.
- Ty zrób veritaserum bo je znasz i jest łatwiejsze niż ten z zielonej jagody. Musimy to dzis skończyć.
Czas mijal im w całkowitej ciszy. Gdy zegar wybil polnoc nie byli nawet w połowie pracy. Gdy w końcu skończyli dochodzila 3 nad ranem. Luna czuła piasek pod oczami a kręgosłup bolal niemiłosiernie od tylu godzin stania w jednej pozycji. Jedyne o czym marzyla to lozko. A miała jeszcze szlaban do odpracowania... Przelewala ostatni kociolek do buteleczek gdy uslyszala tuz za plecami glos profesora. Po tylu godzinach ciszy aż podskoczyla.
- Napijesz sie herbaty?
- Poproszę.
Padala z nóg ale wizja gorącej herbaty byla nie do odrzucenia.
- Jak skończysz to przyjdź do salonu.
- Dobrze, tylko wyszoruje kociolki.
- Glupias, spójrz na zegarek. Jest po północy, niedziela. W niedziele szlabanu nie masz. Pospiesz sie bo nie będę czekać wiecznie.
- Dziekuje profesorze.
Ależ on Chojny. Nawet szlaban odpuscil. Zakrecila ostatnia fiolkę, sprzatnela stanowisko i zapukala do salonu. Uslyszala ciche pozwolenie na wejście. Na stoliku stala herbata, po zapachu zgadla ze jej ulubiona, talerz z rogalikami, bialy ser i dżem malinowy. Az jej ślinka pociekla.
- Dziekuje profesorze. Uwielbiam ten zestaw na śniadanie.
- Ja tez.
Pierwszych kilka minut jedli w ciszy, i choc nie byla ona niezreczna Luna postanowila ja przerwać.
- Dziekuje Panu za to ze wstawił sie Pan za Hermiona. Ona na prawdę na to nie zasluzyla.
- Nie zrobiłem tego dla niej. Poprostu ciężko mi bylo słuchac głupoty Weasleya.
- Tak, Ron nie wykazał sie inteligencja. Ale z drugiej strony jestem w stanie go nawet zrozumieć. Zawsze miał dużo kompleksów, ale bycie z najinteligetniejsza dziewczyna w szkole sprawialo ze czul się bardziej doceniony. A teraz mu to odebrano i znów został jedynie przyjacielem Harry'ego Pottera.
- Ale to nie znaczy ze ma przerażać resztę społeczeństwa swoja glupota.
- Tego nie powiedziałam. Ja poprostu mysle ze on potrzebuje zostac zauważony. Doceniony. Nie za to co dokonal z przyjaciółmi, ale za to czego dokonal on sam.
- Zamiast wydziwiac powinien sie cieszyć ze ma przyjaciol.
To jakim tonem wypowiedział te słowa sprawilo ze przed oczami Luny stanely chwile sprzed kilkunastu lat gdy Severus byl sam, gdy nikt na niego nie zwaracal uwagi. I to jak go pozucila. Chwycila jego dlon lezaca na stole a on podniusl na nią wzrok. Spojrzeli sobie w oczy.
- Juz nie jest Pan sam. Ma Pan przyjaciol którzy Pana kochaja.
Przez krótką sekundę nie liczylo sie nic oprócz nich samych, oprócz ich oczu i dłoni które sie dotykaly. Niestety tylko przez ta jedna mala sekundę. Wyrwal dlon spod jej i wstał od stolu wciąż podejrzliwie ja obserwując.
- Po pierwsze nie jestem Weasleyem który zaplakal by sie mamusi w kieckę jak by nie miał Pottera czy Granger. Umiem sobie radzić sam. A po drugie, co to znaczy ze nie jestem juz sam? Skąd wiesz czy kiedykolwiek sam bylem?
Tym razem Luna nie spanikowala i spokojnym głosem odpowiedziała.
- To dość logiczne. Voldemort wybieral swoich sprzymierzeńców spośród osob które odstawaly od reszty i miały skonnosci do czarnej magii. To ze sie nią Pan interesował od dawna nie jest zadna tajemnica, ale nawet jak by sie pan nią interesował ale miał przyjaciol który by Pana kochali a Pan kochalby ich nigdy nie przeszedł by Pan na stronę tego despoty.
Przez chwile milczał jakby zastanawiając sie nad czymś. W końcu głosem którego urzywal aby zakonczyc dyskusje powiedzial.
- Nie mam zamiaru omawiać swojej przeszłości z uczniem. Najadlas sie?
No i to by bylo na tyle odnośnie ich rozmowy. Juz miała odpowiedzieć gdy profesor chwytając sie za lewe przedramie syknal.
- Czego o tej porze...
Zniknal w swojej sypialni a minutę później wyszedł z niej przebrany w szatę smierciozercy.
- Mogę na Pana poczekać?
- Nie ma mowy. Marsz do siebie. Dam ci znać na śniadaniu jesli będziesz mi jutro potrzebna.
Chcąc nie chcąc wstala od stolu i ruszyla w stronę swojego dormitorium.


Na śniadaniu okazalo sie ze Snape jej dzisiaj nie potrzebuje i cala niedziele ma wolna. Zreszta nie ona jedna bo każdy z ich paczki miał dzisiaj luzy. Jak na jesień pogoda dopisywala i dyrektor oglosil wyjście do Hogsmeate. Każde z nich rozszedl sie do siebie po kurtki i czapki a niecala godzinę później byli juz na głównej ulicy gdzie widac juz bylo dynie - lampiony, ruszające sie szkielety czy zawodzace duchy. Halloween zbliżalo sie pelna para. Chłopcy poszli do Miodowego Królestwa gdzie nakupywali zapas słodyczy na najbliższą dekadę, natomiast dziewczyny postanowily pochodzić po wyprzedarzach. Ginny kupila sobie nowa spinkę do włosów a Hermiona pióra i pergamin. Lunie spodobał sie natomiast egzemplarz "niesamowitych mugolskich stworzeń i ich magicznych zdolnościach" który kupila dla ojca obiecując sobie ze da mu przy najbliższym spotkaniu. Gdy szarość nieba zaczela zastępować cieple plomienie słoneczne wszyscy spotkali sie Pod Trzema Miotlami gdzie Madamme Rosmerta podala każdemu po kuflu pysznego kremowego piwa. Bylo tak normalnie. Gdy każde z nich bylo juz po trzech kuflach swierdzili ze przydałoby sie wracać do zamku. Chłopcy wzięli sobie jeszcze po kuflu na drogę i obwiazujac szalikami szyje przed wiatrem ruszyli w drogę powrotną podczas której śmiali sie beztrosko wcale sie nie spieszac. Gdy dotarli do zamku pierwsza osoba ktora zobaczyli byla profesor McGonagall czekajaca na nich w progu zamku.
- Zebranie za 15minut.
 W ciągu sekundy każdy z nich wytrzezwial i juz biegli w stronę gabinetu dyrektora.


- W noc duchów Voldemort planuje napaść na Dolinę Godryka.
W gabinecie panowala calkowita cisza.
- Musimy sie przygotować, ale tak żeby nie wydalo sie ze Severus nas poinformował. Ta akcja jest ściśle tajna w gronie smierciozercow i tylko wewnętrzny krąg o niej wie. Severusie?
Wstal Snape a oczy wszystkich skierowały sie w jego stronę.
- Będzie 24 smierciozercow plus ja. Zaatakuja w samym centrum miasta, okolo 22. Konkretny plan ma być ustalony na dzień przed akcja.
- Dobrze. Potrzebujemy zatem przynajmniej 25 naszych. Oj z tym może być problem... Severusie a co z elikrem o ktorym rozmawialismy? Jest gotowy?
- Na Merlina nie. Nie jestem cudotworca potrzebuje czasu....
- Nie mamy go. Do Nocy Duchów eliksir musi być gotowy. To jest od teraz twój pioritet.
- Ale niby jak mam wymyślić eliksir w 6dni? Nikomu sie to jeszcze nie udalo!
- No to będziesz pierwszy. Możesz usiąść.
Luna nie wierzyla w to co slyszy. Dyrektor na prawde chce aby Snape wymyslil eliksir w 6dni? Niedorzecznosc! Na cos takiego trzeba miesiecy, lat, a nie dni! Rozumiala oczywiscie ze mikstura musi byc niezwykle wazna ale skoro dotychczas dawali sobie bez niej rady to jak mogla wplynac na nastepna misje? Spojrzala na profesora ale ten mial na sobie swoja zwykla maske wyrazajaca obojetnosc choc byla pewna ze w srodku musial sie gotowac ze zlosci. Po skonczeniu spotkania kazdy roszedl sie w ciszy.

Dni poprzedajáce Noc Duchow zlecialy nieublagalnie szybko. Snape odwolal wszystkie ich zajecia i nawet odlozyl szlaban na czas nieokreslony skupiajac sie zapewne na eliksirze ktory mial stworzyc, Nawet na lekcjach wygladal niezbyt dobrze choc oczywiscie trzeba sie bylo mu pozadnie przyjrzec zeby to zauwazyc. Nawet Harry raz baknal ze dyrektor wymaga od niego za wiele. W dniu w ktorym miala odbyc sie bitwa wszyscy byli klebkami nerwow. Godziny ciagnely sie niemilosiernie i gdy w koncu Luna byla na swojej ostatniej lekcji - eliksirach byla wdzieczna ze zostaly juz tylko 7 godzin do bitwy. Nienawidzila takiego czekania na nieuniknione choc wiedziala oczywiscie ze czasu nie przyspieszy, nie zwolni ani nie zatrzyma choc to od niego wszystko zalezy w zyciu kazdego z nich. Co jakis czas katem oka zerkala na profesora eliksirow. Szata jak zawsze dopasowana idealnie do jego i tak szczuplego ciala teraz wygladala na nim jak na wieszaku. Oczy przekrwione od niewyspania i cienie siegajace az policzkow, wlosy bardziej tluste niz zwykle, conajmniej trzydniowy zarost. To wszystko sprawialo ze przedstawial obraz istnej nedzy i rozpaczy. Martwila sie o niego. Jeszcze nigdy nie wygladal tak zle. Dodawala wlasnie suche liscie mandragory gdy zauwazyla ze charakterystycznie poruszyl lewym przedramieniem pijac kawe. Wiedziala doskonale co to oznacza. Zostal wezwany. Serce zaczelo jej mocniej bic, ich oczy sie spotkaly i juz wiedziala ze ma racje. Cos sie stalo. Nigdy nie byl wzywany w ciagu lekcji.
- Zaraz wroce. Tylko mi niczego nie wysadzic!
Glos mial ta sama barwe co zwykle, twarz zakryta maska obojetnosci ale zyla pulsujaca na jego skroni zdradzala ze sie denerwuje. Mijaly minuty, i kolejne a on nie wracal. Luna nie miala pojecia jak udalo jej sie skonczyc dobrze eliksir w tych nerwach. Sprzatnela stanowisko jako jedna z pierwszych i czekala ale nie wracal. W koncu lekcja dobiegla konca. Wyszla szybko z sali i najszybciej jak mogla znalazla Ginny i reszte przyjaciol mowiac co zaszlo. Od razu wszyscy pedem ruszyli do Dumbledore'a. Harry powiedzial haslo i jak wchodzili do srodka zauwazyli ze zdarzylo sie juz zebrac pol Zakonu.
- Dobrze ze jestescie, Severus mowil ze zjawicie sie zaraz po zajeciach. Luna, ktos na ciebie czeka.
Spojrzala w kierunku w ktorym wskazywal mezczyzna.
- Tatus!
Podbiegla i przytulila go mocno.
- Wypuscili cie juz? Dobrze sie czujesz?
- Tak skarbie wszystko w pozadku. Czuje sie swietnie i jestem gotowy wracac do akcji.
Luna pobladla w ciagu sekundy.
- Co? Mowy nie ma, nie pozwole...
- Kochanie, nie planuje pytac cie o zdanie. Wiem co robie. Nie powinnas sie martwic, szczegolnie teraz gdy mamy ten nowy eliksir.
- Tato nie rozumiesz.... - wpadala w panike. Tak, ona, ostoja spokoju wpadala w panike. No bo jak niby mialaby mu wyjasnic swoja wizje?
- Zatem mi wyjasnij.
- To... To skomplikowane, poprostu mi zauf...
- Ufam ci. Kiedy idziej o tym porozmawiamy. Teraz chcialbym ci kogos przedstawic. - wskazal na nieznana jej czarownice ktora dostrzegla dopiero teraz. Miala dlugie brazowe wlosy i niebieskie oczy, mily usmiech.
- To Dorotha, poznalismy sie w szpitalu. Pamietasz mowilem Ci kiedys ze Dorotha opowiada mi o magicznych zdolnosciach mugolskich zwierzat....
- Tak, pamietam. Milo mi Cie poznac.
- Mi rowniez. Twoj taka wiele mi o tobie opowiadal - Luna zdarzyla sie jedynie usmiechnac w odpowiedzi bo w tej wlasnie chwili glos zabral dyrektor.
- Skoro jestesmy juz wszyscy a Severusa jeszcze nie ma przejdzmy do spraw przyjemnych. Mamy nowego czlonka Zakonu, Panne Dorothe Meadows!
Rozlegly sie odglosy powitania i wymiana wielu usciskow. Po kilku minutach gdy znow zapadla cisza, starszy Pan przemowil ponownie.
- Pewnie kazdy z Was wie juz po co sie tu dzis zebralismy. Severus zostal wezwany w ciagu lekcji co jeszcze nigdy sie nie zdarzylo, przypuszczamy wiec ze wydarzylo sie cos na prawde powaznego, jako ze plan dzisiejszej bitwy poznalismy juz wczoraj....
W tej chwili plomienie w kominku zmienily barwe na szmaragdowa i po chwili wylonil sie z nich Snape.
- Severusie w sama pore. Co sie wydarzylo?
- Czarnemu Panu zlozyl wizyte francuski Minister Magii i obiecal swoja lojalnosc oraz poparcie w rzadach i pomoc w dojsciu do wladzy.
Minelo kilka dobrych minut zanim wiadomosc doszla do kazdego. Voldemort ma poparcie francuskich czarodziejow. Cala francja i pol Anglii jest przeciwko nim. Nie maja jakichkolwiek szans na wygrana. Gdy twarz wszystkich obecnych wyrazala przerazenie swiadczace o tym ze zrozumieli konsekwencje owej wiadomosci Snape kontynuowal.
- Dzisiejsza bitwa odwolana. Czarny Pan kazal mi przekazac Wam te wiadomosc, wyrazajac pewnosc ze wszyscy przybedziecie na kleczkach blagac go o wybaczenie a Pottera zapakujecie w pudelko z kokarda i podacie na zlotej tacy wiec  uznal ze lepiej bedzie wyprawic przyjecie z okazji zwyciestwa.
Dubledore siedzial wpatrzony w sciane a jego twarz postarzala sie w ciagu paru minut o cale lata. W koncu przemowil.
- Zrozumiem jesli postanowicie odejsc. Sytuacja jest beznadziejna. Nasze szanse zmalaly praktycznie do zera.
Minuty mijaly ale nikt nie ruszyl sie zmiejsca.
- Przemyslcie to dobrze. Po wyborze nie bedzie odwrotu.
Dalej wszyscy siedza.
- Zatem dobrze. Skoro Voldemort znalazl poparcie wsrod innych Ministerstw, my zrobimy to samo. Tonks, Kingsley, Lovegood, Meadows, blizniacy i Pani Longbottom, jeszcze dzis wyruszycie do innych krajow europejskich w poszukiwaniu pomocy. To chyba wszystko co na razie mozemy zrobic. Na koniec mam dla Was jeszcze jedna wiadomosc. Tym razem dobra, stanowiaca dla nas ogromna przewage w tej wojnie. Gdy Panna Lovegood dostala wizji w ktorej umiera jej ojciec Severus wpadl na pomysl stworzenia eliksiru ktory bylby swojego rodzaju tarcza na zaklecie usmiercajace. Dzis, co z przyjemnoscia oglaszam, udalo mu sie dokonczyc eliksir. Ktos trafiony Avada, a ktory wypil wczesniej eliksir wpadnie w pewnego rodzaju spiaczke z ktorej wybudzi sie po podaniu odpowiedniego antidotum.
Z kazdym slowem ktore wychodzilo z ust medrca lzy coraz bardziej cisnely sie do oczu. Patrzyla na Severusa ktory siedzial jakby omawiano pogode a nie fakt ze prawdopodobnie uratuje setki istnien. I jej ojca. To od niego sie zaczelo. Pierwsza lza splynela jej po policzku gdy Severus spojrzal na nia. Za nimi polecialy kolejne. Nigdy mu sie nie odwdzieczy, Zapatrzeni sobie w oczy nie zauwazyli nawet jak wszyscy wstali i zaczeli klaskac na czesc Snape'a. Dopiero jak kazdy zaczal podchodzic do niego z gratulacjami oderwali od siebie oczy. Mistrz wstal i ze znudzona mina przyjmowal pochwaly i slowa podziwu oraz podziekowan. Luna nie byla w stanie mu teraz podziekowac.
- Widzisz slonce? Nie ma powodu zebys sie o mnie martwila.
Wpadla w ramiona ojca.
- Przepraszam ze ci nie powiedzialam o wizjach. Niemoglam. Jak bym mogla?
- Wiem kochanie, nie placz juz wszystko w pozadku. - Glaskal ja po glowie podczas gdy ona zanosila sie szlochem. W oddali slyszala jak ktos krzyknal ze tak dobra wiadomosc nalezy uczcic jakims dobrym trunkiem i po chwili przed kazdym pojawil sie kieliszek zacnej Ognistej. Luna wziela go do reki i wypila jego zawartosc ma raz.
- No dobrze. Zatem jesli nie ma nic wiecej do omowienia to mozemy sie rozejsc. Severusie jutro zdasz mi relacje z bankietu a osoby wyznaczone do podrozy po europie zapraszam do mnie jutro o 8 rano dostaniecie konkretne instrukcje. Reszta wraca do swoich zajec.
Snape wyszedl jako jeden w pierwszych. Podczas gdy gabinet pustoszal Luna spytala ojca
- Dokad idziesz tatusiu?
- Jak to dokad? Wracam do domu.
- Czy to bezpiczne?
- Oczywiscie slonce. Nie martw sie o mnie. Bede codziennie pisal, no i bedziemy sie widywac na spotkaniach zakonu.
- No dobrze....
- Idz, podziekuj Severusowi zanim pujdzie na przyjecie.
- Masz racje. Tak sie ciesze. Ze wszystkiego,
- Wiem, ja tez. Idz juz.

Gdy weszla do sali eliksirow a puzniej do ganietu przekonala sie ze przyszla za puzno. Nauczyciela juz nie bylo i nie wiedziala za ile wruci. Z zamiarem czekania az sie zjawi rozsiadla sie na lawce ale juz po paru minutach uslyszala glosy Hermiony i Ginny. Po chwili dziewczyny weszly.
- Hej Luna co sie tu tak ukrywasz?
- Hej. Nie podziekowalam profesorowi za to co zrobil dla taty. Poczekam az wruci ze spotkania.
- Lunka, daj spokuj, on moze wrucic nawet rano. Choc chlopaki organizuja impreze na czesc Snape'a w pokoju zyczen. Nevil i Ron organizuja napoje a Harry z Draconem zagryske.
- Harry i Draco razem??
- No, tez sie zdziwilysmy! Chyba prubuja zakopac topur wojenny.
- Nie moge. Musze podziekowac.
- Oczywiscie ze musisz. Ale bedziesz tu tak siedziec godzinami sama? Mowy nie ma. A jako ze Snape by nas zabil jakbysmy przeniesli impreze tutaj to musisz isc z nami. Obiecujemy odeskortowac Cie tu z powrotem przed cisza nocna i wtedy sobie tu czekaj nawet do poniedzialku. Moze byc?
Nie miala ochoty na impreze. Jedyne czego pragnela to zobaczyc swojego zbawiciela, podziekowac. Moze przytulic. Ale z drugiej strony dziewczyny mialy racje - nie miala pojecia kiedy wroci. Snape na pewno nie wroci przed cisza nocna wiec wtedy wruci i na niego tu poczeka.
- No dobra. Ale przed cisza nocna tu wruce.
- Spoko. Odprowadzimy Cie.
I ruszyly na impreze.

Luna tak jak sobie obiecala za piec 22 byla juz w lochach. Jako ze dobra godzine temu pojawil sie Kingsley i zabral gdzies Hermione a Ginny zalala sie w trupa i Harry musial ja praktycznie zaniesc do wiezy odprowadzil ja Draco. Luna choc omijala ciezkie trunki to po trzech kremowych piwach i lampce szampana wypitego z Hermiona stwierdzila ze jest mimo wszystko wstawiona. Draco poszedl juz do siebie i zostala sama. Minuty ciagnely sie w nieskonczonosc. Po polgodzinie stwierdzila ze zamiast bezczynnie siedziec moglaby uwazyc jakis eliksir. Ale jaki? Veritaserum nigdy za wiele. Zebrala skladniki i wziela sie do pracy. Nawet nie zauwazyla jak zegar wybil jedenasta, nastenie polnoc, pierwsza. Dopiero jak skonczyla spojrzala na zegar. Dochodzila druga. Praca sprawila ze troche wytrzezwiala ale czula jeszcze troche skutki zeszlego wieczoru. Mijaly kolejne minuty i krukonka zaczela sie zastanawiac czy zeczywiscie nie lepiej bylo poczekac z podziekowaniami do rana gdy uslyszala trzask w kominku za drzwami prowadzacymi do prywantych pokoi profesora. Poderwala sie z biurka a serce zaczelo jej bic jak oszalale. Nagle zdala sobie sprawe ze kompletnie nie wie jakich slow urzyc aby podziekowac. Ale z drugiej strony czy jakies slowa moga wyrazic to co czuje? Nie. Kazde bedzie za male by to wyrazic. Nie wazne wiec co powie. Wazne by on zrozumial. Zapukala do drzwi.
- Profesorze Snape?
Do kilku sekundach ciszy drzwi otworzyly sie i stal w nich mezczyzna na ktorego tyle czekala. Wygladal lepiej niz na zajeciach. A bynajmniej sie ogolil.
- Czego?
Lzy stanely jej w oczach. Ten mezczyzna uratowal jej ojca.
- Ja...
Pierwsze krople splynely jej po policzkach.
- Ja chcialam podziekowac.
Rzucila mu sie w ramiona. Nie zamierzala tego. Poprostu chciala poczuc bliskosc tego mezczyzny ktory nie pozwolil by zostala sama na swiecie.
- Dziekuje, nie jestem w stanie wyrazic jak bardzo jestem wdzieczna.
Poczula ze ja obejmuje. Schowal glowe w jej wlosach ktore jedna dlonia gladzil.
- Nie placz. Nie masz za co dziekowac. Nie zrobilem tego tylko dla Ciebie. Zrobilem to dla wszystkich.
- Ja wiem, ale wiem tez ze pomysl wyszedl gdy dowiedzial sie Pan o mojej wizji.
- Poprostu nie placz. Nie lubie gdy placzesz.
Jego glos byl taki delikatny, spokojny, zmyslowy. Piescil tym glosem jej uszy. Poczula ze lekko unosi ja nad podloga i gdzies niesie. Po kilku krokach poczula ze sadza ja na czyms drewnianym. Pewnie stol albo biurko. Nie wiedziala gdzie sa, czy u niego w salonie czy w gabinecie. Nie mialo to dla niej znaczenia. Rozchylila delikatnie nogi aby nie musial jej puszczac i trwali tak w uscisku, ona plakala, on szeptal aby przestala glaszczac jej wlosy. W koncu powoli zaczela sie uspokajac. Uniosla glowe i zauwazyla ze nie mial na sobie zwyczajowych czarnych szat a biala jedwabna koszule ktorej dwa gorne guziki byly rozpiete ukazujac lekko klate z czarnymi wlosami. Spojrzala mu w oczy. Te czarne hipnotyzujace oczy. Uniosla reke do jego gladkiego policzka. Nie odsunal sie, a jedynie wtulil twarz w jej dlon przymykajac oczy. Nie mogla oderwac od niego wzroku. Byl taki piekny. Meski, a zarazem wydawal sie teraz taki delikatny. Przyblizyl swoja twarz do jej tak ze stykali sie teraz czolami wciaz majac jedna reke zatopiona w jej wlosach a druga na plecach. Owial ja zapach jego oddechu - weaskey. Zamknela oczy. Chciala by ta chwila trwala wiecznie. Zacisnela dlonie na jego koszuli. Trwali tak w uscisku. Odchylal jej glowe powoli, dajac jej czas na wycofanie sie. Jej nawet nie przeszlo jej to przez mysl. Dotykaly sie juz ich nosy, glakaly sie wzajemnie. Jej serce bilo jak oszalale. Nie byla w stanie nawet myslec. Nie liczylo sie nic z wyjatkiem tej chwili. Poczula jego usta na swoich. Delikatne musniecie, niczym skrzydla motyla. Zabraklo jej tchu, uchylila usta by zlapac powietrze. A on przyjal to jako zaproszenie. Przejechal jezykiem po jej dolnej wardze. Jest tak zmyslowy w swej prostocie sprawil ze z jej gardla wydobyl sie jek. Nie czula juz nawet swojego ciala. Tylko te usta ktore piescily jej. Jego jezyk otarl sie rozwniej o jej gorna warge, po czym wroci, do dolnej by tym razem chwycic ja ustami i zaczac ssac, przygryzac. W calym jej ciele palil sie zar jakiego nie znala a on nie przestawal, pojal je usta i zaczal penetrowac ich wnetrze. Dlonia ktora trzymal na jej placach przyciagnal ja jeszcze bardziej do swojego cialo a ona z ochota rozsunela uda jeszcze szerzej by mogli byc tak blisko jak to tylko bylo mozliwe. Druga dlonia gladzil jej szyje i okolice ucha z jej wlosami miedzy palcami. Gdy kolejny jek opuscil jej gardlo on rowniez zamruczal tym razem prosto w jej ucho ktore juz po chwili piescil ustami. Odchylila glowe dajac mu lepszy dostep a sama zatopila dlonie w jego kruczych wlosach. Wypuscil z wilgotnych objec platek jej ucha i zaczal schodzic w gol jej szyji, calowal jej obojczyk, a ona odchylala sie do tylu dajac mu coraz lepszy dostep do pieszczot. Wyplatal dlon z jej wlosow i trzymal ja teraz w pasie, powoli wedrujac nia w gore ale dopiero gdy objela ja piers dotarlo do niej co sie dzieje. Otworzyla szeroko oczy i spojrzala w dol gdzie Severus wlasnie rozpinak kolejny guzik jej koszuli, O matko, a kiedy rozpial poprzednie? Miedzy udami, dokladnie tam gdzie znajdowala sie jej kobiecosc poczula ze przez wartstwe ubran napiera na nia meskosc jej nauczyciela. Musza natychmiast przerwac!
- Boze co my robimy...
Nie myslala ze mowi to  na glos, ale nawet to cicho wypowiedziane zdanie sprawilo ze mezczyzna uniusl glowe i spojrzal jej w twarz, nastepnie na swoja dlon spoczywajaca na jej piersi i wygladal jak by zupelnie nie rozumial co ona tam robi. Odsunal sie od niej tak gwaltownie ze o malo nie spadla z tego na czym siedziala. Rozejrzala sie. Byli w gabinecie. Prubowala zebrac mysli i zrozumiec to co wlasnie sie miedzy nimi stalo. Spojrzala na slizgona. Jedyne co zdradzalo ze przed chwila byli razem tak blisko byly jego wciaz wilgotne zaczerwienione usta i meskosc ktora lekko rysowala sie na jego czarnych spodniach. On tez na nia patrzec, ale z jego twarzy nie mozna juz bylo nic wyczytac. Ani nawet z oczu. A w glosie ktorym do niej przemowil nie bylo ani grama zmyslowosci ktora wczesniej piescil jej uszy
- Mysle ze powinna juz Pani isc Panno Lovegood.
- Ja... tak, juz ide....
Zsunela z biurka ledwo lapiac rownowage na nogach ktore byly jak z waty. Nie wie jak udalo jej sie na nich dotrzec do drzwi gdzie powiedziala jedynie 'dobranoc' a nastepnie wyjsc z lochow i dojsc do swojej wiezy. Nie pamietala jak odgadla haslo ani jak znalazla sie w swoim lozku. Jedyne co pamietala to jego gorace usta na jej dekoldzie, dlon gladzaca plecy i piers a w jej uszach wciaz dzwonil jego mruk zadowolenia gdy calowal jej zablebienie za uchem, serce jej bilo jak oszalale a w zoladku lataly cale stada motyli. Zamknela oczy. Zasnela z usmiechem na ustach.

4 komentarze:

  1. Na samym początku życzę dużo szczęścia Tobie i Twojej szwagierce :)
    Nie było mnie długo, ale już jestem c: Nie wiem czy prosiłam Ciebie kiedyś o powiadamianie mnie o NN, nie pamiętam już :/ Jeśli nie to zostawisz informacje o nowym rozdziale u mnie na blogu w zakładce "spam"? :* Ten rozdział to istna perełka! <3 Końcówka zwala z nóg i nie pozwala wstać :D Snape... tyle delikatności pokazał i namiętności, mega! :) Szkoda tylko, że tak to się skończyło, po co Luna zaczęła? Mogło by to wszystko trwać w najlepsze! :)
    Czekam niecierpliwe na następny rozdział :*

    Jazz ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Super rozdział. Severus wyszedł ci świetny, żałuję tylko, że Luna to skończyła :(
    Błędy są, ale nie bardzo przeszkadzają. Kiedy następny rozdział? Umieram z niecierpliwości.
    Mnuuustwo weny życzę i pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału! Jestem ciekawa, czy Luna wyzna kiedyś Severusowi, że to ona jest tą dziewczyną z przeszłości ;P

    OdpowiedzUsuń